„Do zastępów wielkich męczenników zaliczają się także hiszpańscy chrześcijanie, straceni w latach 1936-1939 z powodu wyznawanej wiary (…) Działo się to w czasie, gdy przeciwko Kościołowi, jego członkom i instytucjom, rozpętano orgię prześladowań. Ze szczególną nienawiścią i okrucieństwem odnoszono się do biskupów, księży i w ogóle ludzi związanych z Kościołem; ich jedyną winą – jeśli można się tak wyrazić – była wiara w Chrystusa, głoszenie Ewangelii i prowadzenie ludzi na drogę zbawienia. Wrogowie Chrystusa i jego nauczania żywili przekonanie, że dokonując eliminacji duchownych spowodują zupełne zniknięcie kościoła w Hiszpanii.” (Jan Paweł II, Dekret Kongregacji Spraw kanonizacyjnych, 1992)
OFIARY PRZEŚLADOWAŃ RELIGIJNYCH
Okres między 1936 a 1939 to lata krwawych prześladowań kościoła hiszpańskiego. W tym czasie tysiące ludzi padło ofiarą przemocy: wystarczyło przyznać się do wyznawania wiary lub nosić habit, być księdzem lub zakonnikiem, a nawet zwyczajnym świeckim, nieobojętnym na sprawy wiary, by narazić się na tortury lub śmierć przez rozstrzelanie.
Antonio Montero, kapłan i dziennikarz, obecnie emerytowany arcybiskup, na kartach rozprawy doktorskiej Historia prześladowań religijnych w Hiszpanii (Historia de la persecución religiosa en España) podaje, że w owych czasach życie straciło 6 932 ludzi związanych z Kościołem: 12 biskupów, 4 172 kapłanów, 2 365 zakonników i 283 zakonnic. Liczba zamordowanych świeckich katolików okazała się trudna do ustalenia.
Było to męczeństwo w pełnym tego słowa znaczeniu. Już wtedy takim określeniem posługiwali się ówcześni hiszpańscy biskupi oraz papież Pius XI. Tak też rozumieli to wierni świadczący tym wydarzeniom i do dziś czekają na to, by Kościół publicznie nazwał rzecz po imieniu.
HISTORIA MĘCZENNIKÓW Z POZUELO
Również męczeństwo 22 oblatów – księży, braci i scholastyków z Pozuelo de Alarcón (Madryt) – wpisuje się w ogólną ówczesną atmosferę nienawiści i antyreligijnego fanatyzmu.
Misjonarze Zakonu Oblatów Maryi Niepokalanej osiedli w Estación w okolicach Pozuelo w 1929 roku. Nieśli posługę kapłańską na rzecz trzech zgromadzeń żeńskich a także oddawali się pracy duszpasterskiej w trzech parafiach, gdzie słuchali spowiedzi i wygłaszali kazania, szczególnie w okresie Wielkiego Postu i Wielkiego Tygodnia. Do ich obowiązków należało także nauczanie katechizmu w czterech sąsiednich parafiach; oblacki chór śpiewał w czasie liturgii. Ich religijna działalność ściągnęła na siebie uwagę komitetów rewolucyjnych (socjalistów, komunistów i zradykalizowanych aktywistów związków zawodowych), które działały w regionie Estación. Myśl, że „mnisi” (jak ich nazywali) podtrzymują życie religijne w okolicy Pozuelo nie dawała im spokoju. A już to, że zakonnicy chodzili po ulicach w sutannach z widocznym oblackim krzyżem, niesamowicie ich rozdrażniało. Właśnie religijna działalność misjonarzy oblatów coraz bardziej kłuła w oczy marksistowskich aktywistów.
Oblaci nie dawali się zastraszyć. Zachowywali się roztropnie, zachowywali spokój i nie odpowiadali na obraźliwe zaczepki. Żaden z zakonników w żadnych okolicznościach nie włączał się w jakąkolwiek działalność polityczną. Przeciwnie, bracia zajmowali się duchową i umysłową formacją i sprawowali służbę duszpasterską, czyli robili to, co należało do zadań zgromadzeń duchownych.
Choć wrogie posunięcia ze strony rewolucjonistów wzmagały się, przełożeni oblatów w najczarniejszych nawet snach nie przypuszczali, że dojdzie do tego, do czego doszło. Nie wyobrażali sobie, że staną się obiektem tak wielkiej nienawiści z powodu wiary w Boga i działalności w imieniu Jezusa Chrystusa.
20 lipca 1936 młodzieżówka socjalistyczna i komunistyczna wyszła na ulice i zaczęła podpalać kościoły i zakony, zwłaszcza w Madrycie. Z kolei milicja z Pozuelo zaatakowała kaplicę w regionie Estación; wyrzucano na ulice szaty liturgiczne, obrazy oraz figury i w akcie niepohamowanej świętokradczej orgii podpalano je. Następnie milicjanci spalili kaplicę i udali się z podobnym niszczycielskim zamiarem do miejscowej parafii.
22 lipca o godzinie piętnastej, duży oddział milicji, uzbrojony w karabiny i pistolety, przystąpił do szturmu na dom oblatów. Najpierw spędzili 38 zakonników i zamknęli w małym pomieszczeniu, którego strzegła uzbrojona straż. Chwila była niezwykle dramatyczna, gdyż wydawało się, że nadeszła godzina ich śmierci. Trudno było się spodziewać czegoś innego, mając na uwadze nerwowe, prostackie i samowolne zachowywanie się członków milicji.
Następnie milicjanci rozpoczęli drobiazgowe przeszukiwanie domu, mając nadzieję na znalezienie broni. Znaleźli jednak tylko święte obrazy, krzyże, różańce i szaty liturgiczne. Wszystkie te przedmioty wyrzucali w dół klatki schodowej, by móc je potem spalić na ulicy.
Z oblatów uczyniono więźniów we własnym domu; sprowadzono ich do refektarza, gdzie były zakratowane okna. Tak wyglądało ich pierwsze więzienie.
Dnia 24, mniej więcej o trzeciej nad ranem, odbyły się pierwsze egzekucje. Bez śledztwa, bez wyroku, bez procesu, bez możliwości obrony, wywołano siedmiu zakonników. Pierwszymi, których skazano, byli:
- Juan Antonio PÉREZ MAYO, kapłan i wykładowca, lat 29.
- Manuel GUTIÉRREZ MARTÍN, brat zakonny, subdiakon, lat 23.
- Cecilio VEGA DOMÍNGUEZ, brat zakonny, subdiakon, lat 23.
- Juan Pedro COTILLO FERNÁNDEZ, brat zakonny, lat 22.
- Pascual ALÁEZ MEDINA, brat zakonny, lat 19.
- Francisco POLVORINOS GÓMEZ, brat zakonny, lat 26.
- Justo GONZÁLEZ LORENTE, brat zakonny, lat 21.
Bez jakichkolwiek wyjaśnień załadowano ich na samochody i zawieziono na miejsce męczeństwa. Pozostałych zakonników nadal przetrzymywano w domu zakonnym, gdzie oddawali się modlitwom i przygotowaniom na śmierć.
Ktoś, być może był nim burmistrz Pozuelo, powiadomił Madryt o zagrożeniu, w jakim się ci pozostali zakonnicy znajdowali. Tego samego dnia 24 lipca przyjechała ciężarówka, by zabrać tę resztkę do gmachu Głównego Urzędu Bezpieczeństwa. Nazajutrz, po wypełnieniu jakichś formularzy, niespodziewanie wypuszczono ich. Zaczęli więc szukać schronienia w prywatnych domach. Prowincjał podtrzymywał pozostałych na duchu i udzielał im Komunii Świętej. Ale w październiku ponownie zaczęto ich prześladować, ponownie ich aresztowano i wsadzono do więzienia.
Tu cierpieli głód, zimno, strach i poczucie zagrożenia. Zachowały się zeznania tych, którzy przeżyli, jak z heroiczną cierpliwością godzili się oni z położeniem, w którym się znaleźli. Panował wśród nich duch miłości oraz modlitewny nastrój.
W listopadzie dla większości z nich nadeszła ostatnia stacja ich drogi krzyżowej. Dnia siódmego tego miesiąca stracono dwóch z nich: José VEGA RIAÑO, księdza i formatora, lat 32, i brata zakonnego Serviliano RIAÑO HERRERO, lat 30, który, gdy wezwano go na egzekucje, zdołał przejść koło celi ojca M. Martina i poprosić o udzielenie rozgrzeszenia. Kolej na trzynastu pozostałych przyszła dwadzieścia dni później. Wszyscy zostali poddani tym samym udrękom. Nie było oskarżenia, sądu, obrony, żadnych wyjaśnień: jedynie odczytanie ich imion przez donośne głośniki.
- Francisco ESTEBAN LACAL, przełożony prowincji, lat 48.
- Vicente BLANCO GUADILLA, przełożony zakonu, lat 54.
- Gregorio ESCOBAR GARCÍA, świeżo wyświęcony ksiądz zakonny (czerwiec 6, 1936), lat 24.
- Juan José CABALLERO RODRÍGUEZ, brat zakonny, subdiakon, lat 24.
- Publio RODRÍGUEZ MOSLARES, brat zakonny, lat 24.
- Justo GIL PARDO, brat zakonny, diakon, lat 26.
- Ángel Francisco BOCOS HERNÁNDEZ, brat koadiutor, lat 54.
- Marcelino SÁNCHEZ FERNÁNDEZ, brat koadiutor, lat 26.
- José GUERRA ANDRÉS, brat zakonny, lat 22.
- Daniel GÓMEZ LUCAS, brat zakonny, lat 20.
- Justo FERNÁNDEZ GONZÁLEZ, brat zakonny, lat 18.
- Clemente RODRÍGUEZ TEJERINA, brat zakonny, lat 18.
- Eleuterio PRADO VILLARROEL, brat koadiutor, lat 21.
Wiadomo, że 28 listopada 1936 wywleczono ich z więzienia i zawieziono do Paracuellos de Jarama, gdzie pozbawiono ich życia. Pewien zakonnik, który znajdował się w innej ciężarówce, związany rękami z ojcem Delfinem MONJE (obaj cudownie ocaleli, gdyż na miejscu egzekucji ułaskawiono ich), powiedział towarzyszowi niedoli: Ojcze, udziel mi absolucji generalnej i zmów akt skruchy, gdyż zbliża się koniec. Tenże ksiądz 18 lat później żalił się: Szkoda, że wtedy nie umarłem! Już nigdy nie będę tak dobrze przygotowany [na śmierć]!
Nie udało się uzyskać zeznań bezpośrednich świadków egzekucji dokonanej na owych trzynastu sługach bożych. Mamy jedynie zeznanie grabarza: Jestem całkowicie pewien, że 28 listopada 1936 jakiś ksiądz albo zakonnik prosił milicjantów, by mu pozwolili pożegnać się z braćmi i udzielić im rozgrzeszenia, na co mu zezwolono. Gdy skończył, powiedział donośnym głosem: „Wiem, że nas zabijacie dlatego, że jesteśmy katolickimi zakonnikami. Tak, jesteśmy. Tak ją, jak mi moi towarzysze przebaczamy wam z serca. Niech żyje Chrystus Król!” Byli tam także członkowie innych zakonów, ale z tego, co nam wspomniany świadek powiedział, przytoczone słowa wypowiedział prowincjał oblatów.
Gregorio Escobar, świeżo wyświęcony ksiądz, napisał wcześniej do rodziny: Zawsze głęboko wzruszały mnie historie o męczeństwie, które były częścią historii Kościoła. Czytając je, odczuwałem skryte pragnienie, by móc podzielić los męczenników. Byłoby to najlepsze kapłaństwo, jakiego chrześcijanie mogą sobie życzyć, gdyby każdy z nas złożył Bogu własne ciało i krew jako ofiarę całopalną za wiarę. Wspaniale byłoby umrzeć jako męczennik!
W procesie diecezjalnym wykazano, że każdy z nich zmarł, wyznając wiarę i wybaczając prześladowcom i że wbrew psychicznemu znęcaniu się, jakiemu podlegali w czasie uwięzienia, żaden z nich nie wyparł się ani nie utracił wiary, ani też nie żałował, że wszedł kiedyś na drogę powołania religijnego.
Dlatego też członkowie rodzin, bracia oblaci a także lud wiernych, który poznał ich oddanie aż po śmierć, jednomyślnie i od samego początku uznawali ich za męczenników i zanosili modły do Boga, by Kościół uznał ich heroizm i ogłosił ich wobec wszystkich wiernych jako męczenników.
Za: www.koden.com.pl