Prawie skończył on pracę nad pierwszym szkicem encykliki o wierze. Jestem mu za to głęboko wdzięczny i w duchu Chrystusowego braterstwa przejmuję jego cenne dzieło, dodając do tekstu kilka przemyśleń”.
Współautorstwo papieskich encyklik z zasady pozostaje anonimowe. Papieże wydający kolejne encykliki nigdy nie przedstawiali ich jako własny tekst autorski, ale jako potwierdzone ich autorytetem nauczanie Kościoła. „Następca Piotra, wczoraj, dziś i jutro –przypomina w tej encyklice Ojciec święty – jest zawsze wezwany do utwierdzania braci w tym niezmierzonym skarbie, jakim jest wiara”. Jednak to jest chyba pierwszy w dziejach Kościoła przypadek, kiedy papież wymienia po imieniu współautora encykliki. Ale też nigdy się jeszcze nie zdarzyło, żeby współautorem encykliki był papież, który ustąpił z urzędu.
I druga jeszcze uwaga wstępna: Ponieważ ta encyklika jest ostatnią częścią trylogii, nie szukajmy w niej systematycznego wykładu o wierze. Dość przypomnieć pierwsze stronice encykliki Spe salvi, gdzie papież Benedykt XVI w pasjonującym wywodzie przedstawia wiarę jako początek życia wiecznego – temat ten w encyklice Lumen fidei jest tylko wspomniany, już nie trzeba go było szczegółowo rozwijać.
Musimy odzyskać światło wiary!
Ufajmy, ze dzięki tej encyklice obraz światła – w Nowym Testamencie tak istotny – odzyska swoje pierwotne znaczenie również w naszym doświadczeniu oraz rozumieniu wiary. „Ja jestem światłością świata – mówił o sobie Chrystus Pan. – Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia” (J 8,12).
To jest sama istota wiary chrześcijańskiej: „Tak Bóg umiłował świat – wyjaśniał Pan Jezus Nikodemowi – że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). I zaraz potem Jezus przedstawił tę prawdę (a również nasz wobec niej opór) właśnie w obrazie światła: „Światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło, bo złe były ich uczynki” (w. 19).
„Żeby zrozumieć, czym jest wiara – przypomina w swojej encyklice papież Franciszek – trzeba opowiedzieć jej historię”. To dlatego Kościół nigdy nie wyrzeknie się Starego Testamentu, a zarazem nie umiemy czytać przedstawionych tam dziejów zbawienia inaczej, niż w antycypowanym świetle Chrystusowego zmartwychwstania. Przecież On sam nam mówił, że Abraham „rozradował się z tego, że ujrzał mój dzień” (J 8,56).
Chrystus – zwłaszcza Jego męka, jako dowód Jego miłości aż do końca, oraz zmartwychwstanie, jako dowód wszechmocy Bożej miłości do nas – jest światłem rozświetlającym całe ludzkie dzieje. Ale rozświetla również każdego z nas, jeżeli mamy szczęście prawdziwie w Niego wierzyć, jeżeli naprawdę chcemy włączać się w tajemnicę Jego śmierci i zmartwychwstania.
W gruncie rzeczy cała ta encyklika jest jednym wielkim przypomnieniem tego ostrzeżenia, jakie kiedyś wypowiedział Pan Jezus: „Chodźcie, dopóki macie światłość, aby was ciemność nie ogarnęła. A kto chodzi w ciemności, nie wie, dokąd idzie. Dopóki światłość macie, wierzcie w światłość, abyście byli synami światłości” (J 12,35-36).
Bo niestety, dzisiaj do metafory światła chyba częściej odwołują się ludzie niewierzący, niż ludzie Kościoła. Już chyba tylko patrologowie wiedzą o tym, że sakrament chrztu w starożytnym Kościele nazywano oświeceniem – dzisiaj terminem tym nazywamy pierwszy w naszej Europie prąd kulturowy zdominowany przez ludzi niechętnych chrześcijaństwu, natomiast Kościół nieraz jest etykietowany jako ciemnogród, a chrześcijanie jako obskuranci.
Wprawdzie nie musimy się tymi niesprawiedliwymi przezwiskami przejmować. Jednak dzięki tej encyklice może wreszcie mocniej uświadomimy sobie, że również do nas, do swoich uczniów Chrystus Pan mówił: „Wy jesteście światłem świata”, i zaraz potem upomniał nas, że „nie zapala się światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu” (Mt 5,14-15). Ufajmy, że wielu katolików odbierze tę encyklikę jako wezwanie następcy Piotra, żebyśmy starali się wydobywać to wspaniale światło, jakim zostaliśmy obdarzeni, spod korca i dzielili się nim z tymi, do których ono jeszcze nie dotarło.
Wiara to coś więcej niż przekonania i światopogląd
„Wiara – czytamy w encyklice – rodzi się w spotkaniu z Bogiem żywym, który nas wzywa i ukazuje nam swoją miłość, miłość nas uprzedzającą, na której możemy się oprzeć, by trwać niezłomnie i budować życie”. A zatem wiara to coś więcej niż przekonania, to coś więcej niż światopogląd.
Przekonania bywają nieprawdziwe. Tymczasem – przypomina Ojciec święty – człowiek „potrzebuje prawdy, ponieważ bez niej nie ma oparcia, nie idzie naprzód. Wiara bez prawdy nie zbawia, nie daje pewności naszym krokom. Pozostaje piękną baśnią, projekcją naszych pragnień szczęścia, czymś, co nas zadowala jedynie w takiej mierze, w jakiej chcemy ulegać iluzji”.
Niektórym ludziom wydaje się, ze wierzyć to uznawać, że Bóg istnieje. Bóg ich przeświadczeń religijnych to ktoś daleki, kto jest praktycznie nieobecny w naszym konkretnym życiu, kogo trudno kochać. Taka postawa – twierdzi papież Franciszek – prawie niczym nie różni się od niewiary.
Żeby nikt mnie nie podejrzewał, że coś tu przekręcam, ten fragment encykliki może zacytuję: „Nasza kultura straciła zdolność dostrzegania konkretnej obecności Boga, Jego działania w świecie. Uważamy, że Bóg znajduje się w zaświatach, na innym poziomie rzeczywistości, oddzielony od naszych konkretnych relacji. Gdyby jednak tak było, gdyby Bóg nie był zdolnym do działania w świecie, Jego miłość nie byłaby prawdziwie potężna, prawdziwie rzeczywista, a zatem nie byłaby nawet prawdziwą miłością, zdolną zapewnić to szczęście, które obiecuje. Wówczas byłoby całkowicie obojętne, czy się w Niego wierzy, czy nie wierzy”.
Wiara jest to otwarcie się na Boga prawdziwego, w którym (jak apostoł Paweł tłumaczył filozofom zebranym na ateńskim areopagu) „żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”, który (jak mówił św. Augustyn) „jest bliższy mi, niż ja sam sobie”. Wiara jest to otwarcie się na Boga, który w swoim Synu, Jezusie Chrystusie – teraz cytuję encyklikę – „zbliżył się do nas tak bardzo, że wszedł w nasze dzieje”. Z tej racji wiara wyraża się całoosobowym oddaniem Bogu, a przynajmniej powinna do takiego oddania zmierzać. Wiara jest to przyjmowanie Boga i Chrystusa nie tylko umysłem, nie tylko wolą i uczuciami, ale całym sobą, czyli – żeby posłużyć się sformułowaniem apostoła Pawła (Rz 10,10) – sercem.
W encyklice Ojciec święty tak to wyjaśnia: „Według Biblii centrum człowieka stanowi serce, w którym spotykają się wszystkie jego wymiary: ciało i duch; głębia osoby oraz jej otwarcie na świat i na innych; rozum, wola i uczucia. Otóż, jeśli serce zdolne jest zespalać razem te wymiary, to jest tak dlatego, że jest ono miejscem, gdzie otwieramy się na prawdę i miłość i zezwalamy, aby one w głębi dotknęły nas i przemieniły. Wiara przemienia całą osobę, właśnie w miarę, jak otwiera się ona na miłość. Dzięki temu zespoleniu wiary z miłością można zrozumieć formę poznania właściwą wierze, jej siłę przekonania, jej zdolność oświecania naszej drogi. Wiara poznaje w miarę jak jest związana z miłością, bowiem miłość wnosi światło. Zrozumienie wiary rodzi się wtedy, gdy przyjmujemy wielką miłość Bożą, która nas przemienia wewnętrznie i daje nam nowe oczy, pozwalające widzieć rzeczywistość”.
Wiara wtedy jest autentyczna – twierdzi Ojciec święty – kiedy cechuje ją trójjednia prawdy, miłości i wolności. Podobnie jak miłość zmienia się we własną parodię, jeżeli nie jest budowana na fundamencie prawdy, tak samo prawda traci swoją tożsamość, jeśli nie przenika jej miłość. Jedno zaś i drugie musi być wybrane w wolności – ani prawdy ani miłości nie da się nikomu narzucić.
Niektórych czytelników tej encykliki może zdziwić zrozumienie, jakie papież Franciszek okazuje współczesnym zarzutom pod adresem wiary, jakoby przez swoją pewność co do wyznawania prawdy była zarzewiem nietolerancji. Nie wchodząc w polemikę z tymi zarzutami, Ojciec święty tak na nie odpowiada: „Wspólna prawda budzi w nas lęk, ponieważ utożsamiamy ją z bezwzględnymi nakazami systemów totalitarnych. Jeśli jednak prawda jest prawdą miłości, jeśli jest prawdą otwierającą się w osobowym spotkaniu z Innym i z innymi, zostaje wyzwolona z zamknięcia jednostki i może stanowić część dobra wspólnego. Jako prawda miłości nie jest prawdą narzucaną przemocą, nie jest prawdą miażdżącą jednostkę. Rodząc się z miłości, może dotrzeć do serca, do osobowego centrum każdego człowieka. Wynika stąd jasno, że wiara nie jest bezwzględna, lecz wzrasta we współżyciu w poszanowaniu drugiego człowieka. Wierzący nie jest arogancki; przeciwnie, prawda daje mu pokorę, bo wie on, że to nie my ją posiadamy, ale to ona nas bierze w posiadanie. Nie powodując bynajmniej usztywnienia postaw, pewność wiary nakazuje nam wyruszyć w drogę i umożliwia dawanie świadectwa i dialog ze wszystkimi”.