La Verna, po polsku zwana Alwernią, to góra, która podarowana została Franciszkowi przez hrabiego Cataniego. Święty urządził tam pustelnię, w której bardzo lubił się modlić i w której dokonało się wiele ważnych wydarzeń. To właśnie tu, w roku 1224, po czterdziestodniowym poście otrzymał stygmaty, kilkakrotnie ukazał mu się Jezus, tutaj też na kawałku pergaminu napisał słynną karteczkę do br. Leona z błogosławieństwem i modlitwą “Uwielbienie Boga Najwyższego”. Obecnie wznosi się tam duże sanktuarium. Odwiedzić można także grotę, w której Biedaczyna modlił się i odpoczywał, a w niej miejsce przykryte żelazną kratą – tzw. łóżko św. Franciszka.
Tak relacjonują te wydarzenia “Wczesne źródła franciszkańskie”:
„Żar jego miłości i ustawiczna pamięć Chrystusowej Męki, którą miał w sercu, sam Pan chcąc okazać całemu światu, przyozdobił go jeszcze żyjącego w ciele w sposób przedziwny cudowną łaską szczególniejszego przywileju. Gdy bowiem serafickimi żarami pragnień wznosił się ku Bogu i współczującą słodyczą przemieniał się w Tego, który z nadmiaru miłości chciał być ukrzyżowany, któregoś ranka, około święta Podwyższenia Krzyża, skoro modlił się na zboczu góry zwanej Alwernia — na dwa lata przed swoją śmiercią — ukazał mu się jeden serafin mający sześć skrzydeł, a pomiędzy nimi wyjątkowej piękności wizerunek Ukrzyżowanego człowieka, który miał ręce i nogi rozciągnięte na krzyżu, a którego rysy z całą wyrazistością przypominały rysy Pana Jezusa. Dwoma skrzydłami osłaniał głowę, dwa inne okrywały całe ciało sięgające aż do stóp, dwa zaś ostatnie były rozłożone do lotu.
Widzenie znikło, ale zostawiło w jego duszy zadziwiająco żarliwą miłość i jeszcze coś dziwniejszego: na jego ciele ukazało się odbicie stygmatów Pana Jezusa Chrystusa. Mąż Boży jak mógł, ukrywał je aż do samej śmierci, nie chcąc zdradzać „tajemnicy Pańskiej.” Nie udało mu się jednak całkowicie ich ukryć przed towarzyszami, szczególnie przed tymi, z którymi żył bliżej. Po szczęśliwym zgonie, wszyscy obecni bracia i wielka liczba świeckich w sposób oczywisty widzieli jego ciało ozdobione stygmatami Chrystusa. Widzieli na rękach i nogach nie ślady gwoździ, lecz wręcz same gwoździe utworzone z ciała i tkwiące w jego ciele, mające kolor ciemnego żelaza. Na prawym boku, jakby przebitym włócznią, była czerwona blizna otaczająca prawdziwą i widoczną ranę, z której często, za jego życia, sączyła się święta krew. Niezaprzeczalna prawda o stygmatach była ukazana nie tylko tym, którzy żyli i otaczali Świętego podczas jego życia i w godzinie śmierci, lecz Pan ukazał ją jeszcze bardziej po śmierci błogosławionego Franciszka przez liczne cuda zdziałane w różnych krajach świata. Cuda te przemieniły serca wielu ludzi, którzy nie rozumieli dobrze męża Bożego i poddawali w wątpliwość rzeczywistość tych stygmatów. Wzniosły ich one na taki stopień pewności wiary, że ongiś oszczercy, dzięki działaniu dobroci Bożej i zniewoleni prawdą stali się najwierniejszymi wielbicielami i najlepszymi apostołami jego chwały.” (3 T 69-70)
„Na świętej górze Alwerni w czasie, gdy na swoim ciele otrzymał stygmaty Pańskie, cierpiał tak liczne pokusy i udręki ze strony demonów, że nie mógł, jak zwykle okazać się radosnym. Mówił więc swemu towarzyszowi: „Gdyby bracia wiedzieli ile i jakie pokusy i doświadczenia ze strony złych duchów muszę znosić, z pewnością nie znalazłby się między nami żaden, który nie miałby dla mnie współczucia i litości.” (Zw 59).
fot. br. Paweł Teperski OFMCap