na spotkaniu Konsulty Polskich Przedstawicieli Zarządów Generalnych w Rzymie.
Rzym, 16 grudnia 2016 r.
W czasie Adwentu przygotowujemy się na przyjęcie Mesjasza do naszego serca, ale aby On mógł w nim zagościć, musimy mu zrobić miejsce.
Kiedyś w średniowieczu prawie wszystko nazywano grzechem. Dzisiaj mamy odwrotną tendencję, prawie wszystko chciałoby się nazywać tylko wykroczeniem. Zanika pojęcie grzechu. Ale jaka jest różnica pomiędzy wykroczniem a grzechem? Człowiek ma poczucie popełnienia wykroczenia, gdy ma świadomość nieprzestrzegania jakiejś normy. Pojecie grzechu natomiast jest głębsze, mamy z nim do czynienia, gdy człowiek nie tylko ma świadomość przekrocznia jakiejś normy, ale gdy ma świadomość, że zawiódł czyjąść miłość, milość Osoby, która go bezgranicznie kocha, czyli Pana Boga.
I tu pojawia się problem, czy pomimo całej mojej dobrej woli mogę być pewien, że nie zgrzeszę i nie zawiodę miłości Boga, który mnie kocha ponad wszystko? Wiem że już tyle razy sobie postanawiałem, że nie upadnę i mimo wszystko wciąż upadam.
W tej refleksji oprę się na rozważaniu O. Silvano Fausti SJ. Otóż czas można podzielić na dwa rodzaje: ten nad którym mam władzę i ten nad którym nie mam władzy. Wiem co robię teraz i jestem tego świadomy, ale nie wiem co zrobię za 20 lat. Jednakże dzisiaj wiem, że nie chcę jutro zgrzeszyć, choć mogę być pewny, że w sprawie alkoholu, seksu, narkotyków, czy innych uzależnień to sprawa dobrej woli jest trochę bardziej skomplikowana.
Kiedyś bardzo mnie zaskakiwał fakt, że św. Paweł szczycił się ze swoich słabości. I pytałem sam siebie, jak to można chlubić się swoimi słabościami. Nie mogłem tego zrozumieć. Znamy słowa św. Pawła „Z tego więc będę się chlubił, a z siebie samego nie będę się chlubił, chyba że z moich słabości. (…) Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz [Pan] mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.” (2 Kor 12,5.7-10). Możemy zrozumieć św. Pawła w świetle prób, jakie Pan Bóg mu zesłał, bo pokonując próby, które są zawsze na naszą miarę, stajemy się mocni; staję się mocny w tym, w czym jestem słaby.
O. Silvano Fausti mówi, cytując św. Ignacego z Loyoli mówi, że dowódca wojska w przed rozpoczęciem ataku szuka najsłabszych stron wroga, aby w nie zaatakować, tak kusiciel i nieprzyjaciel człowieka szuka jego najsłabszej strony, aby od niej zaatakować człowieka. Dlatego trzeba poznać dobrze swoje słabe punkty, bo jeśli nie będziemy ich znać, to będziemy cały czas narażeni na upadki. A jeśli je poznamy, to z ufnością w pomoc Bożą te nasze słabe punkty mogą stać się naszą mocną stroną. I wtedy będziemy mogli powiedzieć razem ze św. Pawłem że będę się chlubił ze swoich słabości, bo kiedy jestem słaby wtedy jestem mocny.
Praca duchowa zaczyna się właśnie od słabych punktów. Do tego pomagają nam różne narzędzia, a wśród nich jest jedno, może przez wielu niedoceniane, może już zbytnio oklepane, które jednak jest podstawą w pracy nad sobą i chyba do tej pory nie znaleziono lepszgo. Jest to szczegółowy rachunek sumienia: przyglądam się sobie, rozpoznaję jakiś swój słaby punkt, w którym często upadam i zaczynam nad nim pracować. Najpierw uświadamiam sobie że mam taki słaby punkt (a przy tej okazji wyjdzie również wiele innych słabości). Kiedy mi zależy na wzroście duchowym, to gdy upadam, uświadamiam to sobie i proszę Boga o przbaczenie, postanawiam żeby już nie upadać, proszę o Jego łaskę i dziekuję Panu Bogu jeśli nie upadnę. Potrzeba przy tej pracy wiele cierpliwości, jest to tak jak troszczenie się o piękny kwiat który spotkam w ogrodzie pełnym chwastów. Jeśli zostawię go tak jak go zastałem, to chwasty go zagłuszą i pozostanie on słaby i wątły, a potem szybko zginie. Kiedy natomiast mi na nim zależy, to wyrywam wszystkie chwasty dokoła i robię mu miejsce, aby ten kwiat mógł rosnąć. I doglądam go codziennie. Tak samo jest w przypadku pracy nad sobą, chodzi o wypracowanie sobie takiej codziennej kultury, jak przy pielęgnowaniu ogrodu.
Św. Paweł był dumny że jest faryzeuszem, najgorliwszym ze wszystkich, szczycił się z tego że jest najlepszym uczniem Gamaliela, założyciela judaizmu. I ta „gorliwość” – doskonałość w przestrzeganiu prawa (może raczej pycha) prowadziła go do zwalczania chrześcicijan. Kiedy zrozumiał, że nie o taką doskonałość chodzi Panu Bogu, bo Bóg go kocha tylko dlatego że go chciał na świecie, zrozumiał że żyjemy z łaski Bożej. I gdy Paweł uznał, że to co było jego siłą, jest jego słabością, tu się zaczął jego proces nawrócenia i zrozumiał Ewangelię duże lepiej od wielu innych.
Jest rzeczą ciekawą, że nie tylko św. Paweł był wielki w dziedzinie swoich słabości. Okazuje się, że wszyscy święci błyszczą cnotami, zwłaszcza w dziedzinie swoich najsłabszych punktów.
Św. Piotr stał się mistrzem wiary, kiedy zrozumiał jak bardzo niedomaga właśnie w dziedzinie wiary. Sam poprosił Jezusa, aby mógł przyjść do Niego po wodzie, ale już po kilku krokach zaczął tonąć, taka słaba była jego wiara. Zaledwie kilka godzin minęło od wszystkich zapewnień jakie dał Jezusowi, że Go nigdy nie opuści i zaraz potem trzy razy się Go wyparł. I w tej swojej słabości zrozumiał, że pomimo że my jesteśmy słabi i niewierny, Pan Bóg jest nam zawsze wierny i nigdy nas nie opuści. Św. Franciszek z Asyżu, nadzwyczaj bogaty mieszczanin z rodu, który dominował przez wieki we Włoszech i słynny w całym ówczesnym świecie, zrozumiał ubóstwo jak nikt inny po Chrystusie. Św. Ignacy z Loyoli chciał poslubić hrabinę, przyszłą królową, stał się mistrzem szukania chwały Bożej i trzeciego stopnia pokory polegającego na pragnieniu zniewag i upokorzeń otrzymywanych bez powodu, po to tylko aby upodobnić się bardziej do Chrystusa. Św. Franciszek Salezy miał charakter awanturnika i stał się mistrzem łagodności. Św. Luigi Gonzaga, wynika z analiz grafologicznych, że miał wszystkie cechy wynaturzeń właściwych całemu swojejmu rodowi, a stał się patronem czystości.
To ciekawe, jak nasze słabe punkty mogą stać się naszą siłą, kiedy oddamy je Panu Bogu i razem z Nim zaczniemy nad nimi pracować, wtedy mogą stać się naszymi cnotami. I przeciwnie, jeśli nie będziemy nad nimi pracować, to będziemy źle ich używać, np. do dominowania nad innymi, albo czynienia ludziom krzydwy.
Istnieje jedno narzędzie, które pomaga nam pozbyć się zła z naszego życia, aby przywrócić nam prawdziwą wolność. Postęp duchowy nie polega na pierwszym miejscu na mnożeniu dobrych uczynków i czyeniniu zadośćuczynienia za popełnione przewinienia, bo musielibyśmy po każdym upadku, gdy sobie coraz bardziej uświadamiamy naszą grzeszność, czynić coraz więcej aktów wynagrodzeń i tak w nieskończoność, aż do wyczerpania sił, co mogłoby prowadzić do newrotyzmu. Otóż praca duchowa polega na pierwszym miejscu na pozbyciu się tego wszystkiego, co przeszkadza mi w odkrywaniu obrazu synostwa bożego w sobie, tzn. na pozbyciu się tego wszystkiego co niszczy we mnie obraz tego dziecięctwa. To jak w przypadku Michała Anioła, który e celu wydobycia figury zawartej w bloku marmuru, starał się najpierw usunąć wszystko to co było zbyteczne. Chodzi zatem najpierw o usunięcie ze swojego życia zła, które przysłania we mnie dobro. Nie chodzi o to, aby stawać się coraz doskonalszymi, ale o to aby stawać się coraz bardziej dziećmi bożymi, bo zło nie przynosi chwały Bogu, a naszym celem jest kachanie Pana Boga całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem.
Jak zatem usunąć te negatywne aspekty ze zwojego życia? Na pewno nie przez tłumienie w sobie złych uczuć, bo można w sobie zagłuszać złe uczucia, ale któregoś dnia się wytrzyma i można komuś zrobić krzywdę (99 razy stłumię w sobie złe uczucia, a za setnym nie opanuję się i kogoś skrzywdzę). Nie pomaga również usuwanie z pamięci złych uczuć poprzez usprawiedliwienie się, że przecież zabić jedną osobę to nie takie zło, bo mogło się zabić dwie albo i więcej. Ten sposób nie eliminuje zła, a wręcz przeciwnie, przyczynia się do jego pomnażania, jakby było ono dobrem.
Zatem zasada życia duchowego, która przywraca nam prawdziwą wolność duchową polega na konscjentyzacji, tzn. uświadomieniu sobie zła jako zła i odcięciu się od niego poprzez dezaprobatę. Uświadamiam sobie istnienie zła i go nie aprobuję, nawet jeśli ono jest we mnie. Gdy zacznę przyglądać się sobie, powoli zacznę odkrywać w sobie wiele złych uczuć, których przecież nie znajdę u Jezusa, a przecież chciałbym upodabniać się do Niego i mieć te same uczucia co On. Odkrycie w sobie takich uczuć nie może nas zniechęcać, bo w człowieku może pojawiać się wiele różnych uczuć, które pochodzą z różnych źródeł, czasami od nas zależnych, a czasami niezależnych. To więc nie może nas zniechęcać, bo w rzeczywistości mogą w nas gościć zarówno dobre jak i złe uczucia, i to nie jest takie ważne na początku, ważniejsze jest natomiast to co ja z tymi uczuciami robię, bo mogę dać pole do wzrastania tym złym a pozbywać się dobrych i mogę robić na odwrót. Gdy sobie odkryję jakieś złe uczucia, albo jakiś słaby punkt i uświadomiam go sobie, wtedy wyrażam dla niego swoją dezaprobatę i wtedy to zło zaczyna we mnie znikać. A nawet, gdyby nie zniknęło, to już nie będzie złem moralnym, które mnie oskarża, bo ja się od niego odcinam, nie akceptuję go, moja odpowiedzialność zmiejsza się, bo to zło wynika z mojej słabości ale nie daję mu swojej akceptacji. I tak to czego nie aprobuję, powoli zacznie zanikać we mnie zanikać, a to co aprobuję zacznie wzrastać i otwieram się na dobro.
Często człowiek w pełni uświadamia sobie że popełnił zło dopiero po wykonaniu jakiegoś uczynku. Dlatego tym bardziej powinien obrać sobie taki punkt, który mu przeszkadza najbardziej, jemu i innym, aby nad nim pracować. Rano wstając robi sobie postanowienie i modli się, aby Pan Bóg dał nam siłę, by nie upaść i wieczorem podejmuje wysiłek w swoim sumieniu polegający na uświadamianiu sobie ile razy uległ złu. Może się zdarzyć, że na początku upadnę 20 razy, ale gdy za każdym razem będę dezaprobował to zło, przeproszę Pana Boga i poproszę go o siłę do wytrwania, wtedy zacznie we mnie współpracować łaska boża z moją dobrą wolą. I początkowo będę sobie uświadamiał i przypominał, że popełniłem zło tylko wieczorem, przy rachunku sumienia. Wkrótce potem zaczynę sobie uświadamiać swoje upadki dużo wcześniej, zaraz po po upadku. A jeśli będę wytrwały i będę kontynuował, to somienie zacznie mnie zawiadamiać już w trakcie upadku. A już za którymś razem to sumienie zawiadomi mnie wcześniej, już przed upadkiem i nie dopuszczę do popełnienia zła.
A co jeśli nie uda się wyeliminować zła przez takie ćwiczenie duchowe. Jeśli spostrzegę, że moje postępy duchowe są nikłe? To też stanie się elementem wzrostu duchowego, bo uświadomie sobie zła, które mnie zwycięża nie będzie już miejscem ukrywania się przed Panem Bogiem, ale miejscem spotkania z Bogiem który przebacza. Z miejsca w którym blokuję się wewnętrzenie stanie się miejscem, w którym spostrzegę że jestem taki sam, jak wszyscy inni grzesznicy, nie bedę ich zatem osądzał, będę prosił o miłosierdzie, jako ktoś kto żyje ciągle dzięki Bożemu miłosierdziu, a więc miejscem w którym będę czynił duchowy postęp, zdobywał pokorę, ufność w Panu Bogu i skruchę. Będzie miejscem od którego zaczyna się moje zbawienie.