Im także w czasie pandemii pomagają siostry zakonne. Rozmawia Zofia Kędziora.
Zofia Kędziora: Prowadzi Siostra Ośrodek Zdrowia w Kamerunie.
Józefina Grabowska OP: Tak, to Diecezjalny Ośrodek Zdrowia w Garoua Boulaï. Nasze miasteczko położone jest na granicy z Republiką Środkowoafrykańską. Już nasze położenie wpływa na to, że nasza sytuacja jest specyficzna. Ciągłe wojny to również migranci. W Kamerunie, w którym jest względny pokój, mamy ponad kilkadziesiąt tysięcy uchodźców. Tylko nie sami migranci są problemem, ale to, że to bardzo trudna sytuacja. Migranci mają problem z dostosowaniem się do praw naszego państwa i warunków o jakich decyduje prezydent i minister zdrowia. W RCA nie ma żadnych zasad. Tam rebelianci dokonują często napaści. Tutaj trzeba się dostosować do restrykcji. Wielu migrantów niestety tego nie robi, a nam jest z tego powodu bardzo trudno.
Jest aż tak źle?
Były momenty, w których zastanawiałam się, by nie uruchomić jakiegoś kontaktu z funkcjonariuszami mundurowymi czy nawet policją, było trudno. Tak jest np., gdy wychodzi rozporządzenie o szczepieniu, a migranci nie chcą szczepić swoich dzieci. Tych ludzi jest u nas bardzo dużo, większość z nich nie jest nawet zarejestrowana. Gdy trwa na przykład kampania, w której przez kilka dni szczepimy dzieci, zostawiamy im na paznokciu znaczek niezmywalnym markerem. Gdy po szczepieniach jest kontrola, okazuje się, że bardzo dużo dzieci nie zostało zaszczepionych, ponieważ rodzice się przed tym wzbraniali i chowali dzieci. W naszym ośrodku zdrowia mamy odgórnie narzucone programy dotyczące takich chorób jak malaria czy gruźlica. Jesteśmy z nich potem rozliczani i kontrolowani. Natomiast migranci z RCA wielu zasad zwyczajnie nie respektują. To utrudnia naszą pracę. Mam doświadczenie 10 lat pracy z chorymi w Polsce. W Polsce chory jest wpatrzony w lekarza, ufa mu i oczekuje od niego pomocy. Natomiast u nas, w Garoua Boulaï, bywa różnie. Do tego stopnia, że proszę czasami, by pacjent – Afrykańczyk – opuścił gabinet. Być może wynika to trochę z tego, że rzadko kiedy leczą ich lekarze. W najlepszym przypadku są to pielęgniarze i dlatego nie są przyzwyczajeni do sytuacji, w której bezwzględnie trzeba słuchać lekarza.
Ktoś siostrze pomaga?
Tak. Mam tutaj na przykład pielęgniarza, który skończył tylko tzw. starą małą maturę (u nas panuje system francuski) i odbył na samym początku roczny kurs medyczny dla pomocników medycznych, ale go kształciłam przez 20 lat. On w tej chwili konsultuje lepiej niż pielęgniarze, których przyjęłam później, którzy są po dużej maturze i trzyletnim studium. Jest bardzo uważny i czasami nawet mnie poprawia (śmiech). Jesteśmy tutaj prawie 30 lat (ja sama od 25 lat), i wielu moich pomocników jest ze mną prawie od początku, co sprawia, że nam pracuje się dobrze, a starsi Kameruńczycy nam ufają. Problem jest jednak z migrantami z Republiki Środkowej Afryki.
Myśli siostra, że na taką mentalność mają wpływ wierzenia i szamani?
Nie jestem specjalistką w tym temacie, ale mówi się, że wszelkiego rodzaju uzdrawiacze, zielarze, czy szamani to na tyle popularna profesja, że chodzą do nich prawie wszyscy. Co ciekawe, często odwiedzają ich ludzie, którzy najpierw idą do kościoła, słuchają kazania, a zaraz potem idą do czarownika po radę, nie tylko w sprawie zdrowia. Często to ludzie z poważnymi chorobami takimi jak AIDS czy nowotwory, którym nie można w znaczący sposób pomóc, wydają nieraz bardzo dużo pieniędzy na różnych szamanów czy zielarzy. Czy to jednak wpływa na ich stosunek do nas, tego nie jestem pewna. Myślę, że nie.
Czy w związku z koronawirusem macie więcej chorych?
Muszę powiedzieć, że odwrotnie. Ogólna liczba chorych spadła. Granice są zamknięte, handel, który jest podstawą utrzymania wielu ludzi, jest teraz niemożliwy. Zaczęła się ogromna bieda. Tutaj nie ma już praktycznie sprawnego rynku, ludzie nie mają pensji, poza funkcjonariuszami wojska policji czy żandarmerii. Natomiast 90% procent ludzi tutaj (są to muzułmanie) żyje z uprawy roli i handlu. Sprzedawali towary do Republiki Środkowej Afryki. Teraz tego nie ma. Przychodzą do nas muzułmanie, którzy niegdyś mieli pieniądze na leczenie, a teraz przychodzą do nas ze swoimi grosikami i mówią: „Nic nie mam, a moje dziecko jest chore. Niech nam siostra pomoże”. Pomagamy. W tej chwili panuje już ogromna bieda. Sam Kamerun jest interesującym „kąskiem” dla wielu ludzi, ponieważ naokoło nas (Czad, Kongo, Gabon) są w zasadzie wojny, a na dalekiej północy Kamerunu działa Boko Haram. Dodać trzeba też, że przez Kamerun przechodzi główna droga portowa, z Oceanu Atlantyckiego w głąb Afryki.
Jak to więc możliwe, że samych chorych na Covid-19 jest tak niewielu?
W Kamerunie, jak wszędzie, nie wszystkie miejscowości są w takim samym stopniu dotknięte tym problemem. Dużo przypadków jest w miastach portowych, jednak ta tendencja powoli przesuwa się na wschód. W Bertoua, a więc w stolicy wschodniego Kamerunu, gdzie załatwiamy sprawy administracyjne, jest nasz biskup i zaopatrzenie, mamy już ponad 100 przypadków. U nas, w Garoua Boulaï, jest tych przypadków zaledwie kilka, mamy już nawet wyleczonych. W każdym ośrodku zdrowia wprowadzamy maksymalnie możliwe zabezpieczenia. Poczekalnie są na zewnątrz, codziennie odkażamy cały teren, a same środki ochrony mamy dzięki pomocy z Polski.
A co z tymi, u których podejrzewacie koronawirusa?
W szpitalu państwowym w Garoua Boulaï, który zajmuje się chorymi na Covid-19 warunki są, delikatnie mówiąc, spartańskie. Są namioty, w których nie ma nawet łóżek, właściwie chyba nie ma w nich nic. Gdy wylądował tam pierwszy chory, a był to bogatszy muzułmanin, to rozpętała się afera, wkroczyć musiała nawet żandarmeria wojskowa. My testów na obecność wirusa nie posiadamy, więc jeśli podejrzewam u kogoś SARS-CoV-2 i mówię, że muszę kogoś tam wysłać, to nikt o tym nawet nie chce słyszeć.
Jest to więc kwestia testowania?
Covid-19 w Kamerunie to, jak przypuszczam, może 1% wszystkich chorób, które objawiają się gorączką. Główną taką chorobą jest u nas malaria. Dwie osoby, u których ostatnio podejrzewałam koronawirusa, miały właśnie malarię. Leczyłam ich więc na malarię. Oboje niedawno wyzdrowieli, nikt nie słyszał, by cokolwiek innego się u nich rozwinęło. Malaria powoduje zmniejszenie krzepliwości krwi, jej zarodziec powoduje nienaturalne krwawienia, czyli działa jak antykoagulant (lek przeciwzakrzepowy). Myślę, że tak częsta malaria, a jest to moje osobiste podejrzenie, zmniejsza ryzyko poważnego zachorowania na koronawirusa, co skutkuje tym, że nie mamy tutaj praktycznie ciężkich przypadków Covid-19. Chyba, że to się dopiero rozwinie, wtedy sytuacja będzie wyglądała inaczej.
A co z ewentualną izolacją? To chyba nie jest takie łatwe w Kamerunie.
Ludzie żyją tutaj bardzo stadnie. Muszę się bardzo namęczyć, żeby im wytłumaczyć, by utrzymywali izolację. Ale tutaj mentalność jest inna. Gdy jest kolejka do lekarza, wszyscy wolą siedzieć w kupie, a nie w oddaleniu od siebie. Oficjalne nakazy mówią o noszeniu maseczek i ograniczeniu liczby osób w kościołach do 50 osób. Nasz proboszcz z tej okazji, zamiast dwóch mszy świętych, stara się odprawiać ich dziewięć. Szkoły, tak jak w Europie, są pozamykane, a dzieci, które mają egzaminy mają do nich wrócić 1 czerwca. W środkach transportu są podobne ograniczenia, zmniejszona liczba osób, więc wygląda to podobnie. Jaka będzie jednak przyszłość, to wie sam Pan Bóg.
Za: www.misyjne.pl