Ci, którzy odwiedzili go w szpitalu poprzedniego dnia, rozstali się z nim w dobrych nastrojach, gdyż nic nie wskazywało na to, że widzą się z nim po raz ostatni.
Ryszard Gamański urodził się 29 listopada 1939 roku w Zielonej (dziś Żuromin) pow. Mława z rodziców Antoniego, z zawodu ogrodnik, i Reginy z domu Cechowska. W 1946 roku rodzina Gamańskich zamieszkała w Księżym Dworze pow. Działdowo, a w 1947 roku przeniosła się do Nidzicy.
Ale po święceniach kapłańskich, gdy Ryszard przypomniał mu o tej wypowiedzi, rzekł: „Obym więcej wypowiedział takich zdań”. Po szkole podstawowej (1954) chciał się zgłosić do niższego seminarium salezjanów w Różanymstoku w województwie białostockim, ale ówczesny proboszcz ks. Franciszek Jaworski namówił matkę, by posłała Ryszarda do liceum ogólnokształcącego w Nidzicy. Nie przyjęto go jednak do tej szkoły, gdyż wiedziano, że chce w przyszłości zostać księdzem. Z konieczności poszedł do szkoły zawodowej, którą ukończył w 1956 roku.Miał dziewięcioro rodzeństwa, z których dwoje zmarło w wieku niemowlęcym. Do szkoły podstawowej chodził w Nidzicy. Kiedy nauczyciel Stanisław Czyżyk w siódmej klasie pytał po kolei wszystkich uczniów, kim chcą być w przyszłości, Ryszard powiedział, że chce być księdzem. Wtedy ten wobec całej klasy powiedział: „Prędzej urosną mi włosy na dłoni, niż ty zostaniesz księdzem”.
Przez następny rok szkolny kontynuował naukę w Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Karolewie koło Kętrzyna. Pod koniec wakacji w 1957 roku pojawiły się anonse o możliwości ukończenia średniej szkoły w niższym seminarium u dominikanów i u werbistów. Werbiści byli bardziej znani w diecezji warmińskiej, dlatego proboszcz radził udać się do nich. W ten sposób klasę dziesiątą i jedenastą w latach 1957-1959 kończył w niższym seminarium misyjnym Księży Werbistów w Nysie.
8 września rozpoczął nowicjat w Pieniężnie. Po rocznym nowicjacie złożył pierwsze śluby zakonne. Parę tygodni później został powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej w Kołobrzegu. W czasie służby wojskowej latem grał w piłkę nożną w drużynie Mewa, a zimą walczył w ringu. Piłkę nożną z pasją kopał od najmłodszych lat. Kiedy w październiku 1962 roku powrócił do seminarium trochę zazdrościł tym, którzy w międzyczasie byli już o dwa kursy wyżej, ale gdy 22 czerwca 1969 roku otrzymał w Pieniężnie święcenia kapłańskie, zapomniał o żalu, który nosił w sercu.
Jeszcze tego samego roku opuścił Polskę udając się do Australii, aby pracować wśród Polonii Australijskiej. Już w trakcie pogłębiania znajomości języka angielskiego w Sydney grał w drugoligowej drużynie POLONIA SYDNEY. Pierwszym jego stałym przeznaczeniem było duszpasterstwo Polaków w dzielnicach Ardeer i Ringwood w Melbourne.
Był nietypowym duszpasterzem. Na obrazku prymicyjnym napisał: „Błogosław Boże rodzicom, rodzeństwu i tym, którzy dopomogli mi dojść do kapłaństwa oraz sportowcom”. Jako młody człowiek przez moment miał dylemat, czy pójść na akademię wychowania fizycznego czy do seminarium. Wybrał jednak to drugie, ale ze sportu nie zrezygnował. W seminarium w Pieniężnie był najlepszym piłkarzem w całych jego dziejach. Teraz w Australii będąc księdzem każdą wolną chwilę poświęcał sportowi i sportowcom. Grał w pierwszoligowej drużynie POLONIA, a trenował młodzików i rezerwę POLONII. Z młodzieżową drużyną zdobył dwukrotnie puchar Victorii i został mistrzem stanu Melbourne-Victoria w kategorii wiekowej do 15 lat.
W 1974 roku przyjechał na pierwszy urlop do Polski. Był to czas bezpośredniego przygotowywania się drużyny narodowej do Mundialu ’74 w Monachium. Nawiązał wtedy bezpośredni kontakt z trenerami: Kazimierzem Górskim, Jackiem Gmochem i Andrzejem Strejlauem oraz zaprzyjaźnił się z wieloma graczami z tej drużyny: Kazimierzem Deyną, Henrykiem Kasperczakiem, Andrzejem Szarmachem i Grzegorzem Lato. Po mundialu zatrzymał się jeszcze kilka miesięcy w Europie by odbyć staż trenerski w najsłynniejszych drużynach angielskich: Arsenal, Tottenham, Chelsea i Everton, Liverpool i Glasgow Celtic.
W 1978 roku był na Mundialu w Argentynie. Tu poznał osobiście Zbigniewa Bońka. Pobyt w Ameryce Południowej – Argentynie i Brazylii – wykorzystał również do doskonalenia się w umiejętnościach trenerskich i zbliżył się do najsłynniejszych trenerów i graczy tego kontynentu. Po piętnastu latach pracy polonijnej w Melbourne został przeniesiony do Sydney, gdzie pracował na przemian w parafiach angielskojęzycznych czy też polonijnych.
Z piłką nożną jako gracz czy trener pozostał w ścisłym związku dopóki starczyło zdrowia i sił. Był nawet moment, kiedy wobec delegata Prymasa Polski do spraw duszpasterstwa emigracji arcybiskupa Szczepana Wesołego został oskarżony o zaniedbywanie pracy duszpasterskiej na rzecz sportu. Udał się wtedy do Arcybiskupa i wyjaśnił mu, że jego praca duszpasterska nie cierpi na tym, że zajmuje się sportem. Przeciwnie, zaangażowanie w dziedzinie sportu jest dodatkową pracą na rzecz Kościoła.
Zarówno jako gracz czy jako trener pozostaje kapłanem. I wszyscy o tym wiedzą. A na boisku spotyka młodzież i dorosłych, którzy nie chodzą do kościoła. I to stanowi szerokie pole dla pracy apostolskiej, co przekłada się na liczne uregulowane małżeństwa, chrzty dzieci, nawrócenia a nawet na pracę ekumeniczną, bo nie wszyscy gracze są katolikami czy nawet chrześcijanami. Po tym spotkaniu arcybiskup przeprosił go za to, że dał zbyt pochopnie wiarę oskarżycielom…
O tym wszystkich można przeczytać w licznych wywiadach jakich udzielił prasie polskiej czy zagranicznej. Stali Czytelnicy „Misjonarza” znają jego wywiad udzielony pani redaktor Lidii Popielewicz w nr. 1 z 2003 roku pt. „Pan Bóg wziął mnie z boiska…” Jeszcze obszerniej o swym podwójnym powołaniu pisze o. Ryszard w swej autobiograficznej książce: „Kapelan Białych Orłów. Futbol – sposób na dojrzewanie” (Verbinum Wydawnictwo Księży Werbistów Warszawa 2005, zebrał i opracował Mirosław Piątkowski SVD).
Kiedy przed dwoma laty o. Ryszard był na urlopie w Polsce można było zauważyć, że choroba Parkinsona staje się widoczna. Po powrocie do Australii wykryto u niego dodatkowo chorobę nowotworową. Chemioterapie tylko chwilowo poprawiały jego stan.
O. Ryszard Gamański był obdarzony niezwykłymi charyzmatami. Z domu rodzinnego wyniósł szczerą wiarę, której nigdy się nie wstydził ale publicznie wyznawał, zdolność obcowania z innymi i wielką pracowitość. Poza tym posiadał rzadki dar stałego uśmiechu i łagodnego głosu, którymi ujmował i młodych i starych.
Uroczystości pogrzebowe odbyły się 15 października w werbistowskiej kaplicy w Epping (Marsfield), która była wypełniona po brzegi. Żegnali go współbracia werbiści z o. prowincjałem Timothym Nortonem na czele, delegacja z duszpasterstwa polonijnego z parafii w Marayong z Rektorem Polskiej Misji Katolickiej w Australii ks. Wiesławem Antonim Słowikiem SJ, siostrami nazaretankami, którym usługiwał jako spowiednik w języku polskim, autobus Polaków z Klubu Polonia w Plumpton.
Była również liczna delegacja z Melbourne, z jego rodzonym bratem Grzegorzem i żoną Barbarą jako jedynymi przedstawicielami licznego rodzeństwa, z dużą grupą sportowców w dresach klubowych, którzy nieśli jego trumnę do grobu. Spoczął w kwaterze werbistowskiej na cmentarzu Memorial Maquarie Field Cemetary w Enfield.
W tym samym dniu w rodzinnej Nidzicy odbyła się Msza św. pogrzebowa, która zgromadziła najbliższych z licznego rodzeństwa i przyjaciół. Udział w tej Mszy św. wzięło 5 miejscowych duszpasterzy z księdzem dziekanem na czele. Zjechało się również 8 werbistów, choć tego samego dnia był pogrzeb innego misjonarza-werbisty w Górnej Grupie. Mszy św. pogrzebowej przewodniczył i homilią wygłosił najbliższy kolega Zmarłego z lat seminaryjnych i wspólnej piętnastoletniej pracy polonijnej w Melbourne o. Marian Laban SVD.
Alfons Labudda SVD
Więcej na: www.werbisci.pl