Z dalekiego kraju Madagaskaru dzielę się z Wami zatroskaniem! Dzisiaj cały świat jest naznaczony cierpieniem a nawet śmiercią z powodu epidemii koronawirusa. Niestety, mimo początkowego optymizmu, Madagaskar również wpadł w sieć wirusa. Nałożone kilka miesięcy temu obostrzenia sanitarne spowalniają rozwój epidemii, ale cena jest ogromna.
W tym kraju większość populacji nie ma stałej pracy, ludzie żyją z dnia na dzień i nie mają oszczędności pozwalających na długie przetrwanie. Wobec zamrożenia i zablokowania miejsc pracy, setki tysięcy rodzin, szczególnie w dużych miastach, takich jak stolica Antananarivo czy Tamatave, stoją przed widmem głodu. Prezydent Madagaskaru Rajoelina bardzo się stara i mobilizuje społeczeństwo, ale mimo odparcia epidemii koronawirusa, na pewno przyjdzie epidemia głodu. To realny problem i zagrożenie dla całej Afryki.
Z natury naszego posłania jako misjonarze pragniemy być znakiem nadziei i pocieszenia. Wobec takiego nieszczęścia nie możemy opuścić naszych ludzi i naszych misji. Mimo danej możliwości praktycznie żaden polski misjonarz nie wrócił do Polski. Będąc pośród naszych wiernych pragniemy nieść pomoc tym, którzy się zarazili, którzy ponoszą tragiczne konsekwencje obostrzeń sanitarnych, którzy nie mają na leki albo są na skraju głodu.
W moim przypadku już od kilku tygodni organizuję pomoc Malgaszom dotkniętym skutkami epidemii. W akcji pod tytułem „Kubek ryżu za złotówkę” proszę rodaków o finansowe wsparcie. Dzięki temu, na przestrzeni kilku tygodni, kilkanaście razy posyłałem naszą pomoc do różnych zakątków Madagaskaru i do różnych grup ludzi. Głównie odszukujemy osoby, które są najbardziej narażone na głód i opuszczenie przez innych. W tej grupie znajdują się oczywiście chorzy, starsze osoby, dzieci oraz rodziny wielodzietne.
O Zdzisław Grad SVD (fot. archiwum autora)
Z racji mojego apostolatu pośród grup charyzmatycznych na całym Madagaskarze oraz również pomocy dzieciom w ramach Adopcji szkolnej w kilku diecezjach, mam sporą grupę zaufanych osób, którym powierzam zorganizowanie pomocy na miejscu. Głównymi pomocnikami są siostry zakonne oraz liderzy grup modlitewnych. Staramy się zawsze odnaleźć grupę około 50 osób i na miejscu organizowana jest pomoc. Jeśli zagrożenie nie jest wielkie, to niesiemy pomoc w grupie. W innych przypadkach trzeba zachować środki bezpieczeństwa i pomoc udzielana jest indywidualnie. Owszem, zawsze liczymy na pomoc i opiekę Bożą, by nas chroniła od zakażenia, ale nie wolno zaniedbywać naturalnych ochron.
Nasza wspólna pomoc jest namacalnym znakiem solidarności i miłosierdzia. Widzę jak każda ofiarowana złotówka, jak to wynika z nazwy naszej narodowej monety, przemienia się na złoto miłości na odległość.
W dobie epidemii najbardziej rzucają się w oczy pomoc i potrzeby materialne. Ale jest druga strona medalu, często pomijana. To potrzeba modlitwy, wspólnej celebracji, przyjmowania sakramentów i duchowego kierownictwa czy słów pokrzepienia. Obostrzenia sanitarne zmieniają się w zależności od sytuacji i regionu. Jest tak, że kilka tygodni można się gromadzić na celebracje liturgiczne, ale nagle przychodzą zarządzenia o rozwiązaniu zgromadzeń. Cała ta panika bardzo ograniczyła religijny kult. Zachęca się ludzi, aby słuchali Mszy czy Słowa Bożego przez radio czy telewizję, ale to Madagaskar. Tutaj telewizja a nawet odbiornik radiowy dla wielu jest luksusem.
Miejsce, gdzie znajduje się moja placówka misyjna to ani parafia ani dystrykt czy szkoła. Dokładnie mija 3 lata odkąd przejąłem naszą nową misję na obrzeżach miasta Antsirabe. To najbardziej chłodne miejsce na Madagaskarze, położone na wyżynie, około 1000 metrów n.p.m. Ten region można by nazwać „malgaską Syberią”. I tak czasem będąc ubrany w podwójne spodnie, czapkę i rękawice, z przekorą myślę czy ja tu zostałem posłany czy zesłany. Temperatury w czasie zimy schodzą tu często do +5oC. Nawet przymrozki dają się we znaki.
Żniwa w Antsirabe (fot. archiwum autora)
Od początku ta placówka była pomyślana jako skromna ferma, a równocześnie wstępna formacja dla kandydatów na braci. Mimo dobrych intencji inicjatywa ta nie powiodła się. Ferma się nie rozwinęła a kandydaci zawiedli. Dwa lata temu, po powrocie z urlopu, przełożony skierował mnie tam, abym odnowił i rozwinął placówkę. Dzięki ofiarności przyjaciół z Polski mogłem się wziąć za obróbkę około 4 hektarów wokół domu. Z kolei odbudowałem zaplecze, aby móc hodować woły i świnie. I tak strona materialna placówki rozwijała się stopniowo.
Ta placówka stała się dla mnie bazą wypadową w kontynuacji mojego apostolatu misyjnego jako duszpasterz krajowy Odnowy charyzmatycznej na Madagaskarze. Dzięki temu, że przydzielono mi młodego malgaskiego współbrata, mogłem bez przeszkód kontynuować moje objazdy misyjne po całym Madagaskarze.
Wraz z moim współbratem, poza zaangażowaniem gospodarczym, postanowiliśmy włączyć się w pomoc duszpasterską w okolicznym dystrykcie mimo, że nie było to naszym przeznaczeniem ani do nas nie należał. Do pobliskiego kościoła raz na kilka miesięcy przybywał odpowiedzialny kapłan. Dzięki regularnej Mszy niedzielnej i gorliwości w głoszeniu słowa Bożego oraz duchowego kierownictwa, lokalna wspólnota ożyła i pomnożyła się. Równocześnie do naszej kaplicy zakonnej okoliczni ludzie chętnie zaczęli przybywać z prośbą o duchową pomoc. Mam na myśli tę sakramentalną, ale i tę, powiedzmy, nieoficjalną np. błogosławieństwa i modlitwy nad chorymi różnej maści. Nasza zakonna kaplica na co dzień, a głównie w niedzielę, pęka w szwach. Ludzie chętnie przybywają do nas, aby duchowo odpocząć i „przystanąć” w duchu. W miarę możliwości po Mszy tworzymy rodzinny klimat ofiarując każdemu kawę czy herbatę z lokalnymi słodkościami. Jest to wyśmienita okazja do duchowej formacji, zachęty i pogłębienia wiary.
O. Zdzisław Grad SVD ze współpracownikami (fot. archiwum autora)
W ciągu krótkiego czasu już mieliśmy okazję, aby u nas były celebrowane śluby. Rok temu postawiliśmy wybudować okazałą grotę Matki Bożej – Matki Słowa. Kiedy przybywają do nas różne grupy modlitewne, wówczas przy grocie wspólnie się modlimy czy celebrujemy.
Nasza wspólnota jest przykładem jak bez oficjalnych i obowiązkowych przeznaczeń mała wspólnota żywa wiarą i gorliwością może stać się oazą łaski Bożej, a przynajmniej „Bożym przystankiem”. Ten nasz duchowy przystanek nabrał znaczenia teraz, w czasie epidemii. W większości kościoły są zamknięte. Ludzie przeżywają duchową pustynię. Mimo trudnej sytuacji i obostrzeń nie mogę odmówić koniecznej duchowej pomocy. I tak już kilka razy grupy około 20-osobowe grupy przebyły kilkadziesiąt kilometrów, aby być przyjętym przez kapłana i móc się wyspowiadać. Nie mogę odmówić. Owszem zachowuję dystans ciała, ale zbawiam ducha łaską sakramentu.
Nadal jesteśmy w drodze z koronawirusem, ale też musimy być w drodze solidarni z ludźmi i to tuż obok nich.
Dom werbistów w Antsirabe (fot. archiwum autora)
Wszystkie fotografie za https://www.facebook.com/zdzislaw.grad