Werbiści: Alaska, czyli skok w bok

Na Alasce znalazłem się trochę z przypadku. Choć jest to też rezultat wydarzeń, które skierowały mnie właśnie tutaj. Mimo wszystko jestem głęboko przekonany, że stało się to nie wbrew woli Bożej. Gdyby On mnie tu nie chciał, to by mnie tu nie było!

Ze względu na problemy zdrowotne musiałem, na dłuższy czas, zrezygnować z Afryki. Biskup z Alaski przyjął mnie z otwartymi rękami, by pomóc choć krótki czas. Dalej się tu spełniam jako misjonarz, jako werbista.

Alaska, a w szczególności diecezja Fairbanks, to wyzwanie. Trudności pojawiają się niemal z każdej strony. Nie można nawet porównywać z Kenią. Najprościej mówiąc są większe. Dla nas werbistów to strzał w dziesiątkę. Przecież nam zawsze mówiono, że idziemy tam, gdzie jesteśmy potrzebni. Na ile jesteśmy w stanie dać z siebie wszystko co potrzebne, to już inna historia.

– Ponieważ masz już misyjne doświadczenie – mówi biskup – to poszedłbyś do dwóch wiosek? Newtok i Chefornak w południowozachodniej części diecezji?

Pójdę! Tam nie ma dróg, nie ma wody, łazienki, toalety. Nawet mieszkanie też takie nie za bardzo. Jedna wioska szykuje dom, bo poprzedni się spalił, a w drugiej jest taki nieco odremontowany, ale według lokalnych standardów.

I tak latam z jednej wioski do drugiej. Nie ma nawet bezpośredniego połączenia, bo trzeba lecieć do Bethel, zmienić samolot i dalej. COVID namieszał sporo w regularnym dwutygodniowym planie. Zima tutaj to już ‘trzy światy’. Jak przyjdzie fala sztormów, to nic nie lata nawet przez miesiąc. Tu każdy szczegół zależny jest od transportu powietrznego. Przygody z lataniem są różne. Sporo niebezpiecznych. Ale Pan Bóg dalej czuwa, a ja latam dalej. To wszystko czym się zajmuję to długa historia.

Wszystkie sezony są trudne. Latem jedno wielkie grzęzawisko, ruchoma ziemia (tundra), miliony komarów i much. Jest ich tak wiele, że można im w powietrzu zdjęcia robić. Zimą sztormy, jeden za drugim i niskie temperatury. Śniegu dużo nie ma. Ponieważ w promieniu ponad 100 km nie ma ani górki, ani jednego drzewa. Wiatr z Morza Beringa jest silny i buduje zaspy. Niektóre ścieżki mają takie góry śniegu, że przechodząc można okrakiem przejść linię elektryczną. To dziwi na początku, potem już nie. Zima w sumie otwiera możliwości swobodnego poruszania się, bo grunt zamarznięty, a Eskimosi kochają jazdę skuterami śnieżnymi. Trzeba się nauczyć funkcjonowania, gdy dzień ma tylko 4 godziny i kiedy nocy nie ma.

A co z ewangelizacją? To kolejna historia trudna do wyjaśnienia. Poprzednicy, też zakonnicy, wypracowali system, który wytrzymał krótko. Wszystko pada i nikt nie ma odwagi, by się do tego przyznać. Chrześcijaństwo chyba się tu nie przyjęło. To jest prawdziwe szukanie zagubionych owiec – prawdziwe misje. Biskup wydaje się zniechęcony do zakonników, mimo że ich bardzo potrzebuje. Potrzeba tu naprawdę wzorowych, zgranych, wytrzymałych na duchu i na ciele ludzi.

W diecezji jest nas zaledwie kilkunastu. Jednak większość po kilku latach opuszcza Alaskę. Diecezja Fairbanks jest 3,5 razy większa od Polski. Dla mnie ewangelizacja zaczyna się od bycia z ludźmi, bycia sumieniem dla nich i dla naszej diecezjalnej administracji. Dużo nowego się nauczyłem, a pomimo dwóch nieszczęśliwych wypadków, utraty na dobre wzroku w oku i złamanej ręki udowodniłem sobie, że Bóg trzyma mnie w miarę dobrym zdrowiu i kieruje moją posługą. Na Alasce, odnalazłem kolejną porcję energii, którą warto zużyć na odszukanie dla Boga tych choćby niewielu wartościowych owieczek.

Nie bójmy się wyzwań i trudności. Nie klasyfikujmy samych siebie do czego się nadajemy, a do czego nie. Pan Bóg może w nas i przez nas dokonać wspaniałych rzeczy. Tego na własnej skórze doświadczam. Jakie to piękne być w Jego rękach!

Mój skok w bok okazał się czymś niezwykłym. Z pewnością coś z tego zostanie.

Stanisław Róż SVD
Alaska

Za: www.werbisci.pl

Wpisy powiązane

VIII Zebranie pallotyńskiej Regii w Rio de Janeiro

Orędownicy dla młodych

Ks. Leszek Kryża SChr: Jeździmy na Ukrainę by pokazać, że zgodnie z apelami Papieża Franciszka – nie zapominamy o wojnie