Po ukończeniu kursu hiszpańskiego w Meksyku nie było łatwo dotrzeć na Kubę, oczywiście z powodu panującej pandemii. Po wielu próbach udało się zdobyć bilet lotniczy do Havany lotem tzw. humanitarnym. Pozwolono mi zabrać tylko jeden bagaż 25 kg oraz bagaż podręczny 10 kg i ani grama więcej. Więc z „lekkim bagażem” wybrałem się na Kubę.
W Meksyku doświadczyłem świata w naszym rozumieniu bardziej „normalnego” i zrozumiałego. Kraj ma swoje piękne i wspaniałe strony – historię, bogactwo kulturowe, pyszne jedzenie, wspaniałych ludzi i wiele przepięknych miejsc. Ma też swoje problemy – zmaga się z niesprawiedliwością, biedą, niesamowitą różnicą między bogatymi i biednymi, kartelami narkotykowymi, przemocą. Ale mimo wszystko jest to świat, który jest – mówiąc młodzieżowym językiem – do ogarnięcia.
Przybywając na Kubę, nie jako turysta, ale jako misjonarz, człowiek zderza się z inną rzeczywistością. Nie myślałem, że jest to możliwe, ale podróże w czasie zdarzają się. Strukturalnie i komunikacyjnie Havana jest dość dobrze pomyślana i zbudowana. Niby wszystko jak u nas, choć nie do końca. Samochodów jakby mniej, przeważają rosyjskie Łady i polskie małe Fiaty oraz przepiękne amerykańskie oldtimery. To zachwyca, choć człowiek się dziwi, że coś takiego jeszcze jeździ. Mogę jednak zdradzić, że większość z tych aut ma już wymienione silniki, przemycone z innych krajów. Pod tym względem Kubańczycy są bardzo kreatywni.
Kolejne rzeczy nie są już tak zachwycające – przerwy w dostawie energii elektrycznej, puste półki w sklepach, niekończące się kolejki i mnóstwo zdesperowanych ludzi szukających najpotrzebniejszych produktów. Najgorsze, że w dobie pandemii brakuje podstawowych lekarstw i witamin, żeby chociaż trochę wzmocnić organizm. Wiele produktów można dostać “na ulicy”, ale oczywiście po cenach trzy lub czterokrotnie przekraczających zdrowy rozsądek. Internet, który mimo wszystko działa, jest chyba najdroższy na świecie.
Niestety wszystko jest kontrolowane przez władzę. Duża część społeczeństwa nosi mundury, a inna część, już bez munduru, wiernie strzeże najlepszego znanego na świecie porządku, czyli komunizmu. Jako dziecko już to widziałem i choć niewiele, ale coś z tamtych czasów pamiętam.
Sytuacja pandemiczna jest bardzo poważna głównie z powodu braku leków i niedożywienia ludzi. Dlatego 11 czerwca Kubańczycy postanowili powiedzieć, że mają dość i wyszli na ulice. Spotkało się to z potężnymi represjami, bo przecież najlepszego systemu trzeba bronić!
Do pracy misyjnej skierowano mnie do miasta Holguín w diecezji Holguin/Las Tunas na wschodzie wyspy. Powierzono mi dwie parafie: jedną w dzielnicy Ciudad Jardín w Holguín, a drugą w miejscowości Buenaventura, położonej 40 km dalej. Obie parafie mają kilka dojazdowych kaplic, wokół których gromadzą się wierzący.
We wspólnocie zakonnej jestem z o. Michalen Vrtakiem SVD ze Słowacji. Jest on odpowiedzialny za budowę i organizację Centrum Biblijnego św. Józefa Freinademetza, w które ma przekształcić się nasz dom. Na tym miejscu ma też powstać kościół parafialny pod wezwaniem świętych Joachima i Anny.
Do realizacji tego projektu potrzeba dużo determinacji i modlitw, bo z materiałami budowlanymi również jest tak, jak dawniej w Polsce. A może jeszcze gorzej. Jak już coś jest dostępne, choćby cement, to po zawrotnych cenach, a kupować można tylko jeden worek dziennie. Dlatego najlepiej mieć pięciu albo dziesięciu kolegów, każdy kupuje po worku i wtedy idzie to trochę szybciej.
Z powodu pandemii nie miałem jeszcze okazji dobrze poznać moich nowych parafian. Znam tylko pojedyncze osoby, które przychodzą na Msze św. Na szczęście współpracują z nami siostry z założonego w Hiszpanii Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia od św. Anny. Wykonują niesamowitą pracę duszpasterską i socjalną. Prowadzą guarderías, czyli centra, w których zajmują się dziećmi i młodzieżą poza zajęciami szkolnymi. Zajmują się katechizacją, prowadzą warsztaty krawieckie i oferują wiele innych kursów dla okolicznej społeczności. Dzięki siostrom mam punkt zaczepienia do rozpoczęcia pracy w parafii.
W tej chwili, z powodu panujących restrykcji, odprawiamy Msze św. niedzielne oraz dwie Msze św. w tygodniu. Gdy mamy paliwo do naszej Lady Niva, możemy od czasu do czasu odwiedzić wspólnoty poza miastem. Jestem bardzo zbudowany postawą wielu kubańskich chrześcijan. Mimo lockdownu, panujących obostrzeń, braku codziennej Eucharystii, wielu ludzi w małych grupach spotyka się regularnie na modlitwie. Jak zwykle sił i optymizmu dodają zwykli ludzie, którzy mimo wszystko nie tracą nadziei, mają chęć co życia i do pokonywania codziennych zmagań.
Jeżeli chodzi o życie zakonne, to zdaniem sióstr od św. Anny, wzrosła współpraca między wspólnotami zakonnymi. Można liczyć na pomoc innych. Sami mogliśmy tego doświadczyć, kiedy i nam przyszło zmagać się z koronawirusem. Siostry dbały o nas i czuliśmy z każdej strony modlitewne wsparcie.
Wydaje mi się, że zadaniem misjonarza w tych dziwnych czasach dystansu, zamknięcia i strachu jest umieć dostrzec obecność Boga w świecie. Szczególnie w tych miejscach, gdzie wydaje się, że Go już nie ma. On tu jest i Jego Duch przemienia serca i życie ludzi. Pozwala nam cierpliwe dojrzewać do nowych wyzwań.
Sylwester Wydra SVD
Holguín, Kuba
Za: www.werbisci.pl