Polski franciszkanin o. Ignacy (Ignatius) Maternowski znalazł się w gronie „trzech bohaterskich kapelanów” wojskowych, którzy towarzyszyli żołnierzom sojuszniczym, uczestniczącym w lądowaniu aliantów na wybrzeża Normandii 6 czerwca 1944 r. Okazją do przypomnienia ich postaci przez amerykańskie środki przekazu stała się niedawna 80. rocznica tamtego wydarzenia.
Kapitan armii Stanów Zjednoczonych o. Maternowski służył w 508. Pułku Piechoty Spadochronowej 82 Dywizji Powietrznodesantowej. Strona internetowa pułku przypomniała, że spadochroniarze wylądowali w pobliżu małej wioski Picauville, gdzie jedyny sklep – spożywczy zamieniono na prowizoryczny punkt pierwszej pomocy dla rannych żołnierzy.
Widząc, że miejsce to szybko się zapełnia, a do środka przybywają kolejni ranni, polski zakonnik zdobył się na ryzykowny ruch i spotkał się z niemieckim lekarzem naczelnym, odpowiedzialnym za rannych, aby wynegocjować z nim umieszczenie wszystkich rannych na osobnej, większej przestrzeni. Z insygniami kapelana religijnego na kurtce i opaską Czerwonego Krzyża zdjął hełm i bez strachu ruszył w stronę niemieckich linii. Niespodziewanie wrócił do prowizorycznego punktu sanitarnego z tymże niemieckim medykiem, aby uzgodnić warunki i szczegóły tego porozumienia. Później musiał wrócić z nim z kolei na niemieckie linie. Niestety, gdy wracał samotnie do linii amerykańskich, hitlerowski snajper strzelił mu w plecy z jednego z pobliskich domów.
Upadł na drogę, a jego ciało leżało trzy dni w osadzie Gueutteville – części Picauville. Niemcy nie pozwolili nikomu go zabrać. Mogli to uczynić dopiero żołnierze 90. Dywizji Piechoty, którzy wkroczyli tam później. W Gueutteville wzniesiono pomnik upamiętniający odważne czyny kapelana, który zginął w wieku 32 lat. W 1948 doczesne szczątki Maternowskiego powróciły do Stanów Zjednoczonych i tam pochowano je na cmentarzu franciszkańskim w South Hadley w stanie Massachusetts. Na jego nagrobku widnieje napis: „Nie ma większej miłości”.
Z zachowanych archiwalnych relacji żołnierzy, którzy go znali, wynika, iż był on „twardym, energicznym Polakiem, niezwykle lubianym przez ludzi ze swojego pułku (…) Był mężny. Kapelani nie musieli wchodzić na linię frontu, gdzie toczyły się walki, ale on nie chciał zostawać z tylu. Nie bawiło go, gdy żołnierze opowiadali sprośne dowcipy, mówili wulgarnie lub wzywali imienia Pana Boga nadaremno. Niejednokrotnie mówił: «Załóż rękawice bokserskie» każdemu, kto wypowiadał się z ironią na temat Kościoła katolickiego i sakramentów, a szczególnie sakramentu pojednania”
Naczelny biskup polowy USA abp Timothy Broglio wymienił polskiego franciszkanina jako wzór do naśladowania dla kapelanów wojskowych na całym świecie podczas uroczystości 6 czerwca br.: „Heroiczna ofiara ojca Maternowskiego jest wybitnym przykładem chrześcijańskiej miłości w praktyce, nawet w obliczu wielkiego zła i przeciwności losu”.
Dwaj inni „bohaterscy kapelani” to księża Francis Sampson i Joseph Lacy. Pierwszego z nich nazywano „Ojciec Spadochroniarz” (Parachute Padre), a służył on w 501. pułku spadochronowym. „Prawdopodobnie żaden kapelan katolicki czy inny nie widział w życiu więcej okropności w czasie tamtej kampanii niż Francis Sampson” – napisał jezuita o. Donald Crosby w swojej książce „Battlefield Chaplains: Catholic Priests in World War II” (University Press of Kansas, 1994; Kapelani pól bitewnych: księża katoliccy w II wojnie światowej).
Sampson od razu zaczął opatrywać rannych i umierających, zarówno duchowo, jak i fizycznie, ale niemieckie oddziały SS schwytały go i poprowadziły drogą, aby go zastrzelić, opowiadają zarówno Crosby, jak i Lawrence Grayson w artykule internetowym zatytułowanym „A Padre in Jump Boots” (Padre [=ojciec] w butach spadochroniarza)”.
Sampson wspominał potem, że był tak zdenerwowany, iż odmawiał „modlitwę przed posiłkami”, zamiast Aktu Skruchy. Następnie hitlerowcy postawili go pod ścianą i podnieśli broń, aby go zastrzelić. Ale gdy oficer niemiecki zauważył u niego oznaki kapelana, strzelił ponad głowami żołnierzy, aby ich powstrzymać. Sampson przedstawił się oficerowi jako ksiądz katolicki. W odpowiedzi oficer zasalutował, ukłonił się lekko i pokazał mu katolicki medalik przypięty do munduru i nalegał, aby Sampson zobaczył zdjęcia jego dziecka. „Niemiecki oficer, który najwyraźniej uratował mu życie, obiecał mu, że niemiecki lekarz przyjedzie za dzień lub dwa i zajmie się rannymi Amerykanami” – powiedział Crosby.
W międzyczasie ks. Sampson nie tylko uratował swych rodaków, ale także oddał własną krew rannemu żołnierzowi i kontynuował pracę bez wytchnienia. Został odznaczony Krzyżem za Wybitną Służbę (DSC) za bohaterstwo w Normandii.
Ks. Joseph Lacy był jednym z 34 250 żołnierzy amerykańskich, którzy wylądowali na plaży Omahy 6 czerwca. Zaledwie tydzień wcześniej wstąpił do 5. Batalionu Spadochronowego (5th Ranger Battalion). Ed Lane, prezes grupy zajmującej się rekonstrukcją historyczną i noszącej imię tego batalionu, napisał: „Kiedy ksiądz Lacy zgłosił się do tego oddziału komandosów na kilka dni przed D-Day, dowódca jednostki spojrzał na niego i powiedział: «Padre, jesteś stary i gruby. Nigdy za nami nie nadążysz». Kapłan spojrzał na niego i odpowiedział: «Nie martw się o to. Zrobię swoje». I zrobił to, co do niego należało. Znalazł się na pierwszym okręcie desantowym na odcinku Rangersów na plaży Omaha.
Jako ostatni wyszedł z łodzi desantowej, zanim uderzył w nią pocisk. Zaczął wyciągać mężczyzn z wody na plażę, pomagał rannym i udzielał im ostatniego namaszczenia”.
Cytat z DSC, którym odznaczono go za jego czyny, opisuje, co bohaterski ksiądz zrobił tego dnia: „Niezwykłe bohaterstwo porucznika Lacy’ego w akcji 6 czerwca 1944 r., kiedy kapelan wylądował na plaży z jednym z czołowych oddziałów szturmowych. Ciężki ogień karabinowy, moździerzowy, artyleryjski i rakietowy wroga spowodował liczne straty. Nie zważając na własne bezpieczeństwo, poruszał się po plaży, stale wystawiony na ostrzał nieprzyjaciela i pomagał rannym od brzegu wody do względnie bezpiecznego pobliskiego falochronu, a jednocześnie zachęcał żołnierzy do podobnego lekceważenia ognia wroga. Heroiczna i nieustraszona czynność kapelana Lacy’ego jest zgodna z najwyższymi tradycjami służby”.
Prawie połowa komandosów, którzy wylądowali z Lacym, zginęła lub została ranna, ale to oni jako pierwsi przełamali linie wroga. Po D-Day ich kapelan kontynuował z nimi szlak wojenny po Francji, a w latach sześćdziesiątych, już jako prałat Lacy, został kanclerzem archidiecezji Hartford w stanie Connecticut, na której czele stał arcybiskup Henry O’Brien.