O. Symeon Masarczyk OFM w kolejnym liście opowiada, jak środkowoafrykańskie stany pogodowe wpływają na środowiska, w których żyją, dlaczego opady deszczu przesunęły się w czasie i czy jest to wina Chińczyków? Ponadto opisuje wizytę bp. tarnowskiego Andrzeja Jeża oraz prowincjała Prowincji św. Benedykta Afrykańczyka. Z listu dowiemy się też, co zmusiło o. Symeona do przejęcia opieki nad nowicjatem braci kapucynów. Zapraszam do lektury!
Nasz skrawek Afryki, po kilku miesiącach suszy nawiedził deszcz. W ostatnich dziesięciu dniach obfite deszcze spadły już cztery razy. Wszystko zaczyna się silnymi wiatrami, granatowym niebem, błyskawicami i grzmotami… w końcu przechodzi ogromna fala deszczu. Takie „napady z nieba” stawiają nas na równe nogi. Trzeba zajrzeć do każdego pomieszczenia, pozamykać wiecznie otwarte okna, wyłączyć prąd, najlepiej bezpieczniki, pozbierać pranie, suszące się warzywa, i wiele innych drobnych przedmiotów, które przez ostatnie miesiące dnie i noce spędzały na zewnątrz. Taki deszcz pozostawia po sobie dostrzegalne ślady. Drzewka i krzewy zaczynają zielenieć, zeschła już trawa zaczyna się odradzać. Gorzej ma się sprawa z pomidorami i innymi warzywami, które bardziej cierpią niż profitują z afrykańskiego deszczu. Powietrze staje się „lżejsze” a temperatura bardziej znośna. Ostatnie tygodnie to wciąż 35 st. C. Wedle zapewnień miejscowej ludności na kolejne opady trzeba nam będzie poczekać do końca marca. A do tego czasu nieco się jeszcze spocimy ze względu na żar z nieba. Ostatnie opady, obiektywnie rzecz biorąc, przyszły trochę opóźnione. Miało padać pod koniec stycznia. Skąd takie opóźnienie? Dla Środkowych-Afrykańczyków przyczyna jest oczywista: Chińczycy budują w Bangui most. Zaczarowali więc niebo, by nie padało, aż skończą budowę. W rzeczy samej, prace zostały zakończone przed dwoma tygodniami. Nikt nie polemizuje…
Noworoczne upały zawsze dają w kość, ale bywają takie momenty, kiedy człowiek spostrzega, że znosi je jakby lżej, niż było to na początku. Świadomość ta przychodzi, gdy spotykamy się z kimś nowym, kto dopiero co postawił nogę na Czarnym Lądzie. Takie okazje stały się naszym udziałem. Jak już Wam ostatnio pisałem, na jedenasty dzień lutego przewidziano sakrę bp. Mirka, Polaka z diecezji tarnowskiej. Został on wyświęcony dla diecezji Bouar, gdzie pracował od wielu lat. Uroczystość ta ściągnęła do diecezji wielu gości, w tym także Polaków. Rzecz jasna, wszyscy ci, którzy przybyli z Polski, musieli przewinąć się przez polską parafię św. Antoniego w Bimbo. Przebywając zatem nieopodal, przybyli z wizytą także do nas. Gościliśmy wpierw samego biskupa diecezji tarnowskiej – Andrzeja Jeża wraz z kilkoma księżmi Polakami, którzy onegdaj posługiwali na terenie Republiki Środkowoafrykańskiej. Przybyli do nas w drugim albo trzecim dniu ich pobytu w Afryce. O jakże oni się pocili! Każda szklanka wypitej wody, jakby w ramach protestu wychodziła na zewnątrz w postaci stróżek potu spływających po skroniach. Podobnie rzecz się miała z późniejszymi gośćmi – księżmi kursowymi ks. Mirka i jego najbliższą rodziną. Mężczyźni w zalanych koszulach, kobiety o czerwonych, rozpalonych licach : ) A my jakoś tak normalnie… To prawda, że potrzeba ok 2-3 tygodni, by ciało nieco się przyzwyczaiło. Później jest nieco lepiej ; )
Goście więc się zjechali do Bangui i lada dzień wyruszyli do Bouar. A my… zostaliśmy na miejscu. Wszystko za sprawą zaprogramowanego spotkania z naszym ojcem prowincjałem z Prowincji św. Benedykta Afrykańczyka w Kongo Demokratycznym. Ojciec André miał przyjechać w okolicach dziesiątego lutego. Toteż nasz wyjazd do Bouar stał się niemożliwy. Jednak kilka dni przed wyjazdem sprecyzował datę swojego przylotu na … 14 lutego. Nam już jednak nic nie pozostało jak zagryźć zęby i czekać na naszego gościa. Może to i dobrze, bo mogliśmy spokojnie przygotować się do tego, jakby nie było, ważnego wydarzenia w dziejach naszej Fundacji Zakonnej w RCA. Notabene, ostatnim razem Wyższy Przełożony Prowincji św. Benedykta był u nas przed dziesięcioma laty. W między czasie ojciec André przyjechał do RCA, ale nie jako prowincjał i nie z racji na wizytację – była to wizyta spowodowana święceniami biskupimi o. Zbigniewa.
Zawitał do nas w Środę Popielcową, więc przywitaliśmy go chlebem i wodą. Niecały tydzień wcześniej dołączył do nas Kordian, pozostawiając parafię św. Augustyna w Rafai Hieronimowi. W czwartek dołączył do nas także Norman z Boali i w ten sposób mogliśmy rozpocząć nasze spotkania. Każdy z nas miał okazję rozmawiać z prowincjałem na osobności. Później był też czas na podsumowania i obrady wspólne. Punktem kulminacyjnym naszego spotkania była sprawa Boali, naszej nowej parafii. Aktualnie bracia mieszkają w małym domku rodzinnym, który został przed laty kupiony i powierzony proboszczowi miejsca. Budynek ten nie nadaje się jednak na plebanię, gdzie miałby mieszkać jeden kapłan, a co dopiero dla wspólnoty liczącej czerech braci. Już w pierwotnych planach przewidywano budowę nowego budynku, co zasugerował sam arcybiskup, Dieudonné Nzapalainga. W tych też dniach miało dojść do spotkania miedzy arcybiskupem, prezesem naszej Fundacji – Kordianem, prowincjałem z Kongo – André i bratem Raymond, który to będzie nadzorował budowę. W ramach naszych spotkań dyskutowaliśmy na temat projektu, rozwiązań praktycznych i ustaliśmy wspólną wersję, która została przedstawiona arcybiskupowi. Propozycja została zaakceptowana a abp podjął się organizacji funduszów na budowę. W międzyczasie, już tylko na szczeblu naszej Fundacji dyskutowaliśmy nad projektem zakupu nowego terenu w celu przeniesienia firmy br. Raymonda z naszego placu domu formacyjnego. Póki co, to na terenie naszego domu obok budowy nowego budynku stacjonuje stolarnia, spawalnia, oraz skład – deski, blachy, piasek, żwir. Parkują tu też trzy ciężarówki. Siłą rzeczy potrzeba nam terenu, by dom formacyjny odzyskał swoją pierwotną formę. Projekt był już zainicjowany bardzo dawno, pieniądze przelane z ramienia niemieckiej Organizacji Pomocy Misjom Franciszkańskim (wspominałem o niej przed dwoma laty), ale sprawa kupna była odwlekana z racji na niejasność dotyczącą praw własności. Ponoć afera dobiega końca i w przeciągu miesiąca będziemy mogli stać się właścicielami nowego terenu – 4 ha. Teren znajduje się w naszym sąsiedztwie, toteż bardzo zależy nam na jego kupnie.
Poza tymi głównymi zagadnieniami, poruszaliśmy też sprawy personalne – m.in. kwestię naszych urlopów i wymiany na linii Kordian – Barnaba, która nastąpi w okolicach czerwca tego roku. Co do mnie, pozostaję w Bimbo, nadal w formacji, tyle że najprawdopodobniej przejmę po Barnabie kandydatów i postulantów, podczas, gdy Kordian obejmie pieczę nad młodymi braćmi profesami. Być może będzie mi łatwiej. Postulanci są bardziej gorliwi – zaczynają i chcą się pokazać z jak najlepszej strony. Z czasem, maski opadają i dużo trudniej ich formować. Trud formacji młodych braci wynika także z ich częstej nieobecności. Ci którzy formują się poza domem (szkoła dla nauczycieli, studia na wyższej szkole zarządzania i ekonomii) z rzadka bywają w domu. Trudno nawet o cotygodniowe spotkania z wychowawcą. Zwłaszcza w ostatnim czasie, kiedy to przechodzili czas egzaminów i zaliczeń, wracali późno, a musieli wykrzesać jeszcze nieco czasu na naukę. Zaś bez tych indywidualnych spotkań bardzo trudno rozeznać, co dzieje się w ich sercach i głowach. Przed kilkoma dniami Barnaba uczestniczył w spotkaniu formatorów kończącym pierwszy semestr wykładów dla postulantów. Wszyscy formatorzy podkreślają, że ci młodzi nie mają pojęcia o życiu zakonnym, że dla nich to po prostu sposób na przetrwanie. Szukają dobrobytu i maskują swoje prawdziwe motywacje. Problem jest powszechny, zakorzeniony w sercach tych młodych ludzi. Można by rzecz – nie ich to wina. Dla nas to natomiast jedna wskazówka, że prawdziwa praca formacyjna musi dotykać rodzin, zmiany ich myślenia i zakorzeniania się w Ewangelii. Coraz jaśniej jawi mi się konieczność „porzucenia świata”, “fuga muni”, by móc skutecznie się formować. Ostatnio jeden z seminarzystów został „zmuszony” przez rodzinę do opuszczenia seminarium, ponieważ rodzina chce, by im pomógł finansowo, zatem ma iść na uniwersytet. Pytanie – co z tymi którzy zostają? Czy aby rodzina nie liczy, że ten który lada dzień zostanie proboszczem, stanie się źródłem niewyczerpanym” dla finansowych problemów rodzinnych? Bardzo mocne jest tu przekonanie, że „rodzina musi sobie pomagać” – kto ma środki, musi się podzielić. Uważam, że bez tego oderwania od środowiska ich życia, od chorych więzów rodzinnych, od idei które pochodzą „z dzielnicy”, formacja zakonna nie ma najmniejszych szans powodzenia. Osobiście, żywię przekonanie, że Kościół w Środkowej Afryce nie jest jeszcze gotowy, by wydać owoce w postaci powołań do życia zakonnego. Ale to tylko moje prywatne zdanie.
Mój ostatni tydzień spędziłem w domu nowicjatu braci kapucynów. Nasi sąsiedzi poprosili mnie bym zapewnił obecność w ich domu. Oni bowiem wybierali się na kapitułę, na której obecność była obowiązkowa. Nie mogli zabrać ze sobą trzynastu nowicjuszy. Zostali oni w domu. Aby jednak pozostali braci mogli pojechać potrzeba im było jakiegoś kapłana (i stróża) na miejscu. Zgodziłem się i w ten oto sposób od poniedziałku skaczę sobie z domu do domu. Śpię u kapucynów, tam też się modlę i sprawuję Eucharystię. Wydaję posiłek dla pani kucharki, przyjmuję przedstawiony mi przez najstarszego z braci program zajęć i przeskakuję płot, by wydać składniki dla posiłku w naszym domu. Później mam 2-3 godziny dla mnie (trochę pracy w ogrodzie lub przy biurku) i na 12.00 wracam do kapucynów na modlitwy. Jemy wspólnie posiłek, podczas którego słucham relacji z odbytych prac. Po obiedzie chwila sjesty i zbieramy się znów w kaplicy na modlitwę – w końcu to nowicjat. Od 15.00 znów jestem wolny, więc wracam do siebie. Spotykamy się znów o 18.00 na modlitwach wieczornych i kolacji. Bracia kapucyni wracają jutro (sobota) wieczorem, toteż i moja misja dobiegnie końca. Jacy są bracia kapucyni w naszym sąsiedztwie? Podobni naszym Czarnym braciom, tyle że dużo bardziej punktualni. Uważam to za niepodważalny sukces kapucyńskiej formacji! Chapeau!
W niedzielę wybieramy się do kombonianów na wielkopostny dzień skupienia dla osób konsekrowanych. To będzie dobry moment na rewizję podjętych postanowień i odnowienie gorliwości. Wam zaś, na kolejne dni wielkopostnego zmagania się, życzę wiele cierpliwości! I z serca błogosławię +
Wszystkie listy o. Symeona znajdują się TUTAJ
Za: www.prowincja.panewniki.pl