Za pierwszym razem kiedy zatrzymałem się w tej miejscowości, młody dowódca słuchał skarg pani, która po mocnych ostrzałach wsi musiała uciekać ratując życie, teraz wróciła. Na moje zapytanie: Pewnie ma pani pretensje do wojskowych, że mieszkają w domu? odpowiedziała: Nie mam pretensji do wojskowych, skarżyłam się na sąsiada który ukradł 35 słoików miodu, pompę, generator…. Później cały dzień kapelańska posługa, wyjazd bojowym wozem piechoty (BMP) na pozycje: spowiedź, poświęcenia, rozmowy o Bogu, różańcu, o życiu i słuchanie… Podczas kolacji jedzonej na karimacie położonej na łóżku w domu dowódcy przyszli jacyś żołnierze w nowych mundurach, uzbrojeni w pełną amunicję taktyczną, w kamizelkach – wyglądało to jak „popisywanie się” – jak się później wyjaśniło to „Nacionalna Gwardia” (albo w skrócie „Nacyki” – oddział podporządkowany policji, pełni obowiązki porządkowe w wyzwolonych miastach, przeważnie nie są lubiani przez żołnierzy ze względu na posiadanie lepszego sprzętu wojskowego, mniejszą biurokrację). Sprawa z którą przyszli, wyglądała bardziej jak prośba: Ludzi skarżą się na twoich żołnierzy, że kilka dni temu, po pijanemu rzucili granat do sąsiada! Zrób z tym porządek…. Przed tym wypadkiem niektórzy chłopcy pili, później znalazłem źródło sprzedaży bimbru (starego upartego dziadka), kilka razy osobiście prosiłem, by nie sprzedawał żołnierzom alkoholu, bezskutecznie… Później pokazałem dziadkowi, jak wybucha granat RGD w jego ogródku, obiecałem, że następnym razem RGD wybuchnie w jego domu… Taki jest język wojny – pomyślałem sobie i poszedłem spać. Na rozkaz dowódcy w jednym z zajętych domów było przygotowane miejsce noclegu: wojskowe łóżko wśród odpoczywających na podłodze żołnierzy, z czyimś śpiworem na wierzchu, nad którym wisiały świeżo przybite przez żołnierzy ikony, od razu zrozumiałem, że chłopcy mają szacunek do kapłana. Przez sen ciągle słyszałem odgłos radioodbiornika: Ktoś idzie z latarką przez zaminowane pole… ciągłe „pełzanie” grup dywersyjnych przeciwnika, nocne szeregowanie, ostrzały z moździerza, ciężkich karabinów…”
Następnego dnia nowa podróż, niespokojny przejazd… 40 dni wojny.
Do zadań, kapelana sektora przy komendzie, wchodziła religijna opieka wszystkich żołnierzy znajdujących się w sektorze, a jest ich ponad 6 000. Tylko niektóre oddziały mają swoich kapelanów, inni zwracali się w różnych potrzebach do pomocy kapelana sektora.
Zdarzało się, że o 6.00 nad ranem ciężarowy samochód z cysterną (innego nie mieli) już czekał, żeby zabrać na spowiedź: Chłopcy muszą być wyspowiadani przed Wielkanocą – powiedział dowódca, i każdy w kolejności według rangi wojskowej przystępował do sakramentu pokuty. Najbardziej bolało kiedy musiałem im odmówić Mszy Świętej w niedzielę, a zdarzyło się to kilka razy, brakowało rąk…
Wiedziałem, że u większości żołnierzy prawosławnego wyznania, musiałem uszanować ich tradycję (ścisły post przed spowiedzią, ucałowanie krzyża profesyjnego…). Jedyne pytanie które martwiło, czy nie jestem moskiewskiego patriarchatu? Nawet nie wiedzą, że większość z nich przez całe życie chodziła do cerkwi właśnie tego patriarchatu.
Większość z wojskowych walczy w różnorodnym umundurowaniu (wszystko dzięki pomocy wolontariuszy), raz mają spodnie brytyjskiego kamuflażu, innym razem kurtkę bundeswehry z naszytą niemiecką flagą. Wtedy przychodziło mi na myśl: Jednak prawdę mówią w telewizji rosyjskiej, że po naszej stronie walczą różne armie świata. Jakże by się chciało wierzyć, że przynajmniej niektóre z państw, w których mundurach walczą chłopcy na wschodzie Ukrainy, po wojnie nie zostawią nas, nie zapomną o tych, których dusze na oścież rozbiła wojna.
Ks. Wiaczesław Gryniewicz SAC
Za: InfoSAC 27/04/2015 [16]