>Dziesięcioletni konflikt w Syrii zdewastował kraj. Z tego powodu cierpią ludzie, a szczególnie młodzież, która jest niemal całkowicie pozbawiona nadziei na lepszą przyszłość. „Nasze jezuickie rozeznawanie jest tu wyjątkowo trudne. Jak pomóc młodym ludziom wybierać, jeśli nie mają z czego?” – stwierdza jezuita, o. Vincent de Beaucoudrey, pracujący mieście w Homs w ośrodku dla młodzieży.
Homs od dawna jest skrzyżowaniem syryjskich szlaków handlowych i przemysłowych. Miasto położone w połowie drogi między Damaszkiem a Aleppo, jest bramą do sąsiedniego Libanu i na wybrzeże Morza Śródziemnego. Było trzecim co do wielkości miastem w Syrii, liczącym przed wojną około 700 tys. mieszkańców i zostało najbardziej zdewastowane przez trwający 10 lat konflikt. Całe dzielnice zostały tu zrównane z ziemią, miasto sprawia wrażenie jakby wojna skończyła się wczoraj. Z powodu braku statystyk, trudno powiedzieć, ilu ludzi mieszka dziś w mieście, biorąc pod uwagę liczbę zniszczonych budynków i ogromną liczbę Syryjczyków, którzy opuścili kraj, w tym około 1,5 mln znajdujących się w obozach dla uchodźców w Libanie. Z powodu tragicznych losów Syrii, miejscowi chrześcijanie są pierwszymi, którzy są zmuszani do ucieczki.
Podczas wojny w 2014 r. z rąk dżihadystów zginął jezuita, o. Frans Van Der Lugt, pracujący w Homs. Dziś jezuici walczą o to, by dać miejscowej młodzieży szansę na lepszą przyszłość. Przy jezuickiej parafii w tym mieście, młodzi chrześcijanie, ale także muzułmanie, spotykają się prawie codziennie, aby wziąć udział w wielu zajęciach organizowanych przez jezuitów. Jednym z nich jest o. Vincent de Beaucoudrey SJ, który opowiedział Radiu Watykańskiemu o codzienności ludzi w Homs.
Współbracia o. Van Der Lugta pochowali go na tym samym dziedzińcu, na którym poniósł męczeństwo: grób w kształcie krzyża przypomina o jego poświęceniu. Ojciec Vincent każdego dnia spotyka ludzi, którzy borykają się z brakiem pracy, perspektyw na przyszłość i nadziei. „Wspieramy ich jak tylko możemy. Staramy się pomagać im duchowo i cierpimy razem z nimi” – mówi jezuita i wyjaśnia, że jego wspólnota działa na poziomach społecznym i duszpasterskim. Niesie pomoc około tysiącu młodych ludzi, którzy spotykają się aby grać w koszykówkę lub piłkę nożną, uczestniczyć w zajęciach teatralnych czy wspólnej zabawie. Poświęcają także czas na modlitwę. „Dzieciaki, które tu przychodzą, wiedzą, po co się tu pojawiają: celem jest albo zabawa, albo modlitwa, dzielenie się czy słuchanie konferencji. Nie chcemy mieszać tych dwóch rzeczy” – wyjaśnia ksiądz.
Homs jest zniszczone do tego stopnia, że praktycznie brak miejsc, gdzie młodzież może wspólnie spędzić czas, a rezydencja jezuitów oferuje taką możliwość. „Liczba przychodzących do nas wzrasta o 20 proc. każdego roku, więc możemy powiedzieć, że nasze działania są udane” – ocenia jezuita.
Na pytanie o przyszłość tych młodych ludzi, o. Vincent nie kryje zakłopotania, a nawet łez, ponieważ nawet jezuickie rozeznawanie wydaje się tu niemal bezużyteczne. „Naprawdę nie wiem… Nie możemy skupiać się na dłuższej perspektywie. Charyzmatem jezuitów jest pomaganie ludziom w podejmowaniu decyzji, a kiedy jesteś kapelanem studentów, myślisz, że powinieneś pomagać ludziom w budowaniu ich życia. Ale co ma zrobić młody człowiek, kiedy naprawdę nie wie, co zdecydować? To jest skomplikowane. Musimy pozwolić, aby dotknęła nas Ewangelia” – mówi o. Vincent i dodaje: „Jedną z naszych największych trudności jest pomoc w rozeznawaniu. Kiedy ktoś ma możliwość wyboru, oznacza to, że może zdecydować pomiędzy dwiema dobrymi rzeczami. Ale nie możemy mówić o wyborze, kiedy nie ma żadnej dobrej opcji. Jak możemy im pomóc w rozeznawaniu, skoro muszą wybierać między służbą w wojsku (służba wojskowa w Syrii może obecnie trwać nawet 7-8 lat), a wyjazdem za granicę? Młodzi ludzie nie mają z czego wybierać, nie ma żadnego światła na końcu tunelu. Kiedy przychodzą do mnie i pytają, czy powinni zostać, czy wyjechać, nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi” – stwierdził o. Vincent.
Większość miejscowych studentów nie wybrała swoich studiów, ale po prostu zdecydowała się na najbardziej dostępne rozwiązania, wybierając kierunki w zależności od transportu publicznego dostępnego w okolicy. „Oni mówią: co będzie potem? Nie mają nic, co podtrzymywałoby ich nadzieję. Dlatego właśnie musimy głębiej docierać do młodych ludzi w życiu codziennym. Przez naszą działalność społeczną chcemy dać im choć odrobinę nadziei” – zakończył jezuita.
Marek Krzysztofiak SJ/vaticannews.va / Homs
KAI