O. Pierbattista Pizzaballa odwiedził podległe mu wspólnoty zakonne w Latakieh, Damaszku i Aleppo. Do innych miejscowości nie dotarł z powodu trwających walk. Do klasztornych furt puka coraz więcej potrzebujących, a tymczasem praktycznie wszystkie domy zakonne zostały zniszczone w wyniku działań wojennych. Ludzie żyją z pomocy humanitarnej, co najwyżej zajmując się drobnym handlem. Z tym ostatnim też jest problem, bo praktycznie nie używa się miejscowej waluty, a amerykański dolar jest oficjalnie zakazany.
O. Pizzaballa zaznacza, że w wielu miejscach Syrii jedynymi działającymi instytucjami są ośrodki kościelne, także franciszkańskie. Tak jest ze szpitalem w Aleppo, który jako jeden z nielicznych pozostaje otwarty, mimo braku znacznej części personelu. Wśród ludzi narasta jednak rozpacz, biorąc pod uwagę brak jakichkolwiek, także politycznych, perspektyw na przyszłość.
Choć syryjska gospodarka stoi, to handel bronią działa bez zakłóceń. I to, zdaniem włoskiego franciszkanina, ciągle nakręca wojnę. Zniknęła gdzieś umiarkowana opozycja wobec reżimu Asada, a pierwsze skrzypce grają obecnie radykalne ugrupowania w rodzaju Al Kaidy czy Państwa Islamskiego. Kustosz Ziemi Świętej zaznacza jednak, że Kościół w tej sytuacji nie zamierza wycofywać się z Syrii, solidaryzując się z ofiarami wojny i starając się przywrócić nadzieję. Znakiem tej ostatniej jest też wzajemna pomoc poszkodowanych, niezależnie, czy są to chrześcijanie, czy też muzułmanie.
tc/ rv