Święci w moim życiu. Duchowa przyjaźń z mieszkańcami nieba

Od dzieciństwa

Modlitw do świętych, ich życiorysów oraz potrzeby ich naśladowania uczono mnie od samego dzieciństwa w moim domu rodzinnym na ziemi świętokrzyskiej. Moja śp. babcia Katarzyna (zm. 1963), która wymodliła dwóch wnuczków kapłanów, pomimo rozlicznych obowiązków w gospodarstwie (6 ha piaszczystej i kamienistej ziemi), znajdowała czas na częste, nie tylko niedzielne uczęszczanie do odległego o 2 km kościoła parafialnego – sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej w Piotrkowicach, a przede wszystkim na śpiewanie w domu godzinek maryjnych, odmawianie różańca i Litanii do Wszystkich Świętych. Miała liczne obrazki świętych, pokazywała mi je i musiałem mówić kogo przedstawiają, podczas gdy opowiadała mi ich życie. Zapamiętałem szczególnie obrazek św. Katarzyny Sieneńskiej, patronki babci, a także św. Mikołaja (które z dzieci by go nie lubiło!), patrona dziadka, który przeżył babcię tylko o jeden miesiąc – zmarł z tęsknoty za małżonką, z którą dzielił życie przez ponad pół wieku. Podobały mi się bardzo obrazki św. Stanisława Kostki i św. Izydora. Na obu uderzała mnie postać aniołów: świętemu Stanisławowi, spragnionemu Komunii Świętej w drodze do Rzymu, co babcia bardzo podkreślała, właśnie anioł przyniósł Pana Jezusa; świętego zaś Izydora, który przerwał orkę by odmówić południową modlitwę, anioł zastąpił przy pługu. „Widzisz – mówiła babcia – jak człowiek się modli, to Pan Bóg zsyła mu aniołów do pomocy”. I odmawialiśmy wspólnie modlitwę do Anioła Stróża.

Moje młodsze rodzeństwo nie poznało już dziadków: siostra urodziła się w dniu śmierci babci, a dwaj młodsi bracia w kolejnych latach. Kult świętych w domu rodzinnym krzewili nadal wobec nas nasi rodzice, jakkolwiek bardzo zagonieni pracą: śp. tato Jan jako chłopo-robotnik (co było modne w tamtych czasach) i mama Stefania, która jako nestorka rodu do dziś omadla nasze sprawy, posługując się także falami eteru dzięki Radiu Maryja.

W latach formacji

Nabożeństwo do świętych umacniało się we mnie podczas nauki w szkole podstawowej, kiedy na religię chodziliśmy do salki na plebanii. Pamiętam, jak robiliśmy „gazetki” nt. „mój ulubiony święty”. Mój wybór padł wtenczas na św. Teresę od Dzieciątka Jezus. Bo właśnie w latach mojej „podstawówki” duszpasterstwo parafii i posługę we wspomnianym sanktuarium loretańskim objęli zaproszeni do diecezji kieleckiej przez śp. bp. Jana Jaroszewicza karmelici bosi. Nie mogli przecież nie promować świętych Zakonu, spośród których najbardziej uderzyła mnie właśnie św. Teresa od Dzieciatka Jezus. Stała się ona moją ulubioną świętą i modliłem się do niej by zostać księdzem. Gdy byłem w ósmej klasie, wyczytałem w „Gościu Niedzielnym” notatkę o Niższym Seminarium Karmelitów Bosych w Wadowicach. Gdy ją pokazałem katechecie, o. Bogumiłowi Widerowi, zaproponował mi wyjazd do Wadowic, co chętnie podjąłem, oczywiście za zgodą rodziców. Pierwszy raz w życiu jechałem wówczas pociągiem. W Wadowicach o. Bogumił przedstawił mnie swoim współbraciom – ojcom prowadzącym szkołę, jak i alumnom Niższego Seminarium. Wszystko tam mi się spodobało. Jednak tym, co mnie najbardziej urzekło, był ołtarz św. Teresy od Dzieciątka Jezus w kościele klasztornym, z jej figurą w postaci leżącej pod mensą ołtarzową, z uśmiechem na twarzy. Byłem przekonany, że to właśnie ona, św. Teresa mnie tam przyprowadziła. I rzeczywiście, podjąłem od nowego roku szkolnego naukę w Niższym Seminarium. [Opatrznościowo św. Teresa była patronką naszej klasy, podczas gdy innym klasom patronowali św. Stanisław Kostka, św. Dominik Savio i św. Alojzy Gonzaga].

Po maturze – i nie mogło być inaczej – wstąpiłem do Karmelu. W nowicjacie w Czernej k. Krakowa, a także podczas studiów filozoficznych w Poznaniu, św. Teresa była zawsze moją szczególną patronką, moją ulubioną i niezawodną świętą z którą w mojej modlitwie byłem „na ty” i często mówiłem do niej: „widzisz, dzisiaj nie byłem dobry, leniuchowałem; pomóż mi, abym jutro był lepszy, gorliwszy w nauce, wierniejszy w modlitwie i w miłości braterskiej”. Jakże bardzo mnie do takich postaw dopingowała, a swoim wstawiennictwem dopomagała mi być wiernym moim postanowieniom.

Bliskość także fizyczna

Opatrzność Boża sprawiła, że w mojej młodości, od 1980 r., przez prawie 20 lat studiowałem i pracowałem w Rzymie. W Sercu Chrześcijaństwa dane mi było mieć wielokrotnie kontakt, także fizyczny, poprzez uścisk czy ucałowanie dłoni i rozmowę z dwojgiem dziś kanonizowanych już świętych: św. Teresą z Kalkuty i św. Janem Pawłem II. Pragnę zaznaczyć, że tym, co mnie najbardziej fascynowało i uderzało u obojga, była ich modlitwa, bezgraniczne zaufanie Panu Bogu i zaangażowanie na rzecz drugiego człowieka. Św. matka Teresa prowadziła hospicja dla umierających, chorych i sierot. Zawsze jednak znajdowała czas na modlitwę. Gdy przybywała z Indii do Rzymu, można ją było nie raz spotkać na adoracji w kaplicy Najświętszego Sakramentu w bazylice św. Piotra, a Benedykt XVI w encyklice „Deus caritas es” napisał, że na jej przykładzie „możemy jasno zobaczyć, że czas poświęcony Bogu na modlitwie nie tylko nie ogranicza efektywnej i pełnej miłości służby bliźniemu, lecz jest również niewyczerpalnym źródłem tej służby” (nr 36). Z kolei św. Jan Paweł II, nazywany „Mężem ustawicznej modlitwy”, będąc wielkim kontemplatykiem Boga, miał wielkie poczucie godności człowieka i dlatego zwracał nam uwagę, abyśmy nie plamili przez grzechy naszej godności dzieci Bożych. Ja obrałem tę tematykę i zgłębiłem ją w mojej rozprawie doktorskiej, obronionej na Wydziale Antropologii Teologicznej w „Teresianum” w 1988 r., wykazując, że św. Jan Paweł II był symbolem godności i praw człowieka w dzisiejszym zmaterializowanym i hedonistycznym świecie. Ale równocześnie broniąc praw i godności człowieka, Ojciec Święty nie zapominał o doktrynalnej ich podstawie, o ich teologicznym fundamencie, wskazując, że jest nim fakt stworzenia człowieka na obraz i podobieństwo Boże, jego odkupienie krwią Chrystusa i obdarowanie go – w Chrystusie – Bożym synostwem. Z tej godności dziecka Bożego – konkludowałem w mojej rozprawie – nie mogą wynikać prawa sprzeczne z prawem naturalnym i moralnym, dlatego też Ojciec Święty wypowiadał się stanowczo i zdecydowanie przeciwko nim. Ja nazwałem je „pseudoprawami”. A są nimi: pseudoprawo do aborcji (i zobaczmy co się dzieje w Polsce po niedawnym orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego), pseudoprawo do wolności obyczajów, pseudoprawo do eutanazji, pseudowolność od etycznych zasad ludzkiego współżycia. Wobec tych „pseudopraw” nie można nie wyrazić sprzeciwu i oburzenia, co Jan Paweł II czynił z odwagą i czym urzekał świat. Broniąc praw człowieka, przypominał mu także o jego obowiązkach i bronił tym samym praw Bożych, co dopingowało mnie do wierności modlitewno-apostolskiemu charyzmatowi Karmelu.

W posłudze kapłańskiej

Przyjąwszy w 1983 r. święcenia kapłańskie praktycznie nigdy nie pracowałem etatowo w duszpasterstwie. Posłuszeństwo zakonne nakazało mi być „księdzem zza biurka”: kurialistą jako sekretarz generalny misji, wykładowcą, prowincjałem, postulatorem. I to, że się nie zagubiłem, nie straciłem entuzjazmu, zawdzięczam właśnie świętym. W pierwszej mierze tej ulubionej od „podstawówki”, św. Teresie od Dzieciatka Jezus. Nie zapominajmy, że jakkolwiek nigdy nie była ona na misjach, jest patronką misji na równi ze św. Franciszkiem Ksawerym, który ewangelizował kraje azjatyckie. Ona została patronką misji, bo ofiarowała za nie i za misjonarzy swoją modlitwę i cierpienie. Moja modlitwa do niej i moja duchowa z nią przyjaźń (do dziś jestem z nią „na ty”), dopomagały mi podczas pracy dla misji w Kurii Generalnej, na usługach wobec misjonarzy i w organizowaniu pomocy dla nich, wyzwalając mnie od kompleksu niższości i bezużyteczności na polu duszpasterskim. Bo gdy misjonarze przyjeżdżali do Rzymu i mnie odwiedzali, opowiadając o krzewieniu przez nich Ewangelii i ich posłudze sakramentalnej oraz zaangażowaniu dla dobra ludzi na polu socjalnym, ja mogłem jedynie powiedzieć, ile pism podpisałem, ile pieczątek przybiłem i ile dolarów na misje pozyskałem. Jednak spojrzenie na całość zagadnienia „po terezjańsku” i nadanie mej pracy właściwej intencji, dopomagały mi dzięki orędownictwu „mojej” św. Teresy pełnić owocnie moją posługę „kurialisty zza biurka” z niegasnącym entuzjazmem i się uświęcać.

Drugim świętym, który stanął na mojej kapłańskiej drodze w tych rzymskich czasach kurialnych był nasz rodak, św. Rafał Kalinowski. Był to czas przygotowań do jego kanonizacji, sama kanonizacja (17.11,1991) i dziękczynienie za nią. Jako Polak w Kurii Generalnej byłem spontanicznie „wciągnięty” w to przedsięwzięcie [książki i artykuły o nim (w różnych językach), audycje w Radiu Watykańskim, komentowanie uroczystości kanonizacyjnych podczas bezpośredniej transmisji w TVP, pomoc pielgrzymom przybyłym na beatyfikację, towarzyszenie przełożonemu generalnemu i jego radzie do Polski na uroczystości dziękczynne i posługa tłumacza…]. Siłę i natchnienie do wszystkiego wypraszał sam święty. Wpisał się w moje kapłaństwo i jest w nim ciągle obecny, co czuję na co dzień. A jego zawołanie: „gwałtownie nam świętych potrzeba, bez nich nasza licha ludzkość runie”, dodaje mi otuchy w moim dzisiejszym zaangażowaniu na rzecz gloryfikacji kandydatów na ołtarze.

Powołanie w powołaniu

Od ponad 20 lat przyszło mi być w szczególnej komitywie ze świętymi praktycznie urzędowo. Promowanie świętości stało się niejako moim „powołaniem w powołaniu” kapłańskim i zakonnym. Niektórzy nazywają mnie dlatego „tropicielem świętości”. Byłem bowiem konsultorem Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, postulatorem w wielu procesach beatyfikacyjnych, a od niedawna jestem pełnoetatowym pracownikiem wspomnianej Kongregacji, jako relator, tj. odpowiedzialny za przygotowywanie „Positiones”, czyli dokumentacji zmierzającej do udowodnienia heroicznych cnót lub męczeństwa kandydatów na ołtarze. Nie mam naturalnych skłonności do bycia „advocatus diaboli”, tj. adwokatem diabła, który wyszukuje trudności komplikujących procesy beatyfikacyjne. Ale badając życie i praktykę cnót sług i służebnic Bożych, czy też ich męczeństwo za wiarę, staram się być wymagającym, by nie przepuścić czegoś, co mogło by skompromitować autorytet Kościoła po ogłoszeniu świętym kogoś, kogo nie można by polecić jako wzór do naśladowania. W tym kluczu, mówiąc najprościej, w jakimś sensie pomogłem w drodze na ołtarze ponad stu kandydatom, opracowując 90 opinii konsultorskich o ich heroicznych cnotach, męczeństwie czy cudach. Dziś zagłębiam się nad redagowaniem „Positiones” dla wielu innych sług Bożych, w tym licznych z Polski. I powiem jedno: analizowanie cnót czy męczeństwa kandydatów na ołtarze dopomaga, aby tymi cnotami żyć na co dzień i być gotowym nawet na danie Panu najwyższego świadectwa miłości, gdyby zażądał ode mnie męczeństwa.

W tej pracy, która nadal jest pracą „kurialisty zza biurka”, przychodzi mi z pomocą, tak, moja ulubiona św. Teresa od Dzieciątka Jezus, ucząc mnie ciągle, że praca ta, jeśli nadam jej właściwą intencję i przesycę modlitwą, jest pełnieniem mojej misji kapłańskiej. Ale przychodzą z pomocą także św. Jan Paweł II, który przecież pedagogikę świętości pozostawił Kościołowi jako program na trzecie tysiąclecie; przychodzi św. Rafał Kalinowski ze swym zawołaniem, że „gwałtownie nam świętych potrzeba”. Otuchy dodaje nadto i zapala niegasnącym entuzjazmem wspomnienie śp. babci z jej przykładem modlitwy do świętych i stwierdzeniem, że „jak człowiek się modli, to Pan Bóg zsyła mu aniołów do pomocy”.

Codziennie, przekraczając drzwi Kongregacji i siadając przy biurku, nadając duchową intencję mojej pracy, czynię westchnienie do św. Jana Pawła II, który kiedyś nawiedzając to miejsce zażartował, że „za życia można wejść tutaj łatwo; trudniej jest jednak dostać się tu po śmierci”, bo wówczas trafiają tu tylko kandydaci na ołtarze. Pociesza fakt, że wielu byłych postulatorów czy pracowników Kongregacji, jest dziś w niej objętych postępowaniem w drodze do beatyfikacji czy kanonizacji! Bo kto jak kto, ale uświęcić powinni się przed wszystkim ci, którzy na co dzień pracują ze świętymi.    

o. dr hab. Szczepan T. Praśkiewicz OCD

Tekst opublikowany w „Naszym Dzienniku” z 31.X.-01.XI.2020, nr 255 (6913), s. 18-19.

Wpisy powiązane

Kalendarz wydarzeń Roku Jubileuszowego 2025

Karmelici: Spotkanie Rad Generalnych OCARM i OCD w Rzymie

Alojzy Chrószcz OMI: w Kamerunie małe rzeczy potrafią ludziom dawać radość