Organizacje humanitarne, a także misjonarze opuszczają swe placówki w Sudanie Południowym. Chodzi dokładnie o stan Unity, gdzie w ostatnim czasie doszło do wyraźnego wzrostu napięcia i panuje powszechny brak bezpieczeństwa. Trwają tam walki między siłami rządowymi obecnego prezydenta Salvy Kiira a rebeliantami wspierającymi byłego wiceprezydenta Rieka Machara. Wydaje się zarazem, że przedłużający się konflikt pogłębił też od dawna istniejące napięcia między ludźmi należącymi do dwóch głównych plemion: Dinków i Nuerów. „Organizacje humanitarne muszą wycofywać się z kolejnych placówek” – mówi pracująca w stolicy kraju Anna Samba.
„Unity to jeden z trzech stanów Sudanu Południowego, w których walki trwają od grudnia 2013 r., a teraz przybrały znacznie na sile. W okolicy, gdzie prowadziliśmy nasze projekty, widać wielką koncentrację sił rządowych i rebeliantów – mówi Samba. – Pracownicy Czerwonego Krzyża i Lekarze bez Granic opuścili swe projekty i ewakuowali szpitale, w których nieśli pomoc. Jest to bardzo smutna wiadomość, ponieważ pokazuje, że ci, którzy dotąd pracowali w nawet bardzo niebezpiecznych warunkach, nie są w stanie dłużej pełnić swego posłannictwa niosąc pomoc potrzebującym. Swą misję w Leer opuścili też misjonarze kombonianie. Ludzie są bardzo zaniepokojeni o swą przyszłość, sudańska waluta dewaluuje się z prędkością światła. Za pensje można coraz mniej kupić, a ceny horrendalnie rosną. Co za tym idzie, ludzie boją się, że wkrótce nie będą mieli za co kupić nawet podstawowej żywności”.
Już w lutym br. Lekarze bez Granic wycofali się z tych regionów sąsiedniego Sudanu, które objęte są konfliktem. Bez pomocy medycznej zostały miliony ludzi. Ta bolesna decyzja jest konsekwencją postawy władz, które nie tylko nie wspierały działań organizacji, ale wręcz je utrudniały, m.in. nie chcąc wydawać lekarzom wiz czy aresztując pod byle pretekstem wolontariuszy pracujących w Darfurze. Coraz częściej nie zgadzano się też na wizyty lekarzy w obozach dla uchodźców.
bz/ rv