Mieszkańcy Południowego Sudanu potrzebują wsparcia w budowaniu swej tożsamości narodowej. Musi ona wyjść poza przynależność plemienną i przywiązanie do kultury danego regionu. Wskazuje na to siostra Brygida Maniurka, uczestnicząca w międzynarodowym programie prowadzonym w tym kraju przez różne zgromadzenia zakonne, którego celem jest formacja i edukacja nowych pokoleń.
Należąca do Zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi kobieta wskazuje, że zaangażowanie różnych wspólnot w projekt „Solidarność z Sudanem Południowym” stanowi odpowiedź na apel biskupów najmłodszego państwa świata. Hierarchowie zdali sobie sprawę, że bez pomocy z zewnątrz nie są w stanie formować ludzi, którzy będą zdolni wziąć w swe ręce odpowiedzialność za przyszłość. System edukacji w Sudanie Płd. praktycznie nie istnieje, tak samo jako nieistniejąca jest służba zdrowia czy szkoły zawodowe kształcące specjalistów. W ramach projektu prowadzi się m.in. szkołę kształcącą nauczycieli, ośrodek uczący uprawy ziemi i hodowli bydła, centrum formacji duchowej oraz szkołę pielęgniarską i położniczą, gdzie właśnie pracuje polska misjonarka.
„Prowadzimy trzyletnie studium policealne dla pielęgniarek, pielęgniarzy oraz położnych i założeniem jest, że są to studenci z całego kraju. Przychodzą do nas przez diecezje i z każdej diecezji co roku mamy po 5 studentów. Jest to mieszanka z wszystkich regionów, nawet z Górnego Nilu, który należy już do Sudanu. Nasi uczniowie są wszystkich plemion, różnych dialektów i różnych kultur – mówi Radiu Watykańskiemu siostra Maniurka. – Gdy przychodzą na pierwszy rok ze swoich rodzin, to prawie wszyscy są niedożywieni, wychudzeni i schorowani, często musimy zaczynać od ich leczenia w szpitalu. To obrazuje społeczeństwo, to jak tutaj ludzie żyją. Gdy kończą szkołę, dzielą się tym, jak ważny to był dla nich czas. Dziękują, że dostają mydło, że mają wodę, że mają prąd, czyli to, czego brakuje w ich wioskach. Naszym założeniem jest to, że gdy zdobędą zawód, to wracają do siebie, do swoich diecezji, by tam pracować dalej. Potem mamy echa, że tam prowadzą bardzo skromniutkie przychodnie, w których często brakuje podstawowych środków. Nasze życie, zwłaszcza na wioskach, jest trudne. Nie ma szpitali, nie ma przychodni, często szkoły dopiero powstają. Drogi są bardzo słabe. Ale z drugiej strony chciałabym, żeby świat trochę inaczej spojrzał na ten kraj, na cały ten potencjał, który istnieje w tych ludziach. 70 proc. społeczeństwa ma poniżej 30 roku życia, to są młode osoby, w które warto zainwestować. Naprawdę bardzo wiele osób chce się uczyć, chce zdobywać zawód, chce samemu budować ten kraj tutaj, ten naród”.
Misjonarka, która przeżyła oblężenie Aleppo i przez kilka lat wojny w Syrii niosła pomoc jej ofiarom, wyznaje, że nawet tam nie widziała tak wewnętrznie zniszczonych ludzi jak w Sudanie Południowym. „Trwający od pół wieku konflikt w tym regionie naznaczył historię całych rodzin, które nie tylko straciły bliskich, ale wielokrotnie musiały opuszczać swe domy” – mówi siostra Maniurka.
„Cierpienie ludzi zawsze jest takie samo, niezależnie od koloru skóry, od szerokości geograficznej, cierpienie jest cierpieniem. To co mnie bardzo uderza tutaj, że ta wojna, czy te wojny, trwają tak długo: z krótkimi przerwami, można powiedzieć, ten region cierpi od 50 lat. To jest ta moc tych zniszczeń i dewastacji zarówno materialnych, ale ludzkich. Cała historia rodzin naznaczona jest cierpieniem – opowiada polska misjonarka. – Niejednokrotnie musieli się przenosić, uciekać ze swoich wiosek, wielu ludzi wciąż jest przemieszczonych w inne rejony kraju. W Syrii nie czułam takiego zniszczenia rodziny, jak widzę tutaj. Nie ma ani jednej rodziny, która by kogoś nie straciła z powodu walk. Tylko mają po kilka osób. Przeraża też ubóstwo. I to właśnie ten paradoks, bo kraj jest bardzo bogaty: ma ropę naftową, ziemie są bardzo urodzajne, przecież tutaj są wszystkie dopływy Nilu, mają też bogactwa naturalne. Ale właśnie z powodu niestabilności, należą do najbardziej ubogich krajów świata. Tutaj każda rodzina ma swoją historię ubóstwa. Co mnie tu uderza to fakt, jak malutko potrzeba, żeby przeżyć”.
Beata Zajączkowska/vaticannews.va / Dżuba
KAI