Sierra Leone to niewielki, lecz bogaty w surowce naturalne kraj Afryki Zachodniej. Powinno się tu żyć dobrze, jednakże mieszkający tu ludzie wciąż nie mogą się uporać z konsekwencjami wojny domowej. Wskazuje na to włoski misjonarz brat Riccardo Racca. Należy on do wspólnoty salezjanów, która przybyła do Sierra Leone w kontekście tak zwanej wojny diamentowej, by pomóc nieletnim, którzy zrekrutowani do oddziałów zbrojnych.
Rozmawiając z Radiem Watykańskim włoski salezjanin zastrzega, że bynajmniej nie była to wojna domowa, w tym sensie, że nie wynikała ona z woli samego narodu. Chodziło w niej o cudze interesy. Mieszkańcy Sierra Leone, w sumie 8 milionów, to ludzie spokojni. Bardzo silnie zostali jednak naznaczeni przez wojnę, która zakończyła się przed niemal 20 laty. W sposób szczególny dotyczy to młodzieży, wśród której posługują salezjanie. Mówi brat Racca.
„Przed dwudziestu laty przybyliśmy właśnie po to, by stawić czoła problemowi dzieci żołnierzy. Bogu dzięki to już minęło. Dziś nie ma już dzieci żołnierzy. Są jednak ludzie, którzy noszą w sobie konsekwencje, rany po tym doświadczeniu. Widzimy to u młodych powyżej 20. roku życia. Są przerażeni, kiedy słyszą jakiś wybuch czy wystrzał. Widać, że są głęboko zranieni. My salezjanie pracujemy wśród młodych. Pod tym względem jest to bardzo żyzna ziemia, bo młodzieży jest tu bardzo dużo, zarówno w Sierra Leone, jak i w całej Afryce – powiedział brat Racca. – Ja z wykształcenia jestem technikiem, ale oczywiście jako salezjanin pracuję z młodymi, zawsze to robiłem, przede wszystkim w szkołach zawodowych. Chcemy pomagać młodych chłopcom, którzy często znajdują się na ulicy, bo nie mają pracy, nie mają żadnego fachu. Chcemy, by mogli się nauczyć jakiegoś zawodu i to w miarę szybko, a nie przez wiele lat, bo na to nie mają ani głowy, ani możliwości ekonomicznych.“
Za: Vatican News