Najdrożsi bracia,
Niech Pan Was obdarzy pokojem!
Oddać życie.
Serce i horyzont misji.
W oczekiwaniu na beatyfikację o. Michała i o. Zbigniewa.
5 grudnia 2015 r. przy końcu roku poświęconego życiu konsekrowanemu, w czasie którego pogłębiono znaczenie jego proroczego wymiaru w sercu Kościoła i dla świata oraz na progu roku jubileuszowego, którego tematem będzie miłosierdzie rozumiane jako „warunek naszego zbawienia” i „droga, która łączy Boga z człowiekiem” (papież Franciszek, Misericordiae Vultus nr 2), zostaną beatyfikowani dwaj nasi współbracia o. Michał Tomaszek i o. Zbigniew Strzałkowski, którzy jako prorocy przepojeni miłosierdziem Bożym oddali swoje życie z miłości do Boga i do ubogich, umiłowanych przez Boga w sposób uprzywilejowany. Zaledwie ćwierć wieku dzieli nas od ich męczeństwa, zatem nie chodzi o wydarzenie odległe, które ginie w mrokach dziejów, lecz o żywe i prawdziwe świadectwo, ze wszech miar współczesne, dotykające naszego życia w jego pulsującym centrum, czyli w wyborze powołania franciszkańskiego i w jego rozwoju ku pełni aż po całkowity dar z samego siebie.
Czy potrafimy sprostać tej wymagającej i ogromnej mierze miłości, jaką jest męczeństwo? Nie jest to pytanie retoryczne, lecz wyzwanie, które musimy nauczyć się strzec i z którym należy się mierzyć. Także przy wsłuchiwaniu się w słowa zakonnika i poety Davida Marii Turolda (Ordo Servorum Mariae), który mówiąc o niektórych wielkich świadkach naszych czasów, pisze: „Jakiż to wstyd! Być im współczesnymi… ich przyjaciółmi i współbiesiadnikami, i niczego się nie nauczyć. I nie nawrócić się. I pozostać takimi, jak zwykle”.
Męczeństwo: rozwój życia ofiarowanego
„W poniedziałek 3 lutego 2015 r. Ojciec Święty Franciszek upoważnił Kongregację Spraw Kanonizacyjnych do promulgowania dekretu dotyczącego męczeństwa Sług Bożych Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego, kapłanów, profesów Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych, zabitych z nienawiści do wiary, 9 sierpnia 1991 r. w Pariacoto” („L’Osservatore Romano”, 4 lutego 2015, s. 8).
Kiedy dotarła do mnie ta informacja, odczułem wielką radość i jednocześnie przypomniały mi się słowa św. Franciszka wobec reakcji braci, którzy wychwalali świetlane męczeństwo pięciu pierwszych męczenników zabitych w Maroku 16 stycznia 1220 r.: „Niech każdy szczyci się własnym męczeństwem, a nie cudzym” (Giordano da Giano, Cronaca, 8: FF 2830). Tak, ponieważ męczeństwo jest jaśniejącym centrum chrześcijaństwa, przestrzenią, w której miłość do Boga i do braci (także oprawców) osiąga pełnię. Chodzi o nowy krzak gorejący, do którego możemy się zbliżyć jedynie bosymi stopami, oczyszczeni ze wszelkiej próżności ziemskiej. Ojcowie Michał i Zbigniew oddali swoje życie. Do nich należy palma męczeństwa, do nas – droga, prowadząca do naśladowania obu współbraci, którzy naśladowali w swym życiu Chrystusa w sposób radykalny aż po krzyż.
Zawsze z sympatią patrzyłem na ojców Michała i Zbigniewa, naszych dwóch młodych braci Polaków (31 i 33 lata) z polskiej Prowincji św. Antoniego z Padwy i bł. Jakuba Strzemię, którzy na przełomie 1988 i 1989 roku z wielkim entuzjazmem wyruszyli do Peru, aby włączyć się w misję ewangelizacyjną wśród najmniejszych. Zapał misyjny, pragnienie, aby Ewangelia spotkała każdego człowieka w każdym kraju i narodzie jest znakiem autentyczności chrześcijańskiej, ponieważ mówi, że wiara jest wielkim darem Boga dla wszystkich, bez względu na różnice. Kto otwiera się na misje, otwiera się na miłość Boga, który pragnie dotrzeć także do najbardziej oddalonych i ma wyjątkowe miłosne upodobanie w ubogich i małych.
Drodzy Bracia, pragnę Wam w moim liście opowiedzieć o świadectwie tych dwóch naszych braci, umieszczając je w kontekście nowego okresu męczeństwa, który Kościół przeżywa obecnie. Nie chcę pisać tekstu o charakterze jedynie okolicznościowym, ale przypomnieć nam wszystkim, że męczeństwo jest horyzontem życia chrześcijańskiego i franciszkańskiego. Skoro oddaliśmy wszystko Panu, to także nasze życie pozostaje w Jego rękach. Właśnie dlatego dobrze jest mówić o „męczeństwie nie jako akcie heroizmu, czynie bohaterów, lecz jak o ‘naturalnym’ rozwoju otrzymanego życia” (E. Bianchi, Prefazione a Frére Christian de Clergé e gli altri monaci di Tibhirine, Più forti dell’odio, Qiqajon 2010, s. 9.). W konsekwencji nikt nie idzie na śmierć jako męczennik; do męczeństwa dochodzi się drogą stopniową i często nieprzewidywalną, o czym przypomina papież Franciszek: „To jest piękno męczeństwa: zaczyna się od świadectwa, dawanego dzień po dniu, a może się skończyć krwią, jak w przypadku Jezusa, pierwszego męczennika, pierwszego świadka, świadka wiernego” (Msza święta w domu św. Marty, 30 czerwca 2014).
Męczennicy wczoraj i dziś
„Z pewnością w niektórych epokach jest więcej męczenników niż w innych, ale twierdzenie, że były okresy w historii bez męczenników byłoby negowaniem istnienia Kościoła w takim okresie”. Tak twierdził w pierwszej połowie ubiegłego stulecia teolog Erik Peterson. Faktycznie, w przeciągu dwóch tysiącleci chrześcijaństwa krwawa nić męczeństwa nigdy nie została przerwana, a dziś stała się – jeśli to w ogóle jest możliwe – jeszcze bardziej wyrazista i dostrzegalna.
Niestety samo słowo męczeństwo pozostaje nadal aktualne i rozbrzmiewa dramatycznie w wielu miejscach, gdzie chrześcijanie są prześladowani na sposób także brutalny z pozbawieniem życia włącznie. Chodzi o sytuacje nowe, wcześniej nieznane, które mówią o wierze pełnej życia, ponieważ jest ona kroczeniem za krzyżem Chrystusa, czyli zdolną do znoszenia prześladowań i odpowiadania na ekstremalną przemoc łagodnością i przebaczeniem. Chodzi też o sytuację, która powtarza się od chwili umieszczenia Krzyża na Golgocie poza miastem Jerozolimą dla ukrzyżowania Sprawiedliwego. „Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził […] ‘Sługa nie jest większy od swego pana’, jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować” (J 15,18.20). Wielu zwraca uwagę, że chrześcijaństwo jest obecnie religią najbardziej deptaną i najczęściej będącą przedmiotem agresji. Tak bardzo, że według parlamentarzysty angielskiego Jima Shannona „w jakiejś części świata co 11 minut zostaje zabity chrześcijanin ze względu na swoją wiarę” (Wystąpienie w parlamencie, 3 grudnia 2013 r.). Liczby doprawdy robią wrażenie: od 150 do 200 milionów chrześcijan (katolików, prawosławnych, protestantów…) jest dyskryminowanych i prześladowanych na naszej planecie ze względu na wiarę, dlatego z perspektywy dwudziestu lat jakże trafne są słowa Jana Pawła II w Liście apostolskim Tertio millennio adveniente: „U kresu drugiego tysiąclecia Kościół znowu stał się Kościołem męczenników” (nr 37). W naszych czasach zatem męczeństwo stanowi łaskę ze wszech miar tajemniczą i jednocześnie pozostaje domagającym się odpowiedzi pytaniem do chrześcijańskich wspólnot. Dlatego nie wystarcza czcić świadków, którzy za wiarę przelali krew, ale trzeba się koniecznie skonfrontować z pięknem i wielkością ich świadectwa. W swojej homilii wygłoszonej w Korei Południowej papież Franciszek przypomina: „Bardzo często okazuje się dziś, że nasza wiara jest zakwestionowana przez świat i na różne sposoby wymaga się od nas narażenia naszej wiary na szwank, rozmycia radykalnych wymogów Ewangelii i dostosowania się do ducha współczesności. Jednakże męczennicy domagają się od nas, byśmy dali pierwszeństwo Chrystusowi i postrzegali wszystko inne na tym świecie w relacji do Niego i do Jego wiecznego Królestwa. Każą nam pomyśleć, czy jest coś takiego, za co gotowi bylibyśmy oddać życie” (16 sierpnia 2014 r.). Potrafi żyć w pełni tylko ten, kto ma motyw, dla którego byłby gotów oddać swoje życie, i chrześcijanie należą do tej kategorii osób. Nawet jeśli mówienie o „męczeństwie ofensywnym” jest prawdziwą i zasadniczą sprzecznością, jak to często zdarza się w naszych czasach, istnieje możliwość (zarówno) wypływających z fanatyzmu autodestrukcyjnych zachowań jak i bezsensownej przemocy, dokonywanej pod przykrywką rzekomych motywów religijnych. Męczennik chrześcijański oddaje jednak swoje życie, szanując życie innych, także życie swojego prześladowcy. Na wzór Jezusa ukrzyżowanego, króla męczenników, nie odpowiada na atak zła przemocą, lecz przebaczeniem.
Południowoamerykański ciąg zdarzeń
W moim tekście, przede wszystkim w części narracyjnej, posłużę się słowami o. Jarosława Wysoczańskiego, „trzeciego towarzysza”, który uniknął zabójstwa, ponieważ owego pamiętnego 9 sierpnia 1991 r. przebywał w Polsce. Dziękuję mu z całego serca, za to że w ciągu minionych lat podtrzymywał w Zakonie żywą pamięć o wydarzeniu, które zmieniło jego życie.
Kiedy ojcowie Michał i Zbigniew wyruszają do Peru, zabierają ze sobą wielkie nadzieje. Urodzili się i wzrastali w świecie zdominowanym przez komunizm. Po formacji teologicznej i święceniach kapłańskich podejmują z radością i wielką gotowością przygodę misyjną w dalekim kraju, w zasadzie nieznanym, który szybko nauczą się kochać. Oto jak ich opisuje o. Jarek:
Michał Tomaszek urodził się 23 września 1960 r. w Łękawicy (Polska). Studia filozoficzno-teologiczne kończy w Wyższym Seminarium Duchownym Braci Mniejszych Konwentualnych (Franciszkanów) w Krakowie. Na kapłana zostaje wyświęcony
23 maja 1987 r. Przez dwa lata pracuje jako wikariusz parafii w Pieńsku. 24 lipca 1989 r. z sercem przepełnionym marzeniami wyrusza do Peru. Jest człowiekiem rozsądnym i uprzejmym, głębokiej wiary, rozkochanym w modlitwie i hojnym ewangelizatorem. Ma głęboką miłość do Niepokalanej Dziewicy, a poprzez muzykę – gra na gitarze – potrafi zdobywać przyjaciół wśród dzieci i młodzieży.
Zbigniew Strzałkowski urodził się 3 lipca 1958 r. w Tarnowie (Polska). Podobnie jak Michał studiuje filozofię i teologię w Krakowie. Na kapłana zostaje wyświęcony 7 lipca 1986 r. Przez dwa lata pełni funkcję wicerektora Niższego Seminarium Duchownego w Legnicy. 30 listopada 1988 r. wyrusza do Peru. To człowiek dobry, odpowiedzialny, wspaniały organizator, ze słabością do matematyki. Kocha stworzenie, troszczy się o chorych i posługuje wszystkim z głęboką wiarą. Rozkochany głęboko
w osobie św. Maksymiliana Kolbego.
Należy dodać, że o misji w Peru mówiło się od dawna. Przez długi czas omawiano ją i planowano w tym kraju jako obecność franciszkańską wśród najmniejszych. Ówczesny Minister generalny Braci Mniejszych Konwentualnych o. Lanfranco Serrini w liście z 15 stycznia 1989 r., adresowanym do biskupa Luisa Bambaréna rządcy Kościoła lokalnego, w którym bracia prowadzą swoją posługę, pisze:
To wielkie szczęście dla naszego Zakonu, że rozpoczęliśmy tę nową misję w Ziemi Peruwiańskiej, w Chimbote, w diecezji Księdza Biskupa. Odczuwamy, że w tych ostatnich latach Opatrzność prowadziła nas pośród trudności i że każde dzieło Pana realizuje się na różne sposoby; a jednak dobrze jest dostrzec, że zawarta jest w nich tajemnica życia. Życie tej misji ma wszystkie cechy charakterystyczne stylu franciszkańskiego, który chcemy w niej wykorzystać dzięki misjonarzom, którzy przybywają z Polski: prostota, ubóstwo, życie ukryte, braterstwo, dyspozycyjność.
Jesteśmy mniej więcej dwadzieścia lat po drugiej Konferencji Episkopatu Ameryki Łacińskiej w Medelin (1968) i dziesięć lat od trzeciej – w Puebla (1979), które dostosowują naukę Soboru Watykańskiego II do potrzeb narodów chrześcijańskich tych ziem i formułują słynną opcję na rzecz ubogich, opcję teologiczną, a nie tylko społeczną (por. Evangelii gaudium nr 198; zobacz też G. Gutiérrez, Perché Dio preferisce i poveri, EMI 2015). Inaczej niż na Zachodzie, który w tamtych latach ateizmu teoretycznego i praktycznego musiał stawiać czoła wyzwaniu nie-wiary, w Ameryce Łacińskiej wielkim wyzwaniem był nie-człowiek: człowiek wypaczony wykorzystywaniem ekonomicznym, którego podstawowych praw nie uznawano; by nie mówić o niektórych rządach politycznych opresyjnych i niesprawiedliwych siejących terror. Niekiedy chodzi wręcz o prawdziwe i rzeczywiste „narody ukrzyżowane”, które w świetle Ewangelii odnajdują godność i pragnienie odkupienia, podejmując drogę wyzwolenia. Można powiedzieć, słusznie zresztą, że tekst soborowy Lumen gentium (nr 8) o wydźwięku prorockim, wskazuje w tej kwestii skuteczne rozwiązanie: „Chrystus posłany został przez Ojca, ‘aby głosić Ewangelię ubogim… aby uzdrawiać skruszonych w sercu’ (Łk 4,18), ‘aby szukać i zbawić to, co zginęło’ (Łk 19,10), podobnie i Kościół darzy miłością wszystkich dotkniętych słabością ludzką, co więcej, w ubogich i cierpiących odnajduje wizerunek swego ubogiego i cierpiącego Zbawiciela, im stara się ulżyć w niedoli i w nich usiłuje służyć Chrystusowi”. Poprzez głoszenie Ewangelii, zwracanie uwagi na ubogich i stawanie po ich stronie, i działaniu na ich korzyść jest czynnikiem nośnym misji franciszkańskiej w Pariacoto. Zaświadcza o tym z wielką jasnością o. Jarek:
Po przybyciu do Pariacoto nie było łatwo włączyć się w nowy sposób bycia Kościołem. Spędziliśmy wiele godzin na rozmowach, spotkaniach, dyskusjach, by to zrozumieć. Powoli zdołaliśmy ustalić podstawowe dla nas pytania: „Jak ma wyglądać nasza franciszkańska misja w tym miejscu? Jaki model Kościoła pragniemy wcielać w życie? W jaki sposób możemy być ubodzy z ubogimi?”. Na początku ten nowy styl Kościoła niepokoił nas, ale jednocześnie rozbudzał nowy sposób bycia chrześcijanami. W krótkim czasie staliśmy się w pełni częścią lokalnego Kościoła, nabierając pełnego przekonania, że każdy naród musi wyrażać swoją wiarę z zachowaniem własnej tożsamości. W naszej działalności misyjnej mieliśmy zasadniczo dwa filary oparcia: głoszenie Ewangelii i bliskość z ubogimi. Życie z innymi jak z braćmi w prostocie i ubóstwie stało się najbardziej skutecznym pomostem łączącym nas z tutejszymi ludźmi.
Ojciec Michał pisząc do rodziny, stwierdza: Ludzie są bardzo dobrzy, dzieci krzyczą za nami pozdrawiając nas, nawet gdy nas kilka razy w ciągu dnia zobaczą. Młodzieży jest dużo i garną się do kościoła, nie ma tutaj takiego zawodu jak organista, ale młodzież ze swoimi instrumentami bardzo dobrze go zastępuje. Grają na kilku gitarach, na flecie (całkiem inny niż w Polsce – uczę się na nim grać), na trzcinie cukrowej (pięknie brzmi), na perkusji i na półmetrowej, wysuszonej ‘fasoli’ – nie wiem jak to się nazywa, ale podobne jest do strąka fasoli. Bardzo pięknie, chętnie śpiewają. […] Dwa dni temu Jarek był w górach, Zbyszek musiał wyjechać na cały dzień, więc zostałem sam, i wcale się nie nudziłem, wieczorem sam odprawiłem Mszę św., a po Mszy św. siedziałem z młodzieżą na schodach przed kościołem, przy świetle księżyca i słuchałem jak śpiewają, a nawet zaśpiewałem im kilka piosenek po polsku (List do Matki
i Rodzeństwa, 20 sierpnia 1989).
„Należy zabić tych, którzy głoszą pokój”
Główne zarzuty ze strony terrorystów Sendero luminoso (ruch o podłożu maoistowskim, któremu przewodził Abimeal Guzmán) stawiane obu zakonnikom dotyczyły wiary jako rzeczywistości, która miała osłabić wszelkie działania na rzecz człowieka. Pomoc ubogim poprzez rozdawanie żywności była postrzegana przez nich jako forma kolonializmu i podporządkowania sumień. Niżej przytaczam kilka zdań z procesu-farsy przeciwko dwom zakonnikom.
Oszukują naród, ponieważ rozdają żywność Caritasu, który jest imperializmem. Głoszą pokój, i w ten sposób usypiają czujność ludzi. Nie chcą ani przemocy, ani rewolucji. Pokój jest dla ludzi hańbą. Należy zabić tych, którzy głoszą pokój. Poprzez religię osłabiają czujność narodu. Religia jest opium dla ludzi. Biblia jest sposobem na osłabienie czujności ludzi, na ich oszukiwanie i panowanie nad nimi.
Myślenie staromarksistowskie (mamy rok 1991, dwa lata po upadku muru berlińskiego) wychwala rewolucję zbrojną i traktuje religię jako opium dla ludu. To właśnie owa przewrotna i prostacka ideologia skaże na śmierć naszych współbraci. Przypomnijmy zdarzenie słowami „trzeciego towarzysza”:
9 sierpnia 1989 r. – był to piątek – po odprawieniu mszy św. Michał i Zbigniew zostali osobno zabrani z klasztoru i zaprowadzeni do ratusza w Pariacoto. Potem wsadzono ich razem na jeden z dwóch samochodów należących do misji; zabrano też s. Bertę Hernández ze Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego, która z własnej woli chciała jechać z nimi. Nieco później, na drodze do Cochabamba, przed mostem kazano zakonnicy wysiąść z samochodu. Po przejechaniu mostu podpalono go, a braci zaprowadzono na miejsce zwane Pueblo Viejo w pobliżu cmentarza. Tam z zimną krwią zamordowano ich: o. Michał otrzymał strzał w kark; o. Zbigniew otrzymał dwa strzały: w plecy i w głowę. Razem z nimi zabito również Giustina Masa, burmistrza Pariacoto.
Ciała pozostały na miejscu zbrodni aż do następnego dnia, do chwili przybycia policji, która dokonała oględzin, i do przybycia także biskupa Bambaréna. Tamtego ranka, kiedy to po autopsji w mieście Casma, odprawiona została msza św. pogrzebowa, na trasie przewozu trumien ludzie oddawali cześć braciom męczennikom kwiatami, flagami, modlitwami, łzami i napisami na kartkach: Paz y bien; Perdónales porque no saben lo que hace; Nuestros padres no murieron. (Pokój i dobro; Przebacz im, bo nie wiedzą co czynią; Nasi ojcowie [Michał i Zbigniew] nie umarli).
„Samo miejsce zabójstwa – czytamy w książce napisanej wspólnie przez o. Jarka i Alberto Friso, dziennikarza „Messagero di sant’Antonio” – było przedmiotem zainteresowania mieszkańców Pariacoto. Udali się na miejsce z łopatami i zebrali na ile było to możliwe ziemię zroszoną krwią męczenników, ziemię, która stała się świętą. Następnie, w procesji, przenieśli ją na pobliski cmentarz, gdzie do dziś znajduje się w grobowcu pod krzyżem, na którym wypisane są imiona Michał i Zbigniew” (Frati martiri. Una storia francescana nel racconto del terzo compagno, EMP 2013, s. 202). Vox populi wyczuł, że ta przelana krew jest cenna i przemawia, że jest znakiem miłości, której nie da się zdusić nawet poprzez śmierć.
W tych dramatycznych dniach, jak mówiliśmy, o. Jarek przebywał w Polsce w związku ze ślubem swojej siostry. Dokładnie wtedy był również w Polsce Jan Paweł II w związku ze Światowym Dniem Młodzieży w Częstochowie. Obaj spotkali się krótko, prywatnie, 13 sierpnia. Papież po wysłuchaniu informacji o tym, co się wydarzyło, powiedział: „Oto nowi święci męczennicy w Peru”. Zdanie prorockie, które od tamtej chwili będzie towarzyszyło ludziom i podtrzymywało spontaniczny kult męczenników oraz przebieg procesu beatyfikacyjnego podjętego przez współbraci.
Męczennicy ze względu na człowieka, in odium fidei
Teologia męczeństwa w ostatnich dziesiątkach lat znacznie przyśpieszyła. Nastąpiło to po odkryciu w ostatnim czasie faktu, że wiek XX był w pełnym tego słowa znaczeniu „wiekiem męczenników”. Podczas Wielkiego Jubileuszu 2000, po stwierdzeniu, że „wiekiem, w którym było najwięcej męczenników historii Kościoła, był wiek dwudziesty”, w artykule w czasopiśmie La Civiltà Cattolica – po dokonaniu szybkiego przeglądu wydarzeń związanych ze zbiorowymi męczeństwami
w XX wieku – przedstawiono szokujące dane: na początku XX w. w Chinach „bokserzy” (członkowie tajnego stowarzyszenia) zabili 180 misjonarzy i 40 tys. chrześcijan; w latach 1894-1918 Turcy wymordowali około 2 milionów Ormian; w latach dwudziestych wybuchło prześladowanie chrześcijan w Meksyku, które doprowadziło do śmierci 200 osób; w trakcie wojny domowej w Hiszpanii w latach trzydziestych zostało zamordowanych 13 biskupów, około 7 tys. kapłanów, zakonnic i zakonników i około 3 tys. świeckich. Tysiące chrześcijan prawosławnych zabito w Związku Radzieckim: tylko w 1922 r. za czasów Lenina umęczono 2691 popów, 1692 mnichów, 3477 zakonnic, większość biskupów została albo zabita, albo uwięziona, albo deportowana; po II Wojnie Światowej przyszła kolej na Kościół katolicki. Nie należy zapominać o prześladowaniach – pod tym samym znakiem – w Albanii, Wietnamie Północnym, Laosie, Kambodży, a przede wszystkim w Chinach, ale także w Europie wschodniej. W podobny sposób ideologia neopogańska narzucona przez narodowy socjalizm III Rzeszy skazywała na śmierć w obozach (Lager) niezliczoną rzeszę chrześcijan. W drugiej połowie XX w. mapa męczeństwa w dramatyczny w sposób poszerza się przede wszystkim w kierunku Ameryki Łacińskiej i Afryki (Il senso del martirio cristiano, 151, 2000/III, ss. 107-119), gdzie trwają prześladowania i dochodzi do męczeństwa zarówno osób zakonnych, jak i świeckich, przede wszystkim katechistów.
Jaki jest powód tego, że historia zwlekała z odnotowaniem wydarzeń tak oczywistych i okrutnych? Z pewnością jest nim długi okres trwania komunizmu w Związku Radzieckim i krajach Europy Wschodniej. Informacje przedostawały się wolniej, dlatego też i świadomość o przerażającej przemocy wobec chrześcijan rodziła się wolniej. Z pewnością winę ponosi także ograniczone zainteresowanie Zachodu (dawniej i dziś) zbiorowymi dramatami o podłożu religijnym, które w niektórych przypadkach były w krajach tzw. Trzeciego Świata wręcz prawdziwymi i rzeczywistymi katastrofami. Należy dodać, że przesunięcie mapy męczeństwa na obszar Ameryki Łacińskiej ukazało nowości ze wszech miar zaskakujące: przede wszystkim fakt, że na tym kontynencie chrześcijan prześladują i zabijają ludzie, którzy sami siebie też nazywają chrześcijanami. Ponadto męczennika nie zabija się wprost z powodu wiary, ale za to, że stawał po stronie ubogich w imię sprawiedliwości, powodowany natchnieniem w sposób oczywisty dyktowanym wiarą, jak to miało miejsce w przypadku naszego współbrata, Sługi Bożego o. Carlosa de Dios Murias za czasów dyktatury wojskowej w Argentynie w latach 1976-1983. Można zatem powiedzieć, że z chwilą ogłoszenia męczeństwa franciszkanów w Peru (wraz z włoskim kapłanem fidei donum z diecezji Bergamo ks. Alessandro Dordim, jak i w przypadku bardziej znanego arcybiskupa Óscara Arnulfo Romero z Salwadoru) formuła in odium fidei rozszerza się i obejmuje wartości ludzkie o niezaprzeczalnej wartości ewangelicznej. Przypomnijmy sobie, że rozważając podobną kwestię, już św. Tomasz z Akwinu pisał: „Ponieważ dobro ludzkie może stać się dobrem bożym, mianowicie kiedy zostanie odniesione do Boga, dlatego jakiekolwiek dobro ludzkie może stać się przyczyną męczeństwa ze względu na odniesienie do Boga i związek z nim” (Summa Theologiae II-II, q. 124, a. 5). W ten sam sposób nadano interpretację życiu św. Maksymiliana Kolbe: 17 października 1971 r. papież Paweł VI beatyfikował go jako wyznawcę, ale 10 października 1982 r. Jan Paweł II kanonizował swojego rodaka jako męczennika. W homilii podczas mszy św. kanonizacyjnej papież powiedział: „Pełnią mojej władzy apostolskiej postanowiłem, że Maksymilian Maria Kolbe, który w wyniku beatyfikacji był czczony jako Wyznawca, winien odtąd doznawać czci również jako Męczennik!”. Franciszkański zakonnik oddał swoje życie ze względu na człowieka (dla ocalenia od śmierci ojca rodziny) i uczynił to jako człowiek wiary z miłości i całkowitego daru z siebie. Oto słowa wypowiedziane przez papieża 11 października 1982 r. w obecności pielgrzymów z Polski: „Poprzez tę postać otwierają się przed nami horyzonty uniwersalne. […] Tak więc, u podłoża tej świętości leży wielka, głęboko nabolała sprawa ludzka.”. Doprawdy sprawa Boga i sprawa człowieka są ze sobą splecione i nierozerwalne, dlatego prawda wiary znajduje w obronie ludzkiej godności decydujący sprawdzian. Arcybiskup Romero przeniósł na grunt Salwadoru wyrażenie św. Ireneusza „gloria Dei vivens homo / chwałą Boga jest człowiek żyjący” na „gloria Dei vivens pauper / chwałą Boga jest człowiek ubogi” w takim sensie, że Bóg chrześcijan jest „Bogiem bliskim dla ubogich, tak bliskim, że znalazł się na krzyżu, aby ukazać, że uczestniczy w cierpieniu ofiar, by swoją miłość uczynić ostatecznie wiarygodną […]. To dla tego Boga Romero stanął po stronie [ubogich]. Stał się sługą życia, sprawiedliwości, pokoju i nadziei” (J. Sobrino, Romero, martire di Cristo e degli oppressi, EMI 2015, s. 264).
Nawet jeśli Ameryka Łacińska wydała niezliczoną liczbę męczenników, zamordowanych w sposób niekoniecznie wyraźnie wskazujący na motyw wiary, nie pomniejsza to faktu, że dzisiaj w innych miejscach i okolicznościach przemoc pozostaje nadal dramatycznie aktualną rzeczywistością i dosięga chrześcijan jako takich, jak to ma miejsce w niektórych krajach z przewagą wyznawców islamu – ostatnio w Pakistanie – gdzie ekstremizm religijny dotyka mniejszość chrześcijańską. Tam, potwierdził to papież Franciszek 15 marca 2015 r. po modlitwie Anioł Pański, „chrześcijanie są prześladowani, przelewają krew tylko dlatego, że są chrześcijanami”. Ważne jest jednak, aby unikać instrumentalnego traktowania religijnej przemocy fundamentalistów, dlatego w Liście na Wielki Post skierowanym do biskupów nigeryjskich, prawdopodobnie w nawiązaniu do działań terrorystów z ruchu islamskiego Boko Haran, papież połączył w tragedii tak chrześcijan, jak i muzułmanów: „Wierzący, zarówno chrześcijanie, jak i muzułmanie”, których łączy „tragiczny kres z ręki osób, które deklarują się jako religijne, ale które nadużywają religii, czyniąc z niej ideologię, naginając do własnych interesów, zadawania przemocy i śmierci” (2 marca 2015).
Męczeństwo franciszkańskie
Rozdział XVI Reguły niezatwierdzonej poświęcony misjom rozpoczyna się i kończy odniesieniem – przy pomocy wyraźnych cytatów z Pisma świętego – do rzeczywistości męczeństwa: „Oto Ja was posyłam jak owce między wilki” (Mt 10,16); „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości…” (Mt 5,10); „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało…” (Łk 12,4); w efekcie, w tamtych czasach, zwłaszcza dla kogoś, kto praktykował misje wśród saracenów, ewentualność męczeństwa nie była tylko odległą możliwością. Było zatem konieczne, aby bracia pamiętali o tym, że wraz z wstąpieniem do Zakonu, oddali swoje ciała (życie) Panu, akceptując z miłości do Niego wystawienie się na każdą próbę. Nic innego nie miałoby być im odebrane niż to, co wcześniej już ofiarowali. Z całą mocą można potwierdzić, że męczeństwo stanowi horyzont życia chrześcijańskiego (a jeszcze bardziej franciszkańskiego), niejako ze swej natury. Męczeństwo jest bowiem z życiem chrześcijańskim połączone w sposób stały, gdyż jest wpisane w Chrzest św. W tym temacie wypowiada się w sposób jasny Sobór Watykański II: zaprawdę „jeśli [męczeństwo] dane jest nielicznym, to wszyscy jednak winni być gotowi wyznawać Chrystusa wobec ludzi i iść za Nim drogą krzyża wśród prześladowań, których Kościołowi nigdy nie brakuje” (Lumen gentium nr 42). To, że powołanie franciszkańskie będzie kontemplować horyzont męczeństwa było już jasne dla św. Bonawentury, jednego z pierwszych i najbardziej autorytatywnych komentatorów Reguły: „Ci, którzy proszą o przyjęcie do naszego Zakonu, muszą być gotowi na męczeństwo” (Expositio super Regulam, rozdz. II, in Opera Omnia, t. VIII, s. 398).
Wiek XX obdarował nas świetlanym przykładem o. Maksymiliana Kolbego, który oddał swoje życie na jednej z najbardziej dramatycznych Golgot współczesnej historii tylko z miłości. Kilka miesięcy temu świętowaliśmy beatyfikację męczennika z Sardynii o. Francesco Zirano, zamęczonego in odium fidei w Algierze w odległym czasie – 25 stycznia 1603 r. Obecnie inni dwaj bracia – Michał i Zbigniew – jako wiarygodni świadkowie wiary dołączają w niebiańskim mieście do orszaku Umęczonego Baranka. Nie możemy tu nie zacytować wzruszających słów o. Serriniego, zawartych w Liście na Boże Narodzenie 1991 r., skierowanym do całego Zakonu:
Ta krew przelana przez dwóch młodych Współbraci 9 sierpnia 1991 r. łączy się z tamtą przelaną 50 lat wcześniej (jedynie 5 dni różnicy) przez św. Maksymiliana Marię Kolbego, Współbrata z Polskiej Prowincji: podwojona danina przez to samo męczeństwo z Miłości i Wiary, aby wskazać na ciągłość Ideałów i zaznaczyć święty wpływ świadectwa, które żywo pojawia się w chwilach prawdy w życiu jednostek i Rodziny.
Jakaż odpowiedzialność! Po pierwsze – w stosunku do misji, która jest naturalnym kontekstem męczeństwa, ponieważ to z powodu głoszenia Ewangelii zbawienia rodzą się prześladowania. Im bardziej rozbłyska światło wiary, tym ciemności stają się większe i starają się je zgasić. Letniość natomiast, która nikomu nie przeszkadza, przechodzi niezauważona i nie znajduje przeciwników.
Na drugim miejscu – relacja do braterstwa. W przypadku naszych dwóch męczenników chciano uderzyć we wspólnotę ożywianą tym samym ideałem, której serce biło w rytmie Ewangelii i której dzieła rozprzestrzeniały zapach Chrystusa. Bracia Michał i Zbigniew stawili czoła męczeństwu razem jako mała i dająca świadectwo wspólnota franciszkańska. Wzruszające świadectwo daje w tej sprawie s. Berta Hernández, według której bracia w czasie drogi na miejsce stracenia wzajemnie udzielili sobie szeptem rozgrzeszenia. W przyszłości, franciszkańskie świadectwo będą składać wspólnoty, które żyją w autentycznej i głębokiej komunii.
Na trzecim miejscu – relacja do ludzi i do ubogich, którym ojcowie Michał i Zbigniew służyli z miłością i hojnością. Kto ewangelizuje ubogich, sam jest przez nich ewangelizowany, czyli zostaje wprowadzony do serca Ewangelii, która jest uprzywilejowaną miłością Boga względem małych i ostatnich. To dlatego bliskość z ubogimi była i zawsze będzie dla franciszkanów pewną drogą do życia Ewangelią Jezusa Chrystusa w pełni.
Zachęcam zatem wszystkich braci w Zakonie do konfrontacji z tymi trzema słowami: misja, braterstwo, ubodzy, które doprowadziły o. Michała i o. Zbigniewa do męczeństwa, do ofiarowania najwyższego i najjaśniejszego znaku miłości (por. Lumen gentium, nr 42).
Zakończenie
„Od niektórych Pan wymaga męczeństwa życia, ale istnieje męczeństwo codzienne, każdej godziny – dawanie świadectwa na przekór duchowi zła, który nie chce, abyśmy byli ewangelizatorami” (Papież Franciszek, Inauguracja kongresu diecezji rzymskiej, 17 czerwca 2013 r.). Chcę zakończyć ten list zwracając raz jeszcze uwagę na ścisły związek pomiędzy codziennym świadectwem i męczeństwem, które papież Franciszek określa jako walkę przeciwko temu wszystkiemu, co z powodu naszego lenistwa lub podszeptów złego, przeciwstawia się zapałowi misyjnemu. Gdyby o. Michał i o. Zbigniew mogli dziś przemówić do naszego Zakonu, opowiedzieliby o swoim wielki entuzjazmie dla głoszenia Ewangelii każdemu człowiekowi, począwszy od małych, których miłowali i którym służyli w sposób konkretny. Mówiliby o Ewangelii, która bardziej niż tekstem spisanym jest dobrym i wyzwalającym orędziem (euanghélion), które należy przekazywać słowem i czynem, radośnie i po bratersku. Zaświadczyliby o nieskończonym miłosierdziu Bożym, które podtrzymywało ich pragnienia udania się do odleglej ziemi, „wyjścia” w sposób radykalny i nieodwołalny, w celu spotkania się i dzielenia się, ewangelizowania i bycia ewangelizowanymi. Wsłuchajmy się zatem w krótkie i intensywne życie tych dwóch naszych współbraci i w ich śmierć, bardziej niż wymowną, aby Pan uczynił nas autentycznymi, radosnymi i owocnymi ewangelizatorami.
Pan obdarował nas braćmi Michałem i Zbigniewem z chwilą, gdy wstąpili oni do Zakonu. Poprzez ich wybór misyjny dodaje nam odwagi do odnowienia naszej wędrówki za Nim; poprzez ich męczeństwo zaświadcza o zwycięstwie nad śmiercią i nad złem tych, którzy zawierzają się Jego łasce; poprzez ich beatyfikację daje nam orędowników. Niech ten moment łaski stanie się dla nas skarbem i zobowiążmy się do naśladowania przykładu naszych męczenników. Pamiętając o nich Zakon zamierza stać się promotorem niektórych inicjatyw oraz projektów katechetycznych i wspierających rozwój człowieka, w intencjach których już teraz proszę was o modlitwę i zaangażowanie.
Moi Drodzy Bracia, niech Pan Was obdarzy pokojem!
o. Marco Tasca
Minister generalny
WYDARZENIA ZWIĄZANE Z BEATYFIKACJĄ:
PIĄTEK, 4 GRUDNIA 2015 – CZUWANIE MODLITEWNE – PÓŹNY WIECZÓR I NOC;
CHIMBOTE, KATEDRA
SOBOTA, 5 GRUDNIA 2015 – MSZA BEATYFIKACYJNA O GODZ. 10.00;
STADION W CHIMBOTE, REGION ANCASH, PERÙ
NIEDZIELA, 6 GRUDNIA 2015 – MSZA ŚW. DZIĘKCZYNNA O GODZ. 10.00;
PARIACOTO, KOŚCIÓŁ PARAFIALNY SEÑOR DE MAYO
PONIEDZIAŁEK, 7 GRUDNIA 2015 – MSZA ŚW. DZIĘKCZYNNA O GODZ. 20.00
LIMA, KOŚCIÓŁ PARAFIALNY NUESTRA SEÑORA DE LA PIEDAD
WTOREK, 8 GRUDNIA 2015 – MSZA ŚW. DZIĘKCZYNNA O GODZ. 20.00
LIMA, KATEDRA, PRZEWODNICZY KARD. JUAN LUIS CIPRIANI