„Václav Havel odszedł cicho – jak gdyby gasła świeca” – mówi w wywiadzie dla praskiego Katolickeho týdeniku jedna z zakonnic czuwających przy byłym czeskim prezydencie, siostra Veritas Holíková, boromeuszka, pielęgniarka i psycholog. Podkreśla wielką pokorę tego wybitnego myśliciela, pisarza i polityka oraz otwartość na wymiar nadprzyrodzony.
Zapytana o powody dla których opiekę nad Václavem Havlem przejęły zakonnice, siostra Veritas wyjaśnia, że było to osobiste życzenie chorego, który zwrócił się w tej sprawie do arcybiskupa praskiego, Dominika Duki. W lipcu ubiegłego roku najpierw pomagała mu pracująca na co dzień w sekretariacie prymasa Czech dominikanka, siostra Dominika Bohušová, z zawodu lekarka. W międzyczasie z prośbą o pomoc do przełożonej generalnej sióstr boromeuszek zwróciła się małżonka byłego prezydenta, Dagmar. Havel świadom poważnego stanu swego zdrowia, po naradzie ze swym osobistym lekarzem, dr Tomášem Bouzkiem zdecydował, że chce udać się do swego domu letniego w Hrádečku, na przedgórzu Karkonoszy. Tam czuł się najbardziej „w domu” i tam chciał umierać. Siostrę Dominikę zastąpiły cztery boromeuszki a we wrześniu dołączyła do nich zakonnica ze zgromadzenia szarych franciszkanek.
Na pytanie dotyczące osobowości zmarłego siostra Veritas podkreśla, że nie był to marzyciel czy idealista, lecz człowiek myślący głęboko i praktycznie. „Bardzo go interesowało jak żyją zwyczajni ludzie, ile na przykład trzeba dopłacać za lekarstwa” – wspomina. Cieszył się ze spotkań z ludźmi i ich przejawów sympatii. Chętnie wysłuchiwał ich opinii. Kiedy jemu życzyli powrotu do zdrowia odpowiadał „Dziękuję, bardzo sobie cenię ten przejaw życzliwości”. Z całą pewnością nie było w nim nic z zarozumiałości czy władczości człowieka sławnego, domagającego się hołdów. Nie bał się stawiać czoła trudnym wyzwaniom, mówić o nich. Nie bał się mówić o śmierci i umieraniu, zarówno z nami jak i opiekującym się nim lekarzem. Do końca nie opuszczał go humor. Lubił kwiaty i świeczki, które zawsze się paliły podczas posiłków. „Kiedyś zapytałam się go, dlaczego tak te świeczki lubi, a on z szerokim uśmiechem powiedział – ażebym się przyzwyczaił” – wspomina zakonnica.
Václav Havel był człowiekiem, który codziennie poświęcał czas na rozmyślanie i kiedy chciał być sam. Wówczas nie mówił, ale widoczne było, że jest zanurzony w lekturze albo patrzy na przyrodę. „Często pytał się mnie, czy mam czas na modlitwę, lekturę Pisma św., czy nie mam za wiele pracy. Nie mówił o Bogu, ale traktował Go poważnie i z pewnością każdego dnia do Niego się zwracał. Świadczy już choćby o tym to jak się zachowywał, jak podchodził do innych” – mówi siostra Veritas. Zaznacza, że bardzo sobie cenił możliwość rozmowy z arcybiskupem Duką, z którym na początku lat osiemdziesiątych poznał się w więzieniu w Pilźnie- Borach i że została ona nagrana dla telewizji.
Siostra Veritas Holíková mówi też ostatnich ziemskich chwilach Václava Havla. W wieczór przed swoją śmiercią rozmawiał z małżonką o przygotowaniach do Świąt Bożego Narodzenia, w nocy zakonnica miała okazję z nim rozmawiać, bo miał on kłopoty ze snem. „Rano był jeszcze w dobrym humorze, mówił wyraźnie i wyglądał znacznie lepiej niż dzień wcześniej. Zadzwoniłam tak jak każdego dnia do jego osobistego lekarza – była to swego rodzaju wizyta na odległość, w której opisałam stan pacjenta a on dokonał pewnych korekt co do podawanych lekarstw. Pan prezydent powiedział mi, że chciałby jeszcze chwilę pospać i prosił, żebym przyszła za godzinę. Gdy dotarłam o wpół do dziesiątej dostrzegłam, że oddech staje się płytszym. Jako pielęgniarka, zdałem sobie sprawę, że jest naprawdę blisko śmierci. Zmarł we śnie. Kolejny oddech, na który czekałem, nagle nie nadszedł. Wywołało to na mnie wielkie wrażenie: jak gasnąca świeca. Po prostu cicho odszedł, bez jakiegoś niepokoju” – wspomina zakonnica. Dodaje, że ostatniego wieczoru swego życia Václav Havel był bardzo spokojny i zadowolony. Tak właśnie chciał umierać, nie długo i pragnął do końca móc pisać i czynić to, do czego nawykł.
KAI/psd
Za: www.deon.pl