Henka poznałem w stadnickim seminarium we wrześniu 1982 r. Nie trudno było go rozpoznać w grupie wówczas prawie setki kleryków, a wkrótce dowiedziałem się, że jest seminaryjnym dekoratorem. Miał uzdolnienia plastyczne i manualne, skończył Liceum Plastyczne w Zamościu. Jako że mi również powierzono urząd dekoratora, spotykaliśmy się w prowizorycznej pracowni na strychu, przygotowując różne aranżacje świąteczne i okolicznościowe. Miał „oko” do tych rzeczy, szczególnie co do upinania płótna, czego mogłem się od niego nauczyć. Przy okazji gawędziliśmy o tym i o tamtym. Był stanowczy a zarazem miał swoiste poczucie humoru.
Byliśmy także w seminaryjnym chórze, a tembr głosu miał, jak u batiuszki. Lubił śpiewać przy różnych okazjach. Potem okazało się, że jego rodzinne strony są blisko Bugu we Włodawie, gdzie urodził się w październiku 1955 r. i w miejscowym kościele był ministrantem.
Miał w seminarium swoisty mir, który wynikał z poważnego, dostojnego wyglądu, a także z wypowiedzi. Jak coś powiedział, to mocno i rzeczowo, a jak coś robił, to dokładnie i z pasją.
Po święceniach kapłańskich, które przyjął 9 czerwca 1983 r. został wikariuszem najpierw w Koszycach Małych, a w 1986 r. w Sosnowcu-Środuli. Od czasu do czasu widywaliśmy się na różnych uroczystościach i pogrzebach, przeważnie w Stadnikach. Nic nie zdradzał, że ciągnie go za wschodnią granicę, do pracy pośród Polaków, którzy zamieszkiwali nad Dniestrem. To być może położone w północno-wschodniej części Mołdawii miasteczko Soroka dało początek jego rodowemu nazwisku. Już w XVII wieku zapuszczały się w te strony wojska polskie zajmując największą nad Dniestrem twierdzę. Tak czy owak wiadomo, że tereny te zamieszkiwała ludność pochodzenia polskiego. Również w pobliskim Raszkowie, znanym z „Trylogii” Henryka Sienkiewicza zachowały się liczne ślady dawnej Rzeczypospolitej i ludności polskiej.
Nie wiem, co ostatecznie skłoniło Henka do przeniesienia się z Polski w nadniestrzańskie strony, jednak można przypuszczać, że coś się w nim odezwało i było na tyle mocne, że znalazł się w grudniu 1990 r. w Mołdawii i osiadł na niemal 20 lat w niewielkiej, zapomnianej wiosce Słoboda Raszków, tuż nad granicą ukraińską. Był pierwszym sercaninem, jaki pojawił się w tych rejonach, a potem okazało się, że pociągnął za sobą innych.
Razem z księżmi: Franciszkiem Czają, Zdzisławem Śmiertką i Kazimierzem Dadejem, odwiedziłem go u początków pracy w parafii, którą niemal w całości stanowiła ludność pochodzenia polskiego. Zaledwie trzy lata przed jego przybyciem udało się mieszkańcom tej biednej wioski postawić nowy kościół, ponieważ poprzedni władze sowieckie zburzyły. Od razu rzuciło się w oczy, że był w swoim żywiole, to znaczy pełen entuzjazmu i przekonania, że tutaj, pośród opuszczonych i skrajnie zubożałych rodzin, będzie realizował charyzmat sercański – głosił Ewangelię ubogim, ale jednocześnie konkretnie pomagał im wyjść z biedy duchowej i materialnej. Rozpoczął od podstaw, od dzieci i młodzieży. Założył przedszkole, odnowił budynek szkoły, katechizował, uczył języka polskiego. Widząc głodne dzieci otworzył stołówkę. Sam często zakasywał rękawy i gotował obiady, co zresztą lubił robić. Uczył nie tylko katechizmu, ale też szycia, haftowania i plastyki. Dla kościoła wyhaftował misterne sztandary. Szczególnie zajął się opuszczoną młodzieżą, tzw. dziećmi ulicy, stwarzając im możliwość pobytu i nauki w świetlicy. Niektórzy z nich skończyli studia wyższe, kilku jest księżmi. Szukał ludzi zamożnych, którzy by wsparli ich utrzymanie i edukację. Nie zapominał o chorych i starszych, organizując dla nich pomoc medyczną. W krótkim czasie zyskał szacunek miejscowej ludności, która widziała w nim swego duszpasterza, powiernika i kogoś w rodzaju sołtysa wioski, który troszczy się o ich codzienne potrzeby.
Pisząc to wspomnienie o Henku i jego zaangażowaniu w sprawy społeczne przypominam sobie jedno wydarzenie z seminarium. To może nic szczególnego, ale potwierdza wrażliwość jaka miał wobec potrzebujących pomocy. Otóż, zachorował kolega i trzeba mu było postawić „bańki”. Jedynym, który to potrafił był właśnie Henek. On także namawiał nas, byśmy włączyli się w odwiedzanie chorych po domach w Stadnikach, Kwapince i Kędzierzynce, co sam często czynił.
Soroka w „Potopie” Sienkiewicza” to wierny druh Kmicica, oddany sługa. Myślę, że sercanin Henryk Soroka był wiernym druhem dla wielu współbraci i oddanym sługą Chrystusa, w którego winnicy przepracował 32 lata. Odpoczywaj w Panu!
Ks. Andrzej Sawulski SCJ
Więcej (zdjęcia) na: www.sercanie.pl