Kiedy Irpień w Ukrainie został odcięty i nie dochodziły żadne wiadomości z drżeniem czekaliśmy. W końcu w jednym z reportaży wideo z tamtego regionu dostrzegliśmy go. Mogliśmy się ucieszyć, że jest cały i zdrowy. W sytuacji wojny czy innego zagrożenia posługa nie jest łatwa, ale jakże cenna. Wielu właśnie w takich momentach szuka zbliżenia do Boga.
W takich miejsca pozostało wielu z księży posługując ludności, która pozostała w objęciach wojny, strachu i terroru. Jednym z nich był również ksiądz Tadesz Wołos, sercanin.
Zapakowaliśmy dary (żywność, odzież) do parafialnego kombiaka z Pershotravens’k-a i pojechaliśmy do Irpienia, do ks. Tadeusza Wołosa SCJ. W Kijowie dołączyli do nas znajomi policjanci. Na rogatkach Irpienia zostaliśmy jednak zatrzymani przez żołnierzy. I nie chcieli słuchać żadnych tłumaczeń typu, że ks. Andrzej Oleinic SCJ jedzie do domu, że wieziemy tzw. humanitarkę… Tam ciągle trwa godzina policyjna. Wzięliśmy się więc „do roboty” – chłopaki chwycili za telefony, a ja za różaniec. Po 20 minutach, dzięki interwencji przełożonych naszych policjantów, wojskowi pozwolili nam jechać.
Na miejscu zastaliśmy ks. Tadeusza. W Irpieniu od wielu dni nie ma prądu, gazu, ogrzewania, zamknięte są sklepy. Sytuację w domu zakonnnym ratuje generator prądu przekazany z Włoch za pośrednictwem miejscowego Caritas. Zostaliśmy więc „na kawę”. Nagle rozległy się seryjne wybuchy. Musiałem chyba wyglądać na przestraszonego, bo ks. Andrzej powiedział do mnie: „spokojnie, nie strzelają, to nasi detonują miny”. Udało nam się punktualnnie wrócić na wieczorną Mszę Wieczerzy Pańskiej do Pershotravens’k-a.
Tą i inne historie tych podróży można przeczytać na profilu https://www.facebook.com/zbieramto/
Ta podróż z pomocą dostała się również na łamy „Gościa niedzielnego” w artykule:
Do Perszotraweńska
Krzysztof Błażyca w rozmowie z księdzem Piotrem Chmieleckim SCJ.
– Był pan Anatolij z Buczy. Jego dom rozpołowił pocisk. I małżeństwo z Mariupola. Kobieta miała taki martwy wzrok. Ludzie, którzy nie mają już do czego wracać. Nawet nie wiesz o co pytać takie osoby, którym wojna zabrała wszystko… – wspomina ks. Piotr Chmielecki, sercanin.
Niedawno wrócił z Ukrainy. Zawieźli dary. Pomagają, każdy jak może.
Sercanie mają pięć parafii pomiędzy Lwowem a Żytomierzem. – W Irpieniu. nasza dzielnica mało co zniszczona, ale miasto katastrofalnie.
Dawali schronienie ludziom. Powstało centrum pomocy. – Inni z naszych braci, są w bezpośredniej strefie walk. Pomagają bezpośrednio…
Kiedy wybuchła wojna zaczęły się pytania. Jak pomóc?
– Kontaktowali się nasi współbracia z innych krajów oraz osoby związane z naszym sekretariatem misyjnym. I taka to historia, o tym, że warto być aktywnym. Bo różne inicjatywy jakie robimy od lat na rzecz misji mają teraz rezonans – mówi.
Jak na przykład wakacje z nauką języka obcego dla dzieci, organizowane od lat przez sekretariat misyjny.
– Ja sam się wychowałem na Kaszubach. Niedaleko od domu, werbiści mieli swój ośrodek… I tak to się zaczęło… A teraz my to robiliśmy jako symboliczny element naszych działań. Mała cegiełka do życia Kościoła…
Na jedne z takich kolonii przyjechała z Austrii jedna matka z dzieckiem.
– To było kilka lat temu. A teraz, kiedy wybuchła wojna ta pani zadzwoniła, prosząc o kontakt z sercanami na Ukrainie. Chciała posłać pomoc tam gdzie potrzeba. Skontaktowałem z naszym ojcem z Perszotraweńska.
Wkrótce potem pomoc pojechała. Były dwa tiry, potem busy. I tak kontakt się odnowił w okresie wojny.
– Potrzebowali magazyny w Polsce. Pomoc przywieźli z Austrii. I potem kolejny transport. A ja miałem w sercu takie poczucie, by coś zrobić więcej, by pomóc ofiarom wojny – mówi.
W domu zakonnym w Olsztynie przyjęli rodziny z Ukrainy. Sam pojechał tam, przed Wielkanocą. Z konwojem pomocy humanitarnej z Austrii. Do Perszotraweńska.
– Jak jechaliśmy to i niepewność była, ale bardziej zasiewali ją znajomi niż ja miałem w sobie.
Przejeżdżali w nocy przez Łuck, zaczęły wyć syreny.
– Włączane akurat prewencyjnie. Ale nigdy nie wiesz, co i kiedy. Punkty kontrolne, policja, obrona terytorialna. Zatrzymywali, aby sprawdzić. Dziesięciu facetów z karabinami. Trzeba się legitymować, otwierać pakę. Dojechaliśmy z całą pomocą. Prosili o wodę cukier. Potem jeżdżąc po Ukrainie zawsze przygotowywałem jakiś prowiant dla żołnierzy. Oni tam całymi nocami siedzą.
Tam gdzie mieszkali, parafia jest na uboczu wioski. Pomoc była dystrybuowana przez centrum wolontariatu.
– To było w budynku administracji. Dziesięć bardzo dynamicznych pań. Pełne inicjatywy. Tu duża liczba uchodźców wewnętrznych.
Parafia pełni rolę magazynu pomocy humanitarnej.
– Nasze panie potrzebowały trzy minuty by rozpakować dary. Organizacja pracy: leki, odzież, pomoc dla uchodźców, dla żołnierzy z tej konkretnej z tej miejscowości. „To dla naszych chłopców, którzy nas bronią” – mówiły.
No i ludzie. Spotkania. Jak te z panem Anatolijem z Buczy.
– Jego dom rozpołowił pocisk. Albo małżeństwo z Mariupola… Kobieta miała taki martwy. Ludzie, którzy nie mają już do czego wracać. Nawet nie wiesz o co pytać takie osoby, którym wojna zabrała wszystko…
A potem wspólne święta.
– Przyprowadzili chłopaka ze wsi, żołnierza. Dostał jednodniową przepustkę. Stacjonuje w Żytomierzu. Jego jednostka jeździła do Charkowa, który cały czas masakrowany przez Rosjan. Taki kontrast świąt Wielkiej Nocy… Bo po ludzku, gdzieś z boku, czyhała śmierć… Ciężko było rozmawiać, zadawać pytania..
Najbardziej wzruszała wdzięczność.
– To, jak ludzie dziękowali Polsce i Polakom. Na słowo Polska to im się twarze rozpromieniały… – mówi.
Raz kobieta wyszła ze zburzonego domu.
– Powiedziała, że ich córka w Łodzi, że „Polska, jesteście super, zapraszamy na kawę”. Pytam: „Czego potrzebujecie na wolontariacie?”. Mówią, że pampersów dla dorosłych, bo dla dzieci tego pełno, ale dla dorosłych brak….
Przy punkcie kontrolnym usłyszeli wybuch.
– Chyba wyglądałem na przestraszonego. Andrzej mówi: „spokojnie, detonują miny”. To były dni kiedy oczyszczano teren, z tego co Rosjanie po sobie zostawili. Dojechaliśmy do parafii. Na miejscu był ksiądz Tadeusz. Bez prądu, bez wody, bez ogrzewania. Sklepy zamknięte. „Jak funkcjonujecie?” „Dzięki pomocy humanitarnej” odpowiedział.
Więcej o Ukrainie i różnych akcjach pomocy organizowanej przez sercanów na: https://www.misjesercanow.pl/
ks. Piotr Chmielecki
Postawa ks. Tadeusza Wołosa SCJ została dostrzeżona przez różne wiadomości i powielana w różnych gazetach. Poczynając od wiadomości watykańskich poprzez informacje regionalne.
Polski sercanin z Irpienia: wojna mocno zjednoczyła ludzi
Irpień nie przeżył takich masakr jak Bucza czy Borodzianka, jednak ludzie wciąż obawiają się tam wracać. „Przyjeżdżają na chwilę do swych domów, sprawdzają, co zostało z ich dobytku i jadą na zachód Ukrainy, gdzie przetrwali najtrudniejsze czasy” – mówi Radiu Watykańskiemu ks. Tadeusz Wołos. W czasie oblężenia miasta polski sercanin w Godzinie Miłosierdzia wychodził na ulice miasta i modlił się za jego mieszkańców.
Ks. Wołos pracuje w tym 60-tysięcznym mieście, będącym sypialnią Kijowa, od pięciu lat. Przed wojną kończył budowę kościoła p.w. św. Tereski od Dzieciątka Jezus dla 150-osobowej grupy parafian, bo tylu rzymskich katolików mieszka w tym ukraińskim mieście. Większość z nich ma polskie korzenie. „To bardzo oddani ludzie. Gdy w czasie oblężenia zostałem na pewien czas zablokowany w stolicy, sami organizowali modlitwę przed Najświętszym Sakramentem i troszczyli się, by nie został sprofanowany przez Rosjan” – mówi ks. Wołos.
Próbujemy wrócić do normalnego życia
„W czasie oblężenia Irpień był zupełnie odcięty od świata. Nie byliśmy zajęci przez Ruskich w pełni tak, jak Bucza czy Borodzianka i nie doświadczyliśmy takiego horroru, jak mieszkańcy tych miast. Ostrzał był jednak przerażający i ludzie chowali swych zmarłych w ogrodach i na podwórkach, bo niemożliwe było dostać się na cmentarz. Teraz jeżdżą już specjalne grupy, szukają tych mogił i będą je przenosić – mówi papieskiej rozgłośni ks. Wołos. – Najbardziej ucierpiał ten rejon miasta, gdzie mieszkało dużo przesiedleńców z Donbasu. Kto nie zdążył wyjechać, kolejny raz przeżył to samo, co w 2014 roku. Śledziłem tę sytuację. Towarzyszyłem ludziom cały czas modlitwą. Przede wszystkim modlitwa do Matki Bożej, gromnica w oknie. Nie poddawałem się strachowi i każdego dnia w Godzinie Miłosierdzia wychodziłem na ulice. Modliłem się, odmawiając koronkę do Bożego Miłosierdzia i różaniec, po bratersku rozmawiałem z ludźmi, jak kogoś spotkałem. Bardzo się cieszyli, gdy widzieli księdza i to niezależnie czy byli to rzymscy, czy grekokatolicy, a nawet ludzie niewierzący. Obchodziłem poszczególne rejony miasta, patrząc na dokonane zniszczenia. Rosjanie stacjonowali niedaleko naszej parafii.“
Wojna mocno zjednoczyła ludzi. „Zniknęły wzajemne uprzedzenia i religijne podziały, jest to coś, co Kościół powinien w przyszłości wykorzystać w budowaniu jedności” – mówi sercanin. Wskazuje na wielką solidarność Ukraińców, którzy w trudnych chwilach dzielili się z potrzebującymi ostatnim kawałkiem chleba. „Nie brakowało oczywiście szakali, ale wojna wyzwoliła w ludziach przede wszystkim to, co najlepsze” – mówi ks. Wołos.
„Na ile było możliwe, to się chodziło i ludziom pomagało. Widziałem, jak mieszkańcy dużych blokowisk, którzy byli bez wody i gazu na podwórzu razem gotowali zupę, dzielili się tym, co mieli. To było budujące. Wojna nas zjednoczyła: ktoś drzewo przyniósł, ktoś inny zdobył wodę albo obierał ziemniaki. Było ogromne zjednoczenie – podkreśla sercanin. – W tej grupie byli katolicy obu obrządków, prawosławni, hinduiści, niewierzący. Tworzyli wspaniałą rodzinę, nikt do nikogo nie miał najmniejszych pretensji. Jeżeli ktoś chorował, to wspólnie szukali lekarstw. Było to budujące i byłem tym naprawdę zachwycony. Także postawa wolontariuszy, którzy z narażeniem życia przyjeżdżali, czasami pod kulami, ewakuowali ludzi, nieśli im pomoc. To jest naprawdę budujące i myślę, że trzeba to w historii Ukrainy zapisać złotymi zgłoskami.“
Beata Zajączkowska – Watykan
Za: www.sercanie.pl