O historii i współczesności posługi „braci od sznura” w ojczyźnie Jezusa opowiada w rozmowie z KAI o. prof. Narcyz Klimas OFM, wykładowca historii Kościoła i archiwista Kustodii Ziemi Świętej.
Magdalena Dobrzyniak (KAI): Co takiego wydarzyło się w 1217 roku, że możemy uważać, iż od tego czasu datuje się obecność franciszkanów w Ziemi Świętej?
o. Narcyz Klimas OFM: – To była kapituła Porcjunkuli w Asyżu. Podjęto wówczas decyzję o założeniu jedenastu nowych prowincji franciszkańskich. Wśród nich była prowincja Bliskiego Wschodu, Ziemi Świętej albo Zamorska – tymi trzema nazwami ją określano. I rzeczywiście, jesienią tego samego roku pierwsi bracia zostali wysłani do Ziemi Świętej. Wśród nich – br. Eliasz, który był świetnie przygotowany organizacyjnie, a św. Franciszek bardzo mu ufał. Wraz z innymi braćmi Eliasz przybył do Akko, do św. Jana z Akki. To było miasto, w którym wówczas przebywali krzyżowcy, i tam, najprawdopodobniej w dzielnicy genueńczyków, bracia otrzymali dom, w którym mogli się zatrzymać. To nie był klasztor, nie mieli tam kościoła, dopiero później jakąś małą kapliczkę. Takie były początki.
Dlaczego Zakonodawcy tak bardzo zależało na tym, żeby franciszkanie akurat w Ziemi Świętej byli obecni?
– W jednym z rozdziałów Reguły św. Franciszka jest mowa o misjach wśród saracenów, czyli wśród muzułmanów. Widać miał on ideę, by zwrócić się do nich i przepowiadać im Ewangelię. To jest pierwszy zakon, który w swojej regule ujmuje tę kwestię. Pamiętajmy, że reguła zakonna to podstawa, według której zakonnicy mają żyć. Jest to więc wpisane w charyzmat franciszkański. Zresztą, sam św. Franciszek podejmował próby wyjazdu do Ziemi Świętej. Dwie z nich były nieudane, dopiero trzecia – zwieńczona sukcesem.
To było dwa lata po kapitule, podczas której zdecydowano o założeniu prowincji w Ziemi Świętej?
– Tak, ale po raz pierwszy Franciszek próbował dostać się do ojczyzny Jezusa już w 1218 roku. Wtedy dotarł do Hiszpanii, niestety rozchorował się i musiał wrócić. Za drugim razem udało mu się osiągnąć wybrzeża Dalmacji, kiedy potężna burza wyrzuciła statek na brzeg i to był dla niego znak, że musi zawrócić. Za trzecim razem dotarł do Ziemi Świętej.
Był bardzo zdeterminowany. Mamy przekazy, jak wyglądała jego wizyta?
– Jest jedenaście różnych opisów kronik, które o tym mówią. Te przekazy są niemal współczesne tamtym wydarzeniom, najodleglejsze sięgają stu lat po nich. To naprawdę poważny materiał, zwłaszcza kronika biskupa z Akki, który uczestniczył w wyprawie krzyżowej, kiedy Franciszek udał się do Damietty w Egipcie i w czasie słynnego oblężenia Damietty spotkał się z sułtanem. To jest opisane we wszystkich źródłach franciszkańskich, w kronikach historycznych wypraw krzyżowych. Jest nawet świadectwo napisane przez muzułmanów. W Kairze na cmentarzu znajduje się nagrobek, na którym jest mowa o „rahib”, co dosłownie w języku arabskim znaczy „człowiek religijny”, który spotkał się z sułtanem. Wiadomo, że chodzi o Franciszka. Wiemy, że był u św. Jana z Akki. Nie wiemy, czy był w Betlejem, Nazarecie, Jerozolimie, choć było to jego wielkim pragnieniem.
Niestety, w tym czasie papież zabronił chrześcijanom udawać się do Grobu Chrystusa, bo Jerozolima wówczas wróciła w posiadanie muzułmańskie i kto tam wchodził, musiał płacić. Chodziło o to, by nie wzmacniać ekonomicznie muzułmanów. Św. Franciszek ślubował posłuszeństwo Ojcu Świętemu. Czy chciałby je złamać? To kwestia dyskusyjna.
W jaki sposób muzułmanie przyjmowali pierwszych braci mniejszych w Ziemi Świętej?
– Mieli z nimi mało do czynienia. Wiemy, że pierwsi męczennicy franciszkańcy byli w Maroku. Ciała tych pierwszych pięciu męczenników zostały potem przewiezione do Portugalii. Św. Antoni dowiaduje się o tym i pod ich wpływem zostaje franciszkaninem. Natomiast w Ziemi Świętej franciszkanie byli kapelanami ludzi zamożnych, zajmowali się głoszeniem kazań, zbieraniem ofiar i nawracaniem muzułmanów. Wiadomo, że nie wychodzili poza mury twierdz krzyżowców, bo tam groziła pewna śmierć, ale przecież krzyżowcy mieli niewolników ujętych w bitwach.
W naszym jerozolimskim archiwum najstarszy dokument to bulla papieża Grzegorza IX z 1230 roku. Papież prosi w niej lokalnych biskupów, aby pomagali franciszkanom. Z kontekstu można wyczytać, że trochę ich upominał, by pozwalali im pracować. Rzecz w tym, że nawrócony muzułmanin, który stawał się chrześcijaninem, nie mógł być już niewolnikiem swojego pana – biskupa czy innych dostojników kościelnych i świeckich. Ci tracili niewolników i z tego powodu przeciwstawiali się braciom mniejszym. Dlatego papież interweniował w obronie franciszkanów.
Z późniejszych dokumentów wynikają zalecenia, by nawrócony na chrześcijaństwo muzułmanin nie był już niewolnikiem, ale by pozostawał sługą swojego pana. Papież broni franciszkanów i prosi, by nawróceni traktowani byli po chrześcijańsku.
Jak od tego kaznodziejstwa i nawracania niewiernych doszło do tego punktu w historii, kiedy franciszkanie zaczęli przejmować opiekę nad poszczególnymi miejscami świętymi?
– Jest rok 1291, kiedy to krzyżowcy są wyrzuceni z Akki. Część z franciszkanów, którzy byli wtedy na miejscu, uciekła na Cypr. Reszta została zmasakrowana. Już w 1305 roku mamy jednak opisy pielgrzymów, którzy mówią o obecności franciszkanów w Jerozolimie. To nie była jeszcze stała obecność. Bracia mniejsi wracali z Cypru jako pielgrzymi.
Oficjalne próby powrotu na stałe do Ziemi Świętej to jest rok 1327, kiedy król Aragonii wysyła swojego ambasadora do Egiptu i prosi sułtana, by ten pozwolił przyjechać najpierw dominikanom, a potem franciszkanom do grobu Bożego. Dominikanie wycofali się dość szybko, po nich przybyli bracia mniejsi, którzy pozostali w Jerozolimie. Tam były bardzo trudne warunki, nie było klasztoru, tylko ruiny dawnego patriarchatu biskupa krzyżowców. Najprawdopodobniej pierwsi franciszkanie mieszkali w budynku usytuowanym naprzeciwko Grobu Pańskiego, w którym wcześniej znajdowało się hospicjum, czyli dom dla pielgrzymów. Nie wiemy, na czym wówczas polegała ich posługa.
W 1333 roku rozpoczynają się oficjalne starania generała zakonu i prowincjała z Francji, który w rozmowach z sułtanem i przy poparciu neapolitańskiej pary królewskiej: Roberta i Sancji, odbywa długo trwające pertraktakcje. Ich efektem jest pochodząca z 1342 roku bulla papieża Klemensa VI, która nadaje franciszkanom prawo do opieki nad miejscami świętymi i ustanawia pierwszy oficjalny klasztor na górze Syjon przy Wieczerniku.
Czy można więc powiedzieć, że franciszkanom udało się to, co nie udało się krzyżowcom?
– Krzyżowcy próbowali zdobyć miejsca święte przy pomocy miecza, franciszkanie – w radykalnie inny sposób. Fakt, że zakon jest obecny w Ziemi Świętej do dziś, jest najlepszym potwierdzeniem skuteczności metody franciszkańskiej: cierpliwości, modlitwy i przelanej krwi męczenników. W samym zakonie mieliśmy kiedyś opór przed zestawianiem krzyżowców z franciszkanami. Wyprawy krzyżowe zrodziły się przecież z idei, która połączyła Europę nie z powodów politycznych czy ekonomicznych, ale duchowych. To zasada: idziemy wszyscy, ryzykując życie, by uwolnić miejsca święte. To była prawdziwa unia europejska! Jak wiele pięknych idei, została ona wypaczona przez czynnik ludzki: przemoc, zbrodnie i wojny.
Tak więc to, co nie udało się przy pomocy miecza, udało się dzięki cichej i cierpliwej obecności franciszkanów. Potwierdzeniem jest np. dokument z 1409 roku, w którym sułtan nakazuje, że w Ziemi Świętej z ramienia łacinników mogą przebywać wyłącznie franciszkanie.
Skąd to zaufanie?
– Efekt współpracy i wzajemnego szacunku. Sytuacja się pogarsza, gdy wkraczają Turcy otomańscy i coraz większe wpływy zyskują Grecy i prawosławie. Ale w pierwszym okresie mamy dokumenty świadczące o wielkim zaufaniu. Sułtan z Kairu potrafił ukarać emira jerozolimskiego za to, że szykanował franciszkanów.
Inny przykład: w 1697 roku zostaje ustanowiony emirat w Nazarecie, którego emirem jest przełożony franciszkański tamtejszego klasztoru! Franciszkanie wykazali się zaradnością, płacili podatki, wywiązywali się z obowiązków. W związku z tym nałożono na nich zadanie spisów podatkowych wśród miejscowej ludności. Zakonnicy spełniali je wzorcowo, niestety, miejscowi często ukrywali faktyczny stan posiadania, by zapłacić mniejszy podatek. W przypadku kontroli emira z Akki to bracia musieli pokrywać różnicę. Ostatecznie, po niemal stu latach, zakon zrezygnowali z tego obowiązku.
W ciągu 800 lat obecności franciszkanów w Ziemi Świętej męczennikami zostało 800 braci, można więc powiedzieć, że Kościół lokalny w Ziemi Świętej został zbudowany na ich krwi…
– Tych ośmiuset braci to przypadki potwierdzone: święci, błogosławieni, słudzy Boży. Ale w sumie było aż 2 tys. zakonników, którzy albo zginęli, albo cierpieli prześladowania, tortury i uwięzienie ze strony muzułmanów. To wysoka cena, którą zapłacili franciszkanie za ocalenie obecności chrześcijan w najświętszych dla nich miejscach.
Czy to znaczy, że brązowy habit był znakiem sprzeciwu?
– To bardzo złożona kwestia. Trzeba pamiętać, że franciszkanie posługiwali miejscowej ludności, na przykład opiekując się chorymi. Pierwsza apteka w klasztorze jerozolimskim była już w XV wieku. Jest nawet dokument papieski z 1570 roku, który pozwala zakonnikom w Ziemi Świętej leczyć kobiety muzułmańskie. Jak na tamte czasy to niezwykle postępowa decyzja, a nawet przełamanie pewnego tabu. Franciszkanie wspierali miejscowych medycznie, ekonomicznie, zakładali szkoły – to wszystko budziło szacunek. Muzułmanie nazywali ich „braćmi od sznura”, w nawiązaniu do naszego zakonnego sznura.
Były jednak też sytuacje tragiczne, kiedy np. franciszkanie zostali oskarżeni przez prawosławnych Greków o ukrywanie bogactw i broni, a Turcy w reakcji wywożą zakonników do Damaszku na 38 miesięcy więzienia, z którego połowa już nie wraca. Klasztor, w którym dziś znajduje się siedziba Kustodii, jest tak zbudowany, że z dwóch stron ma potężne bramy. Kiedy zaczynały się prześladowania, bramy zamykano. Zdarzały się niemal miesięczne zamknięcia. Klasztor musiał być niezależny, by przetrwać. Jak małe warowne miasteczko.
Ziemia Święta wciąż jest miejscem niespokojnym, pełnym konfliktów. Bracia kierują się zawołaniem „Pokój i dobro”. W jaki sposób ten pokój i to dobro wprowadzają do tej niezwykle skomplikowanej rzeczywistości?
– Swoją postawą. Tym, co robią i jak robią. Przez pomoc ludności miejscowej, bez względu na rasę czy wyznawaną religię. Wiemy, że kiedy franciszkanie przybyli do Ziemi Świętej, wśród ludności nie było katolików. Pierwsze parafie powstają w ten sposób, że przychodzą do nich chrześcijanie innych rytów czy nawet muzułmanie właśnie dlatego, że u zakonników mogą znaleźć pomoc, pracę, utrzymanie. To zaufanie do „braci od sznura” przejawia się na wiele różnych sposobów.
W 1948 roku, kiedy powstawało państwo izraelskie i trwała wojna wyzwoleńcza, w Starym Mieście, w dzielnicy żydowskiej, mieszkało ok. tysiąca Żydów, którzy zostali okrążeni przez wojska jordańskie i zamknięci jak w kleszczach. Armia izraelska nie mogła się do nich przebić, więc kustosz franciszkański został poproszony o mediacje, by uwolnić Żydów znajdujących się wewnątrz murów: w większości starców, kobiet i dzieci. Mediacje zakończyły się powodzeniem.
To zaufanie zostało wypracowane przez wieki. A jak wyglądają relacje z miejscową ludnością dziś?
– Miejscowi korzystają z naszych szkół i szpitali. Muzułmańskie rodziny chętnie przysyłają swoje dzieci do nas, bo wiedzą, że otrzymają one gruntowne wykształcenie. Prowadzone są domy starców i sierocińce. To bardzo ułatwia kontakty z ludnością arabską, muzułmańską. Staramy się w kontaktach zarówno z Izraelczykami, jak i Palestyńczykami okazywać, że z naszej strony nie ma żadnego zagrożenia. Nie zdarzyło się przecież, żeby to chrześcijanie w Ziemi Świętej wysadzali się w powietrze, organizowali zamachy. W naszych wewnętrznych relacjach znaczące jest na przykład to, że kiedy zapytamy kogoś o wyznanie, słyszymy: jestem chrześcijaninem. To jest najistotniejsze.
Nie ma rozróżnienia na prawosławnych, katolików i tak dalej. Jestem chrześcijaninem. Takim znakiem wspólnoty i jedności była renowacja kaplicy Grobu Pańskiego czy też przyjęcie od papieża Franciszka pieniędzy na dalszą restaurację bez protestów ze strony prawosławnych, bo w tej kwestii dotykamy przecież status quo. Jest świadomość, że nie uzurpujemy sobie w związku z tym żadnych praw i przywilejów, chodzi przecież o dobro wspólne i światowe dziedzictwo.
Na terenie Kustodii znajdują się państwa, w których obecnie toczą się konflikty zbrojne, jak w Syrii. Jest kwestia uchodźców, ofiar wojen, pomocy mieszkańcom tych miejsc. W jaki sposób przejawia się solidarność chrześcijan w Ziemi Świętej w stosunku do ludzi, którzy cierpią w wyniku wojen? Jak wygląda dziś obecność franciszkanów w tych miejscach?
– Chrześcijanie w Ziemi Świętej sami potrzebują pomocy, ale podejmują różne inicjatywy, które są wyrazem pamięci o cierpiących i prześladowanych braciach. Zbierane są ofiary, które mają ich wspomóc na miejscu, podejmowane są modlitwy w ich intencji.
Wielu proboszczów pracujących w Ziemi Świętej to Syryjczycy, więc w naturalny sposób dążą do tego, by wspierać swoich rodaków, jak tylko się da. Mamy tam naszych zakonników, o których się martwimy i wyczekujemy wieści od nich, wiedząc że codziennie ryzykują życiem, jak w Aleppo i innych miejscowościach, które wciąż znajdują się pod kontrolą dżihadystów. Mamy parafie, w których zostali tylko nasi zakonnicy. Wyjechali prawosławni, ormianie, duchowni diecezjalni. Zostali nasi bracia. Na Eucharystię przychodzą do nich wszystkie inne ryty. Tamtejsi chrześcijanie, bez względu na obrządek, proszą ich, by nie wycofali się, bo są ostatnią nadzieją, ostatnim łącznikiem ze światem, z mediami, z opinią publiczną. Jeśli ich zabraknie, świat nie będzie wiedział, co dzieje się na tych terenach.
W jednej z parafii nasz zakonnik wyjechał na kilkudniowy odpoczynek, zastępował go ksiądz, którego w trakcie tego zastępstwa zabili dżihadyści. Siostry się uratowały, zostały ewakuowane. Ostatnie dwie rodziny chrześcijańskie uciekły. Następnego dnia do ich domów weszły rodziny muzułmańskie z Czeczenii, a kościół został zamieniony na meczet. Parafia przestała istnieć.
Mieliśmy zakonnika, Irakijczyka z pochodzenia, który dwukrotnie był uprowadzany. Po uwolnieniu kustosz wysłał go do Rzymu, by więcej nie ryzykować, ale zwrócił się do zakonników z prośbą, by ktoś go zastąpił. Nie mógł tego robić pod posłuszeństwem, bo w grę wchodzi życie ludzkie. Chodziło o to, by ktoś dobrowolnie się zgłosił. I rzeczywiście znalazł się brat, młody Jordańczyk, rok po święceniach kapłańskich, który przerwał studia i pracę z młodzieżą w parafii w Betlejem i pojechał. Byłem na Mszy, kiedy go żegnano. Ludzie go dotykali jak żywą relikwię, ze świadomością, że nigdy więcej mogą go już nie zobaczyć.
Staramy się pomagać nie tylko samą obecnością, ale też konkretnie: lekarstwami, żywnością, dostarczaniem wody. To bardzo ważne, żeby pomagać im na miejscu, bo jeśli wyjadą, nic nie zostanie.
Co jest najważniejszym wyzwaniem dla franciszkanów dziś w Ziemi Świętej?
– Dla tych, którzy żyją na terenach izraelskich najważniejsze jest świadectwo: być i trwać. W miejscach świętych najważniejsza jest posługa pielgrzymom, w parafiach – duszpasterstwo, zwłaszcza tam, gdzie mamy chrześcijan języka hebrajskiego. Na terytoriach palestyńskich priorytetem jest pomoc miejscowym chrześcijanom, wsparcie ich w trudnej codzienności, pomoc w znalezieniu pracy, by zostali na miejscu, by zatamować ten „krwotok” chrześcijan, którzy tak licznie opuszczają Betlejem i inne miejscowości w poszukiwaniu lepszego, bezpiecznego życia. Generalnie ważna jest też praca naukowa, archeologiczna, charytatywna. Można wymieniać w nieskończoność, bo wyzwań i możliwości jest wiele.
W jaki sposób możemy wspomóc Kustodię i chrześcijan w Ziemi Świętej?
– Przede wszystkim pielgrzymując. To najbardziej konkretny sposób, bo daje pracę naszym chrześcijanom i podtrzymuje w nich nadzieję. Odczuwamy też brak rąk do pracy, kryzys powołań odbija się także na nas. Kustosz Ziemi Świętej niedawno prosił kard. Stanisława Dziwisza, by przekazał on polskim prowincjom apel o zakonników. W Ziemi Świętej nie możemy przecież zamknąć naszych klasztorów.
Za: www.ekai.pl