„Myślałem, że jakiekolwiek uwolnienie szybciej niż po 2 latach to byłby cud” – mówi ks. Hans-Joachim Lohre. Niemiecki zakonnik należący do zgromadzenia tzw. „ojców białych” po prawie 30 latach pracy misyjnej w Mali i zajmowania się dialogiem chrześcijańsko-muzułmańskim został porwany przez dżihadystów. Po 371 dniach, niewiele ponad roku, w ostatnią uroczystość Chrystusa Króla, czyli 26 listopada, uwolniono go. Kapłan gościł dziś w Radiu Watykańskim i opowiedział swoją historię.
Duchowny zaznacza, iż miał zamiar prosić o rok sabatyczny, więc gdy doszło do porwania spojrzał na to wydarzenie, jak na swoiste spełnienie tej prośby. Jak wyznaje, Bóg podarował mu długie pocieszenie, a większość dnia mógł spędzać na modlitwie.
Wspominając swoje pojmanie, ks. Lohre zaznacza, iż zdarzyło się ono bardzo szybko, gdy był w drodze do parafii, w której czasem pomagał. Opisuje również, co działo się dalej: „Kiedy siedziałem w samochodzie z moimi porywaczami i przekazywano mnie dżihadystom, mężczyzna po mojej prawej stronie powiedział: «Nie bój się. Jesteśmy tymi dobrymi. Jesteśmy z Al-Kaidy. Nie jesteśmy jak Państwo Islamskie, które zabija ludzi, jak gdyby nigdy nic. Nie musisz się nas obawiać»”.
Kapłan przytacza także słowa, jakie usłyszał, zapytawszy o przyczynę porwania: „Nie wzięliśmy cię dlatego, że jesteś księdzem ani dlatego, że jesteś zaangażowany w dialog międzyreligijny. Ale zostałeś pojmany, ponieważ jesteś Niemcem, a my znajdujemy się w stanie wojny z Niemcami, ponieważ Niemcy wysyłają swoich żołnierzy do Mali, aby z nami walczyli. A ponadto wraz z innymi krajami europejskimi już szkolą malijską armię przeciwko nam. Więc jesteś jeńcem wojennym”.
Ogólnie ks. Lohre podkreśla pełne szacunku podejście członków Al-Kaidy do niego, jako osoby starszej od nich oraz traktowanej jak gość, choć oczywiście pozostawał ich zakładnikiem. „Byli to młodzi ludzie w wieku 17-22 lat” – wspomina. Zaznacza również: „Żartowaliśmy między sobą i dyskutowaliśmy o chrześcijaństwie, o islamie”. Dodaje następnie: „Oczywiście, każdy był uzbrojony, każdy miał swojego kałasznikowa. I zawsze ktoś mi towarzyszył, kiedy np. szedłem do toalety. Stał w pewnej odległości, ale nie zostawiał mnie samego”.
Za: Vatican News