„Mędrcy wyrażają w ten sposób obraz człowieka wierzącego, człowieka który tęskni za Bogiem; tych, którzy odczuwają brak swego domu, ojczyzny niebieskiej. Odzwierciedlają obraz wszystkich ludzi, który w swym życiu nie dopuścili, aby ich serce uległo znieczuleniu. Święta tęsknota za Bogiem rodzi się w sercu wierzącego, gdyż wie on, że Ewangelia nie jest wydarzeniem przeszłości, ale teraźniejszości. Święta tęsknota za Bogiem pozwala nam mieć oczy otwarte wobec wszelkich prób ograniczania i zubożenia życia. Święta tęsknota za Bogiem jest wierzącą pamięcią, buntującą się przeciw tak licznym prorokom nieszczęść. Ta tęsknota podtrzymuje nadzieję wierzącej wspólnoty, która z tygodnia na tydzień, błaga słowami: «Przyjdź, Panie Jezu!»”.
Ojciec Święty zauważył, że wiedziony taką tęsknotą starzec Symeon przychodził codziennie do świątyni ufając, iż przed końcem życia weźmie w ramiona Zbawiciela. Ta tęsknota prowadziła syna marnotrawnego, by wrócił do ojca. Doświadczyła jej też Maria Magdalena w poranek Zmartwychwstania.
„Tęsknota za Bogiem jest postawą, która przełamuje smutny konformizm i popycha do zaangażowania się na rzecz tej zmiany, do której tęsknimy i której potrzebujemy. Nostalgia za Bogiem ma swoje korzenie w przeszłości, ale tam się nie zatrzymuje; idzie na poszukiwanie przyszłości. Wierzący «stęskniony»”, pobudzony przez wiarę idzie na poszukiwanie Boga, podobnie jak Mędrcy, w najbardziej odległe miejsca historii, bo wie w swoim sercu, że tam oczekuje go Pan. Idzie na peryferie, na granicę, na miejsca, gdzie nie było ewangelizacji, aby móc spotkać się ze swoim Panem. A nie czyni tego bynajmniej w postawie wyższości, ale czyni to jak żebrak, który nie może ignorować wzroku kogoś, dla kogo Dobra Nowina jest wciąż terenem do odkrycia”.
Papież zwrócił uwagę, że w pałacu Heroda, odległym niewiele kilometrów od Betlejem, takiej tęsknoty nie odczuwano. Jerozolima spała, tak jak i Herod, pod znieczuleniem przytępionego sumienia. I była głęboko zaniepokojona wobec nowości, o której mówili Mędrcy. Przyszli oni ze Wschodu, aby adorować Nowonarodzonego Króla i szukali Go w pałacu. To wydawało się właściwe miejsce: znak władzy, sukcesu, powodzenia w życiu. „Można się spodziewać, że król jest czczony, że się go boją i schlebiają mu, ale niekoniecznie musi być kochany – powiedział Franciszek. – To są schematy światowe, małe bożki, którym oddajemy cześć: kult władzy, pozorów i wyższości. Bożki, które obiecują tylko smutek, niewolę, lęk”.
„I to właśnie tam rozpoczęła się najdłuższa podróż, jaką musieli odbyć ci ludzie przybyli z daleka. Tam zaczęła się najtrudniejsza i najbardziej skomplikowana śmiałość. Odkrycie, że to, czego szukali, nie było w pałacu, ale znajdowało się w innym miejscu, nie tylko geograficznym, ale egzystencjalnym. Tam nie widzieli gwiazdy, która prowadziła ich do odkrycia Boga, który chce być kochanym. A jest to możliwe tylko pod znakiem wolności, a nie tyranii – odkrycie, że spojrzenie tego nieznanego, choć upragnionego króla nie upokarza, nie zniewala, nie wtrąca do więzienia. Odkrycie, że spojrzenie Boga podnosi z upadku, przebacza, uzdrawia. Odkrycie, że Bóg zechciał się narodzić tam, gdzie się Go nie spodziewaliśmy, gdzie może Go nie chcemy. Albo gdzie tyle razy się Go wypieramy. Odkrycie, że w spojrzeniu Boga jest miejsce dla poranionych, znużonych, źle traktowanych, opuszczonych; że Jego siła i Jego moc nazywa się miłosierdziem. Jakże odległa jest dla niektórych Jerozolima od Betlejem!”.
ak/ rv