Zdobywane pieniądze giną w kieszeniach skorumpowanych urzędników, i to wszystkich szczebli. A przecież kraj ten ma większy potencjał niż jakiekolwiek inne afrykańskie państwo – więcej diamentów i złota, łatwiejsze rzeki do żeglugi, więcej drzew i lepsze ziemie uprawne – co paradoksalnie sprawia, że upadek tego giganta jest tym bardziej dotkliwy.
Większość terytorium Konga dawno temu została już rzucona na pastwę siejących bezprawie i przemoc. W ten sposób łatwiej objąć kontrolę nad kopalniami, którymi podzieliły się trzy rożne frakcje ze swoimi „sojusznikami”: Prezydent Konga kontroluje diamenty i kobalt; Uganda dostała złoto i drewno; a Rwanda cynę i koltan używany do produkcji telefonów komórkowych.
Ciekawe, że od samego początku (od 1908 r.) „Wolne Państwo Kongo” było areną grabieży. Zaczęło się pod koniec lat osiemdziesiątych XIX wieku od kości słoniowej, która była wówczas najcenniejszym towarem, a w latach dziewięćdziesiątych punkt ciężkości przesunął się na kauczuk. Faktycznie, jednym z wielu zasobów naturalnych Konga jest pewna odmiana gęstego bluszczu, występującego w sposób naturalny w lasach tropikalnych i wytwarzającego soki, z których można produkować najwyższej jakości gumę. Już Belgijscy urzędnicy kolonialni nie płacili za to, co zabierali. Grając na animozjach między plemionami, napuszczali jednych na drugich. Strategia ciągle się powtarza. Zmieniają się tylko aktorzy.
Kwintesencja Afryki
Kongo to kwintesencja całego doświadczenia Afryki. Pokazuje to, co od wieków targało tym kontynentem, rozrywając go i raniąc od środka: niewolnictwo, kolonializm, dyktatorskie rządy, bezprawie, rebelie. Kraj boryka się z brakiem prądu, bieżącej czystej wody i lekarstw. Jest trawiony przez nieuleczalne choroby, epidemie i głód. Mimo formalnie zawieranych traktatów pokojowych, wciąż dochodzi tu do zamieszek rebeliantów. Najboleśniejszym jest fakt, iż zwykli ludzie, którzy najbardziej na tym cierpią, nawet nie wiedzą, kto z kim, za co i w imię czego walczy. Oni wiedzą tylko, że gdy słyszą zbliżających się rebeliantów, muszą uciekać do lasu – by przeżyć, a potem odbudowywać na nowo zniszczone i ograbione ze wszystkiego chaty.
Złe duchy
Niedawno spotkałem się z następującą paralelą: „Rwanda i Izrael, dwa małe państwa zamieszkiwane przez ludzi kierujących się pamięcią o wyrządzonej im krzywdzie i starających się zdominować militarnie sąsiadów”.
Coś chyba jest na rzeczy. Faktycznie, do ludobójstwa w 1994 r., Rwanda była przez wielu obcokrajowców uznawana za małe, słabe państewko dręczone przez większych sąsiadów. Kiedy na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku wylądowałem w tym kraju, pamiętam krążącą wtedy – w formie dowcipu – wypowiedź prezydenta Mobutu o rwandyjskim sąsiedzie: „Ten maleńki kraj z prezydentem bez okularów!? Jestem w stanie go zająć popijając filiżankę kawy”.
Dziś, rząd kierowany przez Tutsich zapewnił państwu dużo silniejszą pozycję w tym regionie Afryki. To fakt, iż mała Rwanda przytłoczona jest na mapie rozmiarami Konga, ale przez ostatnie 15 lat to właśnie ona najbardziej ciąży owemu gigantowi. W 1996 r., dowodzone przez Tutsich rwandyjskie wojska dokonały inwazji na Kongo; w następnym roku obaliły Mobutu; a w 1998 r., te same siły obróciły się przeciw Laurentemu Kabili, dając jednocześnie początek konfliktowi, który trwa do dziś. Jeden z dziennikarzy francuskich porównał już ów konflikt do afrykańskiego wydania „wojny stuletniej”.
W każdym razie, dla wielu Kongijczyków, rządzący obecnie Rwandą Tutsi, są niczym złe duchy. Przeklinają ich nawet za to, iż wyglądają inaczej.
Ks. Stanisław Stawicki SAC
RDC-Goma
Za: InfoSAC 18/08/2012 [25]