OD WYGNANIA DO OSTATNIEJ PASCHY. Konferencja z okazji 150 rocznicy śmierci św. Antoniego Marii Klareta

Wprowadzenie

Jaki ma sens przypominanie sobie śmierci kogoś sprzed półtora wieku? Jak powiedział św. Augustyn w homilii na pogrzebie swojej matki, św. Moniki: „Nie płaczmy, ponieważ nas opuściła, ale dziękujmy Bogu, że ją mieliśmy”. Nie zamierzamy tu wychwalać zmarłego, lecz dziękować Bogu za paschalne zakończenie życia pełnego ewangelicznej i misjonarskiej wierności.

Zapewne wielu członków Rodziny Klaretyńskiej jest przyzwyczajonych do towarzyszenia Klaretowi w jego podróżach misyjnych w Katalonii i na Wyspach Kanaryjskich, a nawet na karaibskich drogach w czasie jego posługi biskupiej w Santiago de Cuba. Jego przygody mogą nas ekscytować. Niektórzy ośmielili się towarzyszyć mu w pałacowych latach gdy był spowiednikiem królowej; w tym czasie jego posługa misjonarska musiała przejść przez zawirowania polityczne i ciężkie prześladowania. Ale bardzo niewielu odważyło się przemierzyć samotne drogi jego wygnania, choroby i śmierci. Być może ten okres jego życia jest najmniej znany. O. Jaime Clotet, czuwając przy jego śmierci, napisał: „Poruszył mnie widok w jakim był stanie. My, którzy znaliśmy go jako człowieka aktywnego jak ogień, teraz widzimy go sparaliżowanego jak kłoda; już nie pamięta, nie rozumie, nie ma siły dla świata i jego mieszkańców…”. Kontrast jest uderzający, zarówno wtedy jak i dzisiaj. Czy o. Klaret w tym stanie, kiedy nie może poruszać się i ledwo mówi, może nam coś zaproponować?

Obchody rocznicy śmierci o. Klareta są okazją do towarzyszenia mu w ostatniej podróży misyjnej. Jest to podróż bez wielkich przygód, a raczej w ciszy i kontemplacji, aby odkryć najbardziej kruchą i osobistą część człowieka, gdy przekracza próg wieczności. Zwróćmy nasze oczy i serca na Fontfroide, gdzie spotykają się ze sobą kruchość słabnącego ciała i pełnia misjonarza, który dociera do mety, upodabniając się do swojego Mistrza na Krzyżu. Pamiętając o końcu jego życia, chcemy przyjąć wyzwanie Jego misyjnej świętości i prosimy go o wstawiennictwo, abyśmy tak jak on – stali się wierni Bogu i misji aż do końca.

Możemy tę konferencję podzielić na trzy części. Pierwsza część skupia się na wygnaniu, które jest okazją do przypomnienia całego życia o. Klareta. W drugiej zajmiemy się ostatnimi miesiącami jego życia. W trzeciej części zawarliśmy wnioski, które można wyciągnąć z jego śmierci.

I. Czy wygnanie i śmierć były dla o. Klareta porażką?

O. Klaret zmarł 24 października 1870 roku w klasztorze cystersów w Fontfroide. Właśnie z tego miejsca spokoju i ciszy, dnia 15 sierpnia, czyli dziewięć dni po przyjeździe i dwa miesiące przed śmiercią, napisał wzruszający list do o. José Xifré, Przełożonego Generalnego Zgromadzenia. W liście tym opisał złożoną sytuację i sprzeczne uczucia, których doświadczał: „Mój drogi Ojcze, biorąc pod uwagę wszelkie rozważania, trwam przy tym samym pomyśle, o którym powiedziałem tej nocy, kiedy wyjeżdżaliśmy z Prades, a mianowicie, że udam się do Rzymu. Na nic się wam teraz przydam, ani wy dla mnie; przeciwnie, myślę, że bezwiednie krzywdzimy się nawzajem. Dziwny ze mnie człowiek…, jestem jak zbieg…, jakbym się ukrywał przed Prawem… a co gorsza nie wiemy, jak długo to potrwa… Dlatego zdecydowałem się odejść” (EC II, 1484-1485).

I rzeczywiście, 5 sierpnia o. Xifré powiedział mu, że powinien opuścić wspólnotę w Prades, aby schronić się w Fontfroide, ponieważ planowane jest jego zatrzymanie. Arcybiskup zrozumiał, o co prosi go Bóg w ostatnim okresie jego życia. Uświadomił sobie, że jego bracia misjonarze również byli uchodźcami na obcej ziemi, a to z powodu prześladowań i likwidacji Zgromadzenia w Hiszpanii, czego powodem był wybuch rewolucji w 1868 roku. Nie chcąc wystawiać ich na niebezpieczeństwo zaproponował, aby pozwolili mu wrócić do Rzymu lub udać się do Marsylii. O. Xifré nie pozwolił mu odejść samemu. Wczesnym rankiem 6 sierpnia opuścili wspólnotę w strojach zwykłych księży i udali się do klasztoru. Jakże słusznie Arcybiskup nazwał się w tym liście „zbiegiem… ukrywającym się przed Prawem”.

O. Klaret, który zawsze pragnął umrzeć biednie w szpitalu lub jako męczennik na szafocie (por. Aut 467), ostatnie miesiące przeżył jako uchodźca i wygnaniec. Cierpiał jak Jezus, który ostatecznie został wyrzucony poza miasto (por. Hbr 13, 12). Dzielił wtedy los wielu mężczyzn i kobiet, którzy byli i wciąż są zmuszeni do opuszczania swojej ziemi w poszukiwaniu bezpieczeństwa. W ciągu ostatnich dwunastu lat życia o. Klaret stał się celem hiszpańskiej prasy antyklerykalnej, oskarżany o zacofanie i polityczne spiskowanie na dworze królewskim. Nie miało znaczenia, że ​​przez prawie półtora roku nie był spowiednikiem królowej i że wyjechał z Paryża do Rzymu. Nie miało znaczenia, że ​​był zmęczonym starcem, który właśnie przeżył atak apopleksji. Hiszpańskie władze dyplomatyczne we Francji, czyli radykalni liberałowie żywiący wobec niego głęboką niechęć, zażądali jego aresztowania. O. Klaret musiał ukrywać się przed wymiarem sprawiedliwości, który potępił go jako „niebezpieczną przeszkodę” w „postępie” narodu, pragnąc pozbyć się wszelkich śladów „religijnej ciemnoty”. Był świadomy, że dla wielu swoich rodaków jest tylko „niezrozumiałym dziwakiem”.

Uderzający jest kontrast między zakończeniem życia o. Klareta, a innymi jego etapami, kiedy otaczający ludzie podziwiali go i naśladowali. Był człowiekiem, który – zgodnie z mentalnością swoich czasów – troszczył się o głoszenie Ewangelii wszystkim napotkanym mężczyznom i kobietom. Słowem pisanym i mówionym kierował się do dzieci, młodzieży, żołnierzy, ojców i matek, samotnych kobiet, mężatek, wdów, zakonnic, księży i biskupów. W sposób szczególny troszczył się o ubogich, chorych, więźniów, niewolników, wyzyskiwane kobiety, niewykształcone dzieci, imigrantów, itd. Używał wszelkich możliwych wówczas środków, aby ewangelizować, karmić, leczyć choroby, przywracać godność, pouczać, prowadzić itp. Głosił w kaplicach, kościołach, katedrach, placach, domach rodzinnych, pałacach, klasztorach, szpitalach, więzieniach, drogach, łodziach… Jednak koniec jego życia mógłby być poczytany za porażkę: był samotny, chory, zniesławiony i prześladowany. Nic dziwnego, że czuł się „przeszkodą” nawet dla rodaków.

Chcemy skupić uwagę na owocach jego życia, ponieważ pośród uczuć, które są właściwe dla nocy ciemnej, pośród upadku i pozornej porażki, wyraźnie odkrywamy wypowiedzi i postawy, ukazujące głęboki sens, który podtrzymywał jego życie: wierna obecność Boga, misjonarska gorliwość, braterstwo i upodobnienie do Chrystusa aż do końca.

II. Świeca, która płonie i świeci aż do końca

O. Klaret, opracowując ostatnie postanowienia w swoim życiu, wybrał obraz świecy, która płonie i świeci do końca. Nie powinno nas to dziwić, ponieważ przez całe życie czuł się głęboko utożsamiany z obrazem ognia, który płonie, rozpala i rozjaśnia; wystarczy przypomnieć Definicję Misjonarza (por. Aut 494) i alegorię Kuźni (por. Aut 342, 447). Dnia 26 maja 1870 r., w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, na pięć miesięcy przed śmiercią – jako wyraz miłości płonącej w jego zmęczonym sercu – napisał swoje ostatnie postanowienia zatytułowane „Podarunek”. Po napisaniu wstępu i dwóch pierwszych postanowień, zapożyczył zdanie od św. Pawła: „Pragnę umrzeć, aby być z Chrystusem (Flp 1, 23)” i dodał: „Jak Najświętsza Maryja, moja słodka Matka”. Przy pisaniu ostatniego postanowienia posłużył się obrazem wyrażającym sens jego życia: „Muszę być jak świeca, która płonie, wypala wosk i świeci aż do końca. Członki muszą być złączone z głową, żelazo z magnesem, a ja pragnę zjednoczyć się z Jezusem w Sakramencie i w niebie” (AEC, 730).

Wróćmy do czasu kiedy o. Klaret przebywał w Rzymie. Przybył tam 2 kwietnia 1869 r., po półrocznym pobycie we Francji: najpierw miesiąc w Pau, a następnie prawie pięć miesięcy w Paryżu, towarzysząc wygnanej królowej Izabeli II jako jej spowiednik. Następnie, w ciągu roku i trzech miesięcy pobytu w Wiecznym Mieście, oprócz przygotowań i uczestnictwa w Soborze Watykańskim I, zadbał o zatwierdzenie Konstytucji swoich misjonarzy i innych zgromadzeń, napisał kilka broszur oraz odwiedzał więzienia i szpitale. Chociaż był bardzo zajęty, dolegliwości i groźba paraliżu przypomniały mu, że zbliża się koniec jego ziemskiego życia. Przez dłuższy czas wracało do niego zagadkowe zdanie: „Będę pamiętał o tej prawdzie: dwa lata i dziesięć miesięcy”, które pisał w postanowieniach z 1868 r. i powtórzył je w postanowieniach w następnym roku (por. AEC 721, 725). Prawdopodobnie od 60 urodzin ​​Pan zapraszał go, aby świadomie przygotował się na ostateczne spotkanie z Nim. Faktycznie, grudzień 1867 był dla niego bardzo ciężki, gdyż w tym czasie cierpiał na trzy choroby i czuł, że jego ciało było zniszczone przez misję. Świadectwem jego najbardziej osobistych uczuć, jest list, który w tamtych dniach napisał do o. Xifré, w którym ponownie użył pawłowego wyrażenia: „Krew moja już ma być wylana na ofiarę, a chwila mojej rozłąki nadeszła (2 Tm 4, 6). W Boże Narodzenie kończę 60 lat, dolegliwości nasilają się, a także chęć pójścia do nieba; jednak niech się spełni wola Boża” (EC II, 1230).

Co wydarzyło się w życiu o. Klareta po 26 maja 1870 r., kiedy zrozumiał, że ma żyć jak świeca, która płonie i świeci, aż do śmierci? Dlaczego musiał przenieść się z Rzymu, wielkiego miasta i stolicy katolicyzmu, do Prades, małego miasteczka na południu Francji, by ostatecznie ukryć się w odległym klasztorze w Fontfroide? Towarzyszmy o. Klaretowi w ostatnich pięciu miesiącach jego życia.

Trzy dni po napisaniu ostatnich postanowień, 29 maja 1870 r., podczas pobytu w klasztorze mercedariuszy św. Adriana w Rzymie, o. Klaret doznał udaru, który spowodował poważne trudności w mówieniu. Nie przeszkodziło mu to, by dwa dni później na Soborze wygłosić żarliwe przemówienie na rzecz nieomylności papieskiej. Wzrosła jednak jego świadomość bycia na ostatniej drodze, co wyraził wobec księdza D. John Baptist Navello, który wspominając wizytę u Arcybiskupa zeznał: „Powiedział mi, że jego droga się skończyła, że ​​chce zobaczyć Boga twarzą w twarz” (F. AGUILAR, Życie Antoniego Marii Klareta, 425). O. Xifré, znając delikatny stan zdrowia Arcybiskupa, udał się do Rzymu, aby go przewieźć. Po zatwierdzeniu Konstytucji, o. Klaret w towarzystwie swojego kapelana o. Lorenzo Puig, br. José Saladicha i o. Xifré, opuścił Wieczne Miasto. Dnia 23 lipca dotarli do Prades, gdzie świeca jego życia wzmocniła się dzięki radości ze spotkania z jego misjonarzami.

W następnym tygodniu o. Xifré otrzymał z Perpignan list, w którym proszono, aby pilnie ostrzec o. Klareta, że hiszpański konsul w tym mieście napisał do ambasadora Hiszpanii w Paryżu prośbę do władz francuskich, by aresztować byłego spowiednika królowej. Policja w Perpignan powiedziała Przełożonemu Generalnemu, że nic o tym nie wiedzą i że uważają to za niesprawiedliwe, ale jeśli otrzymają nakaz aresztowania, będą musieli wypełnić polecenie swoich przełożonych. Dnia 5 sierpnia biskup Perpignan i przełożony niższego seminarium w Prades otrzymali wiadomość o nakazie rychłego aresztowania Arcybiskupa, dlatego zorganizowali szybkie przeniesienie go do klasztoru w Fontfroide, co nastąpiło we wczesnych godzinach rannych następnego dnia.

W sierpniu i wrześniu o. Klaret, w towarzystwie o. Puig, mieszkał w biskupich pokojach części gościnnej klasztoru, prowadząc spokojne życie modlitwy, studium i spacerów po klasztorze i jego ogrodach. Kiedy czuł się w dobrym nastroju, uczestniczył we Mszy św. konwentualnej i modlitwach z mnichami. Napisał nawet kilka listów i ostatnią książeczkę, zatytułowaną „Księga życia” i rozpoczął kolejną, zatytułowaną „Czystość Jezusa”. Na początku października stan jego zdrowia zaczął się pogarszać. Dnia ósmego miał kolejny udar z paraliżem prawej strony., O. Xifré, ostrzeżony przez o. Puig, natychmiast udał się do Fontfroide. O. Klaret przyjął z rąk Przełożonego Generalnego ostatnie sakramenty, odnowił wyznanie wiary i złożył śluby zakonne w Zgromadzeniu. Następnie przyjął lekarzy wezwanych na konsultację. Gdy jego stan się pogorszył i myśleli, że zaraz umrze, o. Xifré 11 października wezwał pilnie o. Clotet, prosząc go o przyniesienie z Prades szat biskupich, aby po śmierci przykryć nimi Założyciela. Od dnia 12 października o. Clotet pozostał w Fontfroide przy łóżku chorego aż do śmierci, podczas gdy o. Xifré musiał wracać do Prades, aby zająć się pilnymi sprawami Zgromadzenia. Dnia 14, pomimo krótkiej poprawy, po południu stan znów się pogorszył, rozpoczynając powolną agonię, która trwała do końca jego dni.

Podobnie jak świeca, która płonie i wypala się do ostatniej kropli wosku, o. Klaret zmarł świętą śmiercią 24 października o godzinie 8.45 rano. Świadkami jego ostatecznego oddania się byli wzruszeni ojcowie Clotet i Puig oraz grupa mnichów, towarzysząca mu modlitwami. Ciało Świętego leżało przez dwa dni w pokoju zamienionym w kaplicę. Dnia 26 wspólnota procesyjnie przeniosła ciało do kościoła. Czuwanie trwało dzień i noc, a 27 odbył się pogrzeb. Następnie, bez przepychu typowego dla pogrzebu biskupa, ale z niezwykłą miłością okazywaną prześladowanemu naśladowcy Chrystusa, mnisi zanieśli trumnę na ramionach do grobu. W murze klasztornego cmentarza wykonali arcosolium, a w skale jego podstawy wykopali mogiłę, którą przykryto płytą, a na niej wyryto trzy litery: A. M. C. (Antonio Maria Claret). Później na ścianie niszy umieścili marmurową płytę nagrobną z łacińskim napisem, kończącym się słowami papieża św. Grzegorza VII: „Umiłowałem sprawiedliwość, a nienawidziłem nieprawość, dlatego umieram na wygnaniu”.

III. W jego śmierci zabłysła światłość, które zawsze w nim była

Pamiętajmy, że w procesie pisania Ewangelii pierwszymi tekstami były opowieści o męce, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa, przedstawione w rozszerzonych wersjach pierwotnego kerygmatu. Można powiedzieć, że coś podobnego stało się z biografiami o. Klareta: pierwsze opisy to listy, które o. Clotet napisał do o. Generała oraz inne, szczegółowo opisujące ostatnie dni Założyciela, czyli jego mękę i śmierć jako doświadczenie paschalne. Później sam o. Clotet zebrał obszerne informacje o o. Klarecie, które pozwoliły mu napisać dwie biografie i współpracować w przygotowaniu dwóch kolejnych, opublikowanych w XIX wieku. W tych 28 listach, napisanych przez o. Cloteta, znajdujemy informacje nie tylko o tym, jak zmarł o. Klaret, ale także o całym jego życiu, ponieważ jego śmierć była wiernym odwzorowaniem jego misjonarskiej wędrówki. Skupmy się na sześciu aspektach, które mogą nam pomóc w jej lepszym zrozumieniu.

  1. Prześladowanie misjonarza

Powiedzieliśmy już, że o. Klaret zmarł jako uchodźca, ponieważ do końca był prześladowany. Prześladowania nie były czymś nowym w jego życiu. Już podczas podróży po Katalonii był oczerniany i oskarżany jako karlista, złodziej, a nawet posądzany o nadużycia seksualne. Są też informacje o co najmniej jednym zamachu w tamtym czasie, zaś na Kubie jeszcze wzrosła liczba ataków na jego życie i prób zabójstw. W Madrycie prześladowania nasiliły się jeszcze bardziej; cierpiał z powodu publikowania karykatur, zniesławiających informacji i biografii, a nawet podrobionych niektórych z jego książek. W ostatnim etapie życia doświadczał tego, co Jezus zapowiadał swoim naśladowcom (por. Mk 10, 30).

Kiedy w lipcu 1870 r. o. Xifré udał się po niego do Rzymu, powiedział mu jasno: „Przyjeżdżam zabrać ojca do Prades, boję się tylko, że władze nie pozwolą ojcu tam zostać”. Rzeczywiście, jak już wspomniano, tydzień po przybyciu do tej wspólnoty o. Xifré musiał udać się do Perpignan, gdzie dowiedział się o spisku hiszpańskich dyplomatów z władzami francuskimi, mającym na celu pochwycenia Arcybiskupa. Kiedy przekazali mu smutną wiadomość, powiedział: „Dopóki Olózaga jest ambasadorem w Paryżu, nie zostawią mnie w spokoju”. Zdawał sobie sprawę, że za prześladowaniami stały konkretne osoby i była też konkretna cena, jaką musiał zapłacić za pozostanie wiernym temu, co głosił i czym żył. Tak więc 5 sierpnia przełożeni zostali powiadomieni, że aresztowanie arcybiskupa jest bliskie i musieli go jak najszybciej ukryć. Klaret przed wyruszeniem w podróż zawołał: „Niech Bóg będzie błogosławiony! Chwała Bogu”. Kiedy zapytano go o bagaż, odpowiedział: „Nie wkładaj niczego oprócz dwóch par skarpetek, koszuli i chusteczek, jak wtedy, gdy biegałem po Katalonii, głosząc misje”. Wyczerpany Apostoł przemienił tę pośpieszną ucieczkę w duchowe doświadczenie zaufania i chwałę Bożą. Znamienne jest to, że pod koniec życia przywrócił postawę, z jaką rozpoczął posługę apostolską w Katalonii.

Dnia 14 października o. Amadeo, mnich, który był lekarzem troszczącym się o o. Klareta, poinformował ojców Clotet i Puig, że ​​jest bardzo prawdopodobne, że następnego dnia francuscy republikanie przybędą, aby zrewidować klasztor. Nie było wiadomo, czy przyjdą władze, czy rozkrzyczany tłum, ale zarówno mnisi, jak i dwaj misjonarze byli gotowi, by własnym życiem bronić umierającego człowieka. Ostatecznie nikt się nie pojawił, ale sam o. Clotet wyjaśnił, że gazety z Narbony oskarżają o. Klareta o „bycie konspiratorem i trzymanie w klasztorze Fontfroide broni dla karlistów”. Po południu tego dnia Arcybiskup wszedł w długą agonię, z której nie doszedł już do siebie, z wyjątkiem kilku chwil przytomności. Roztropność nakazywała, aby ​​nie mówić mu o groźbie rewizji, a nawet gdyby mu powiedziano, jego serce nie zrobiłoby nic poza wybaczeniem. Zaledwie rok i dwa dni wcześniej, 12 października 1869 r., otrzymał wielką łaskę miłości nieprzyjaciół (por. AEC, 825-826). Działanie Ducha przygotowało go do przeżycia ostatniego prześladowania z sercem w pełni utożsamianym z sercem swego Mistrza, który umierał przebaczając tym, którzy go ukrzyżowali.

  1. Całkowite zaufanie Bożemu miłosierdziu

Podczas lekkiej poprawy 13 października, o. Klaret spędził większą część popołudnia i nocy, trzymając krzyż, który miał nad łóżkiem, a kiedy zbliżał go do ust, aby pocałować, mówił: „Adoramus te Christe et benedicimus tibi…” i dodawał: „Quoniam bonus, quoniam in saeculum misericorum ejus” (Ps 118, 29). Jeśli o. Klaret dziewięć lat przed śmiercią rozpoczął pisać Autobiografię, wyznając: „Boska Opatrzność zawsze w szczególny sposób czuwała nade mną” (Aut 7), to przed wejściem w długą, ostateczną agonię, nie tylko zachował to wyznanie, ale głosił niezawodną dobroć i miłosierdzie Boże.

W miarę wchodzenia w agonię i zmniejszania się sił, o. Clotet został ostrzeżony przez doktora Amadeo, że noc 19 będzie bardzo ciężka dla umierającego, więc przygotował się do „dzielenia z nim kielicha goryczy”. Był jednak zdziwiony, że chory znosił ból z taką obojętnością, że napisał: „Nigdy nie widziałem większego stanu pokoju niż ten. Wydawało się, że jego dusza, która płonie nie spalając się, jak krzak na Horebie, pragnie nieustannie rozmawiać z Bogiem. Wznosząc krzyż ponad łóżko i całując go, powtarzał: Fiat voluntas Dei, fiat voluntas Dei. Powiedziałem mu: „Jego Ekscelencja nie chce niczego oprócz woli Bożej…”. „E niente piu” („I nic więcej”), odpowiedział mi”.

  1. Misjonarski zapał aż do końca

W nocy 19 października, w jednej z nielicznych chwil przytomności, o. Klaret zapomniał o swojej poważnej sytuacji i pomyślał o uniwersalnym horyzoncie misyjnym swojego Zgromadzenia. Zaskoczony o. Clotet napisał: „…Wieczorem zadał mi pytanie, które zwróciło moją uwagę: „Czy pojedziesz do Stanów Zjednoczonych?” „Porozmawiam z o. Superiorem” – odpowiedziałem. To misjonarskie westchnienie nie było jedynym w tym temacie. Rok wcześniej, 16 listopada 1869 r., przy okazji rozeznania założenia wspólnoty w Chile, pisał z Rzymu do o. Xifré: „Ameryka Południowa jest bardzo dużym i żyznym polem; ta część świata [Europa] jest jak stara winnica, która nie wydaje wielu owoców, a Ameryka jest młodą winnicą… Jestem już stary, w Boże Narodzenie będę miał 62 lata, ale bardziej niż to, zniechęcają mnie załamania, bo wystarczy zmiana pogody, a już czuję się fatalnie; gdyby nie to, to bym tam poleciał, a skoro tam nie jadę, to udam się do Latynoamerykańskiej Szkoły dla kleryków, która jest w Rzymie…” (EC II, 1430-1431). O. Klaret nie tylko zachęcał o. Xifré do wysyłania swoich misjonarzy do Ameryki, dokąd sam chciałby „polecieć”, ale w pewnym sensie sam czuł się już w Ameryce, idąc głosić do przyszłych kleryków z tamtejszych krajów.

Doceniamy głęboką jedność misjonarską całego jego życia. Wystarczy wspomnieć o jego apostolskich wędrówkach po Katalonii i prostocie jego bagażu, słynnym tobołku. Horyzonty misyjne, o których marzył dla swoich duchowych synów u schyłku życia, łączyły się doskonale z początkiem charyzmatu.

  1. Balsam braterstwa

O ile podróż z Rzymu do Prades była naznaczona oczekiwaniem na ponowne spotkanie z duchowymi synami, to podczas podróży do Fontfroide jego serce skurczyłoby się ze smutku, ponieważ musiał wyjechać bez możliwości pożegnania. Przed wyruszeniem w podróż, wzdychając powiedział: „Przynajmniej miałem przyjemność ich widzieć”. Misjonarze nigdy nie zapomnieli o swoim Założycielu. W podróży towarzyszył mu sam ojciec Generał, który później kilkakrotnie go odwiedził. Trzy dni później do klasztoru przybył jego wierny towarzysz podróży i kapelan, o. Lorenzo Puig, który nie opuścił go aż do śmierci. Przez ostatnie dwanaście dni miał szczęście przeżywać długą Kalwarię, w obecności najmłodszego z jego towarzyszy, z którymi założył Zgromadzenie, o. Jaime Clotet. Wyruszył z Prades w głębokim smutku, ponieważ szedł pochować swojego ukochanego ojca, gdyż otrzymał od o. Xifré telegram z wiadomością: „Założyciel umrze; potrzebne są szaty biskupie i insygnia. Samochód z Narbony; Hotel Dorado. Fontfroide, 11 października 1870”. Wczesnym rankiem następnego dnia był przed „ukochanym chorym” i zamiast przybyć na pogrzeb, stał się wyjątkowym świadkiem paschalnej drogi tego, którego tak bardzo podziwiał. Zaskoczenie było ogromne, gdy pierwszą rzeczą, jaką usłyszał z ust tego, którego zawsze słyszał głoszącego Ewangelię, było majaczenie, ukazujące jednak jego silny charakter. O. Clotet napisał: „Łaską jest dla mnie, że Bóg chciał, abyśmy poznali wielką zasługę Jego sługi i pozwolił nam przez chwilę zobaczyć jakim był człowiekiem i bardziej docenić jakim był świętym”.

Nie tylko ze strony swoich misjonarzy doświadczył balsamu braterstwa. Również mnisi przyjęli go bezwarunkowo. Od pierwszych dni października, kiedy jego zdrowie się pogorszyło, wspólnota monastyczna otoczyła go wyjątkową troską, zwłaszcza ich lekarz, o. Amadeo. Kiedy 14 października rozpoczęła się jego długa agonia, jeden z mnichów, o. Benoit, ofiarował Bogu swoje życie za życie o. Klareta. Tego samego dnia, w obliczu niebezpieczeństwa ze strony republikanów, przeor, o. Jean, zawołał: „Nie zabiorą go; obiecałem mu gościnę i nie pozwolę, by go jej pozbawiono”. Zaś o. Amadeo powiedział: „Jestem odpowiedzialny za jego życie i nie pozwolę im wejść”. Kiedy o. Clotet zapytał go, jak mógłby temu zapobiec, mnich odpowiedział: „Mówię, że tu nie wejdą… po moim trupie”. Wobec tak ofiarnej obrony o. Clotet oniemiał i później napisał: „Jeśli o. Amadeo był gotów ponieść śmierć, aby nikt nie postawił nogi na progu celi chorego, to co ja powinienem zrobić? Będę jego tarczą, tak, tarczą nas obojga, jak gdyby moje ciało było ze stali lub brązu”.

O. Clotet, podsumowując przyjęcie i coraz intensywniejsze poświęcenie się mnichów opiece nad chorym, napisał: „Widząc miłość tych mnichów, którzy spędziwszy cały dzień na modlitwie i pracy, a w nocy poświęcali się służbie nieznajomemu… który miał w nas jedyną pomoc… moje serce było tak poruszone, że wybuchało tysiącem szlochów, które starałem się tłumić…”.

     5. Utożsamienie z Chrystusem ukrzyżowanym na Kalwarii

Klaret napisał w Autobiografii jakie były jego motywacje bycia misjonarzem: „Zawsze najbardziej poruszało mnie kontemplowanie Jezusa jak idzie z miasta do miasta nauczając wszędzie… Od początku podobał mi się styl nauk Jezusa. Jakie porównania! Jakie przypowieści! Postanowiłem naśladować Jego porównania i prosty styl. Jak bardzo był prześladowany! Stał się znakiem sprzeciwu. Jego nauka, czyny i osoba były prześladowane. Odebrano Mu życie stosując zniewagi i obelgi, zadając najhaniebniejszą i najbardziej bolesną śmierć, jaką można ponieść na ziemi” (Aut. 221-222). To była latarnia, oświecająca całe jego życie. Oto, co napisał 10 sierpnia 1870 roku: „Wiedziałem, że trzeba się modlić w następujący sposób: Jezus na krzyżu w trzech godzinach agonii… Z Jezusem musimy prosić: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią (Łk 23, 34)”. Cztery dni po przybyciu do Fontfroide zwrócił swój wzrok na Chrystusa z Kalwarii, aby się do Niego upodobnić. Jak wspominaliśmy, w wielu momentach swej agonii brał do ręki krzyż. O. Clotet w liście z 20 października opowiada: „O godzinie 1 w nocy jego głos był tak słaby, że ledwo było go słychać; był to głos umierającego, biednego człowieka; ale jego zapał wydawał się wzrastać; brał krzyż znad łóżka i często go całował”. Na koniec o. Clotet napisał w liście z 24 października: „Wydawało mi się, że widziałem sceny z Kalwarii…” Naśladował Jezusa swoim całym życiem, a teraz również w śmierci.

     6. Księga życia jako ostateczny testament

Na zakończenie tej trzeciej części pozwolę sobie przypomnieć ostatnią broszurę, którą o. Klaret napisał miesiąc przed śmiercią, a która została opublikowana w następnym roku, zatytułowaną „Księga życia”. Po napisaniu ponad stu różnych książek i broszur, ostatnia jest jedną z najkrótszych, bo liczy zaledwie osiem stron. W 19 krótkich akapitach, rozdanych do czytania w ciągu dwóch dni, podsumowuje treść swego misyjnego przepowiadania. O. Klaret, posługując się językiem i koncepcjami teologicznymi właściwymi dla swoich czasów, wyjaśnił podstawowe prawdy wiary. Podkreślmy trzy najważniejsze: „Bóg istnieje. Bóg jest tym, który jest”. Drugie: „Człowiek został stworzony, aby poznawać Boga, kochać Go i służyć Mu na tym świecie oraz być z Nim szczęśliwym w wieczności”. I kończy książeczkę następującymi słowami: „Człowiek nie jest stąd… Ojczyzna? Niebo!” Te i inne zwroty w książeczce przypominają nam o myślach, które spędzały sen z oczu Antoniego, gdy miał pięć lat (por. Aut 8). Pięćdziesiąt lat później, kiedy w 1861 r. pisał Autobiografię, odniósł się do tego wspomnienia: „Jest to główna przyczyna i bodziec dla mojej gorliwości o zbawienie dusz” (Aut 15). Ostatnim broszura była tego dowodem.

Zakończenie: śmierć o. Klareta jest dla nas wyzwaniem:

Towarzyszyliśmy o. Klaretowi na drogach wygnania, choroby i agonii. Przypomnieliśmy sobie o rzeczywistości śmierci, którą nasze zachodnie społeczeństwa próbują ukryć. Robimy to także teraz, w świecie naznaczonym śmiercią tak wielu osób z powodu pandemii COVID-19 i trudną sytuacją społeczną, którą po sobie zostawia. Towarzysząc o. Klaretowi w ostatnich miesiącach życia, widzieliśmy jak zmienił podróż wygnania w doświadczenie zaufania i braterstwa, a ostateczną agonię w okazję do upodobnienia się do Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał. To wydarzenie zachęca nas do przypomnienia sobie, że każda sytuacja śmierci może zostać przemieniona przez ożywiającą siłę miłości.

Nie przyjeżdża się do Vic tylko po to, by oddać cześć zmarłej osobie. O. Klaret żyje, a poprzez swą śmierć ogłosił nam Ewangelię życia. Jego podróż paschalna jest dla nas wyzwaniem, by budować życie na dobrym fundamencie, by kiedyś umierać w głębokiej wierze, pokoju i wierności. O. Klaret przypomina nam o pięciu filarach, na których powinno być opierać się nasze misjonarskie życie.

Przede wszystkim absolutne i radykalne zaufanie do Boga, który jest zawsze wierny i który nawet w trudnych okolicznościach zaprasza nas do rozpoznania i głoszenia Jego nieskończonego miłosierdzia. Po drugie: pokazuje nam, że naszej najgłębszej tożsamości osobistej nie należy szukać w tytułach, urzędach czy sukcesach duszpasterskich, ale w ciągłym wsłuchiwaniu się w wezwanie Ojca, aby coraz bardziej upodabniać się do Jego Syna, Misjonarza Królestwa. Po trzecie: uczy nas, że nie wolno nam rezygnować z uczenia się i formacji; w późniejszych latach życia nie przestawał czytać i kształcić się. Poważna i owocna formacja ciągła jest znakiem życia misjonarskiego, otwartego na wyzwania, które nie idzie na kompromis z przeciętnością, lenistwem i zmęczeniem.

Na czwartym miejscu o. Klaret, który był już bliski śmierci, prosił swoich misjonarzy, aby byli otwarci na dalekie horyzonty misji. Przypomnijmy sobie pytanie: „Czy pojedziesz do Stanów Zjednoczonych?” Choroba i kalectwo nie przeszkodziły mu marzyć o nowych drogach. Wokół niego wszystko się rozpadało: był na wygnaniu i bliski śmierci; jego Zgromadzenie zostało zlikwidowane w Hiszpanii i schroniło się w miejscu, które również przestawało być gościnne, a pomimo tego zachęcał swoich duchowych synów do przekraczania mórz i szukania nowych ścieżek. Nasze czasy nie są trudniejsze niż jego. Jakie nowe pytania zadałby nam dzisiaj? Do jakich nowych horyzontów by nas skierował? Czy nie zaprosiłby nas do życia mocno zakotwiczonego w nadziei, która sprawia, że ​​pokonujemy lęki i opór? O jakich krajach mówiłby dziś, na łożu śmierci? Jakie granice mielibyśmy przekroczyć? Czy nie zachęciłby nas do jeszcze większego zaangażowania się w ewangelizację zsekularyzowanego społeczeństwa, poprzez świat nauki, media i kulturę? Czy nie nalegałby, abyśmy ewangelizowali w drodze dialogu międzykulturowego i międzyreligijnego, we współpracy ze wszystkimi, którzy dążą do budowania bardziej sprawiedliwego świata, w trosce o wspólny dom i opiekę nad odrzuconymi, biednymi i uchodźcami?

Pamiętajmy, że o. Klaret, prześladowany i wygnany, umarł otoczony miłością i troską dwóch swoich misjonarzy i wspólnoty monastycznej, w pięknym doświadczeniu komunii. Papież Franciszek rzucił światu wezwanie do powszechnego braterstwa. Jako Klaretyni jesteśmy wezwani do bycia świadkami tej jedności, która zaczyna się w naszych wspólnotach. Jesteśmy wezwani do współpracy w budowaniu braterstwa; stawania się ekspertami dialogu, który przyjmuje różnice, pokonuje konflikty i nikogo nie wyklucza.

Śmierć o. Klareta, podobnie jak całe jego życie, jest dla nas wyzwaniem i zachętą.

o. Carlos Sánchez Miranda CMF

Vic, 24 października 2020 roku

Za: www.klaretyni.pl

Wpisy powiązane

VIII Zebranie pallotyńskiej Regii w Rio de Janeiro

Orędownicy dla młodych

Ks. Leszek Kryża SChr: Jeździmy na Ukrainę by pokazać, że zgodnie z apelami Papieża Franciszka – nie zapominamy o wojnie