O. Scalese: nie ma już Kościoła katolickiego w Afganistanie

“Wspólnota chrześcijańska, która kiedyś istniała w Afganistanie rozpierzchła się” – powiedział w rozmowie z KAI ojciec Giovanni Scalese, barnabita, rektor misji “sui iuris” w Afganistanie. Z żalem wyznał, że teraz już się nie mówi o Afganistanie. „Mam nadzieję, że sytuacja się ustabilizuje, że kraje zachodnie nawiążą stosunki dyplomatyczne z nowym rządem, jakiegokolwiek koloru on by nie był. Dyplomacja istnieje, żeby utrzymywać kontakty ze wszystkimi” – powiedział włoski barnabita.

Piotr Dziubak (KAI): Afganistan dwa lata po odzyskaniu niepodległości w 1919 roku zawarł porozumienie z rządem Królestwa Włoch o utworzeniu miejsca kultu dla chrześcijan obcokrajowców przebywających w tym kraju. Czy się o tym pamięta?

O. Giovanni Scalese: To porozumienie zaczęło funkcjonować dziesięć lat później. Papież Pius XI poprosił barnabitów, żeby podjęli się misji w Afganistanie. Papież Ratti znał jednego z barnabitów, który pochodził z jego miasteczka i chyba dlatego zwrócił się właśnie do naszego zgromadzenia w tej sprawie. Pierwszy z barnabitów dotarł do Afganistanu 1 stycznia 1934 roku. Tego samego dnia odprawił mszę św. Od tamtej pory barnabici byli obecni w Afganistanie aż do 1994 roku. W czasie wojny domowej mój poprzednik, ojciec Moretti, który pozostał w Kabulu pomimo zamknięcia ambasady włoskiej, został bardzo ciężko ranny w czasie bombardowania. Rakieta uderzyła w budynek ambasady. To zmusiło go do powrotu do Włoch. Misja była zamknięta do 2002 roku w którym to papież Jan Paweł II zdecydował o podniesieniu rangi misji, która do tej pory była w praktyce kapelanią ambasady Włoch w Kabulu do misji “sui iuris”. Zapytał barnabitów, czy chcieliby kontynuować misję w Afganistanie. Ojciec Moretti, który wcześniej był kapelanem ambasady włoskiej został jej pierwszym przełożonym. W listopadzie 2014 roku przyjechałem do Afganistanu i objąłem misję. Byłem tam do 25 sierpnia ubiegłego roku. Dziesięć dni po tym, jak talibowie przejęli władzę w Kabulu.

KAI: Barnabici byli obecni w Afganistanie nawet w czasie inwazji sowieckiej na ten kraj.

– Nie wiem, jak wyglądała sytuacja w czasie inwazji sowieckiej. To był bardzo trudny i delikatny okres dla naszej misji, ale powiedziałbym, że nie było to aż tak dramatyczne, jak w ostatnich latach mojego pobytu w Afganistanie. Przede mną ojciec Angelo Panigati, barnabita, przez 25 lat (1965-1990) lat mógł swobodnie poruszać się po kraju, odprawiać msze św. w kaplicy w ambasadzie. Nie wolno mu było uprawiać prozelityzmu. Ale nikt mu nie przeszkadzał i nie zabraniał działać.

KAI: Zatem, czy w Afganistanie istnieje jeszcze Kościół?

– W tym momencie nie. Teraz jest tam kilkoro chrześcijan. Wspólnota chrześcijańska, która kiedyś istniała w Afganistanie rozpierzchła się. Poza mną były tam od 1955 roku aż do 2017 roku jeszcze siostry zakonne ze zgromadzenia Małych Sióstr Jezusa. Były jeszcze w Kabulu, gdy przebywali w nim talibowie. W 2005 roku została powołana międzyzakonna wspólnota żeńska, która prowadziła szkołę dla dzieci z opóźnionym rozwojem. W 2006 roku przyjechały siostry Matki Teresy z Kalkuty. Otworzyły sierociniec dla dzieci niepełnosprawnych. Wspierały też ok. 300 biednych rodzin. Tego samego roku przyjechali też jezuici z Jesuit Refugee Service (Jezuicka Służba Uchodźcom). Oczywiście było bardzo dużo osób świeckich, które uczestniczyły w duszpasterstwie. Byli to przede wszystkim pracownicy ambasad i międzynarodowych organizacji. W zeszłym roku cała ta wspólnota przestała istnieć. Kilka osób zostało, np. psychoterapeuta Alberto Cairo, który pracuje dla Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Jeśli się nie mylę, to jest on w Afganistanie od 30 lat. Jest kilka osób, które pracują dla ONZ. Zatem trudno mówić teraz o obecności Kościoła w Afganistanie.

KAI: Ewangelizacja nigdy nie była dozwolona w Afganistanie. Zatem misja w tym kraju jest bardziej obecnością i świadectwem?

– Nasza misja w Afganistanie to obecność i świadectwo. Jednak nigdy nie może przybrać formy ewangelizacji, która była absolutnie zabroniona. Jakakolwiek forma prozelityzmu była od początku istnienia misji zakazana. Zmieniały się rządy, instytucje państwa, ale jeśli chodzi o ten punkt, to nic się nie zmieniało. Tylko pod koniec rządów komunistycznego rządu prezydenta Mohammada Nadżibullaha, który był rządem świeckim, a nie religijnym muzułmańskim, zaproponowano ojcu Morettiemu, żeby trochę wyszedł poza mury ambasady włoskiej i rozbudował Kościół poza miejscem siedziby dyplomatycznej. Chcieli pokazać, że świecki rząd uznawał wszystkie religie, jako równe między sobą. Ten projekt nigdy nie został zrealizowany. Prezydent Nadżibullah stracił władzę i później został zabity. Obecność naszej misji w budynku ambasady była ograniczeniem, ale tym samym pod dyplomatyczną ochroną. Mimo że w ograniczony sposób można było jednak prowadzić misję.

KAI: Zdarzyło się, żeby jakiś Afgańczyk poprosił o chrzest?

– Wielu o to prosiło. Kiedy pojawiała się taka prośba, trzeba było znaleźć sposób, aby ich zniechęcić. W przeciwnym wypadku narażali się, ale mogły pojawić się też i problemy dla samej misji. Jeśli Afgańczyk chciałby zostać chrześcijaninem, to mógłby zostać uznany za apostatę i tym samym ryzykowałby życiem. W przeszłości zdarzyło się, że ktoś przyjął chrzest, ale głównie miało to miejsce we wspólnotach protestanckich. Było to oczywiście działanie nielegalne. Nawróconych na chrześcijaństwo Afgańczyków zmuszano do opuszczenia kraju. W Afganistanie nie ma możliwości, żeby obywatelami kraju byli katolicy, chrześcijanie.

KAI: Ojciec ewakuował się z Kabulu w sierpniu ubiegłego roku w ostatnim momencie. Z perspektywy czasu, czy interwencja wojskowa Zachodu przyniosła coś dobrego w Afganistanie?

– Absolutnie nie. Nie mogło być gorszego zakończenia wojskowej misji, jaką widzieliśmy w Afganistanie. Będąc tam praktycznie do ostatniej chwili, prawie byliśmy przekonani, że działania Zachodu przywrócą Afganistanowi pewną wolność i bezpieczeństwo. Niestety nic takiego się nie zdarzyło. W pewnym momencie Amerykanie zdecydowali, że się wycofują z Afganistanu, a razem z nimi inne państwa NATO. Przez prawie dwadzieścia lat wspierali rządy w Kabulu, wspierali armię, szkoląc ją i dozbrajając. Od 2015 do końca 2021 roku zachodnia obecność w Afganistanie była usprawiedliwiana nie ze względu na konflikt zbrojny, ale wsparcie w wyszkoleniu żołnierzy tego kraju. Przynajmniej przez okres tych sześciu lat wojska zachodnie były tam z tego powodu. My też myśleliśmy, że po wycofaniu się zagranicznych wojsk, po pertraktacjach z talibami w Dosze w Katarze, nastąpi stopniowe przejęcie przez siły afgańskie kontroli nad państwem i że może uda się powołać rząd jedności narodowej. Nie myśleliśmy, żeby talibom udało się przejąć władzę w całym kraju. Armia afgańska wydawała się dobrze wyszkolona i wyposażona. Myśleliśmy, że będą w stanie powstrzymać talibów. Niestety zauważyliśmy, że z dnia na dzień całe wojsko afgańskie się rozpierzchło. Rząd zniknął. Wszyscy uciekli. Talibowie bez żadnej trudności przejęli władzę. To pozwoliło nam zrozumieć, że misja wojskowa Zachodu w Afganistanie nie osiągnęła żadnego z zamierzonych celów. To była zupełna klapa.

KAI: Jak Ojciec widzi przyszłość Afganistanu?

– Niestety nie mam bezpośrednich kontaktów. Informacje czerpię z mediów, które nie zawsze informują o sytuacji w tym kraju we właściwy sposób. Teraz już się nie mówi o Afganistanie. Mam nadzieję, że sytuacja się ustabilizuje, że kraje zachodnie nawiążą stosunki dyplomatyczne z nowym rządem, jakiegokolwiek koloru on by nie był. Dyplomacja istnieje, żeby utrzymywać kontakty ze wszystkimi. Ufam, że ambasada Włoch otworzy swoją placówkę w Kabulu i że nasza misja wznowi swoją działalność. Trzeba znaleźć formę dialogu z obecnym rządem talibów. Naród afgański potrzebuje szybkiej pomocy! Jest niebezpieczeństwo, że ludzie zaczną umierać z głodu. Będąc na miejscu można osiągnąć więcej. Udzielając pomocy można by wymagać od talibów respektowania praw. Nieobecność nie przynosi nic dobrego, ani krajom zachodnim, ani Afganistanowi.

KAI: Czy w czasie obecności państw zachodnich w Afganistanie, bo oprócz wojsk, działały tam także organizacje rządowe różnych krajów na rzecz współpracy i rozwoju, fundacje pomocowe, lepiej działały szkoły, czy kobiety mogły swobodniej działać w przestrzeni społecznej? Jak Ojciec teraz to postrzega?

– Prawdą jest, że kobiety miały więcej przestrzeni do działania w społeczeństwie. Kiedy pojechałem na badania krwi okazało się, że personel całego laboratorium to kobiety. Nie jest prawdą, że wszystkie Afganki były zamknięte w domach. Kobiety studiowały i były obecne w życiu społecznym i w polityce. Trudno mi powiedzieć, jak wygląda aktualna sytuacja. Problemem numer jeden Afganistanu w ostatnich latach był brak bezpieczeństwa. Każdego dnia miały miejsce zamachy. Przemoc naznaczała codzienność. Były momenty pewnego otwarcia, ale niestety bez szans na rozwój ekonomiczny kraju. Afgańczycy niestety żyli cały czas w biedzie. Żaden zagraniczny inwestor nie pojawi się, jeśli w kraju nie będzie bezpiecznie. To duży problem Afganistanu. Dzisiaj sytuacja w tym kraju jest krytyczna. Brakuje żywności i lekarstw.

KAI: Jaki błąd popełnił Zachód wobec Afganistanu?

– Zachód nie może oczekiwać, że cały świat dostosuje się do jego standardów. Przede wszystkim powinien pomagać i w przypadku Afganistanu miało to miejsce. Mieszkając w ambasadzie miałem okazję widzieć, jak dużo pomocy udzielał rząd włoski, żeby wesprzeć ten kraj. Nie można oczekiwać, że każdy kraj będzie urządzony na zachodnią modłę. Każdy kraj ma swoje tradycje, swoją kulturę i to trzeba szanować. Działania zbrojne przez dwadzieścia lat w Afganistanie nic dobrego nie przyniosły. Wróciliśmy niestety do punktu wyjścia.

Rozmawiał Piotr Dziubak

Piotr Dziubak (KAI Rzym) / Rzym

Wpisy powiązane

VIII Zebranie pallotyńskiej Regii w Rio de Janeiro

Orędownicy dla młodych

Ks. Leszek Kryża SChr: Jeździmy na Ukrainę by pokazać, że zgodnie z apelami Papieża Franciszka – nie zapominamy o wojnie