O. R. Giacon: św. Franciszek to nie tylko symbol, ale ten, od którego należy zacząć ponowne budować pokój

Marsz Pokoju, który 24 kwietnia przeszedł z Peruggii do Asyżu, jest bezwyznaniowy, ale ma bardzo dużą wartość symboliczną. To część znaków, które pozostawia nam historia, a dziś ludzie są w stanie pojąć, że św. Franciszek nie jest tylko symbolem, ale tym, od którego należy zacząć ponowne zaprowadzanie pokoju. Przypomniał o tym w rozmowie z KAI o. Riccardo Giacon OFMConv., dyrektor czasopisma “San Francesco Patrono d’Italia” w Asyżu.

Oto zapis tej rozmowy:

Piotr Dziubak, KAI Rzym: Mówiąc i myśląc o świętym Franciszku ogólnie mamy przed oczami człowieka, który kochał pokój, przyrodę, do wilka zwracał się per “przyjacielu”, ale zanim został świętym Franciszkiem, którego znamy, jego życie wyglądało zupełnie inaczej.

O. Riccardo Giacon OFMConv.: Franciszek ma za sobą długą drogę do nawrócenia. Doświadczenia, o których pan wspomniał, pojawiły się po długiej drodze wewnętrznego nawrócenia. Jest to zasadnicza kwestia, jeśli chcemy zrozumieć drogę do pokoju. Jest to praca, która nie dotyczy tylko jakiejś grupy, ale praca nad sobą. Franciszek przebył taką osobistą drogę, która, że tak powiem, wynika również z błędów. Franciszek uświadomił sobie, że on również chciał zostać rycerzem, zgodnie z ówczesną logiką, by iść na wojnę, zdobywać. Widzi, że to nie zaspokaja dogłębnie jego pragnień, dlatego doświadcza samotności, przeżywa frustrację. Ma też za sobą trudne doświadczenia, takie jak pobyt w więzieniu. Ponosił przecież porażki w wojnach, w których brał udział. Wystarczy wspomnieć wojnę między Perugią a Asyżem. Franciszek chciał później wyruszyć na wojnę, aby wyzwolić Grób Pański w Ziemi Świętej.

Wszystkie te swoje doświadczenia jakoś zakończył. Potem, po dramatycznym doświadczeniu, jakim była niewola i klęska, zrozumiał, co one sprawiły. Opamiętał się. Otrzymał od Pana osobiste, wewnętrzne oświecenie. Zrozumiał, że jest to droga, która prowadzi do samorealizacji, ale także – jak miał się później przekonać – do pokoju, harmonii i braterstwa. Jest to więc punkt wyjścia do uznania, że pewne ścieżki są niewłaściwe, że pewne sposoby budowania pokoju wewnętrznego i zewnętrznego nie działają. Jedną z nich była właśnie wojna.

KAI: Święty Franciszek dobrze wiedział, czym jest wojna i śmierć. Jego przyjaciele ginęli podczas takich walk, czasami pełnych brawury wygłupów, zresztą on też brał w tym udział.

RG: Z pewnością piął się po szczeblach drabiny społecznej. Może więc był częścią tej drogi, na której władza i bogactwo były panami w kontekście społeczeństwa włoskiego, w którym wszystko się zmieniało i powielało. Powiedzmy, że zatrzymał się, zanim wpadł w wir, w którym człowiek, mając władzę i bogactwo, nie jest już w stanie pojąć, co jest ważne. Jest to jednak zauważone w samej Ewangelii, kiedy Jezus mówi nam o bogactwie, uwadze, władzy. Wszystko to zaciemnia umysł człowieka.

I z pewnością traumatyczne przeżycia na własnej skórze: wojna, klęska i zapewne śmierć przyjaciela, który zginął podczas walk, miały wielki wpływ na jego ducha, ale także na refleksję, jak dalej postępować. Jaka jest przyszłość naszego życia? Tu Franciszek zaczyna otwierać swoje serce, swój umysł, swój horyzont myślenia na innych. Nie myśli już tylko o sobie. Myśli, że na tym świecie są też inni, tacy jak on.

KAI: Jak według Ojca, Franciszek dojrzał do idei, żeby pójść do sułtana? Jak wpadł na pomysł, żeby pójść do wroga, wyjść poza swoje szeregi? Po co iść do wrogów, z którymi walczył dobry świat?

RG: Ten epizod był szczególny dla doświadczenia Franciszka, który zawsze chciał pojechać do Ziemi Świętej. To było jego marzenie. W tym czasie z portów włoskich wypływało na Adriatyk wiele statków, które kierowały się na wschód. Nie było więc trudno wyruszyć w niektóre z tych podróży. Franciszek był postacią już dość znaną, gdyż znali go już papież i niektórzy książęta włoscy. Właśnie dlatego ludzie mówili o nim. Jego wyjazd do Ziemi Świętej nie był wówczas niemożliwy, nawet jeśli było to bardzo ryzykowne przedsięwzięcie.

O tym, kiedy przybył do obozu chrześcijańskich krzyżowców, informują nas niektóre kroniki, ale umykają nam inne szczegóły dotyczące tego, co naprawdę wydarzyło się wtedy. Z pewnością istniały dwa przeciwstawne fronty: chrześcijański i muzułmański. Wiemy, że Franciszkowi towarzyszył pewien współbrat, który był świadkiem tej podróży. Nie przekazał nam jednak, w jaki sposób odbywały się rozmowy Franciszka, w jakim języku. Prawdopodobnie po łacinie lub miał tłumacza. Z pewnością jednak wiemy, że Franciszek i tzw. kroniki paralelne poświadczają to wydarzenie.

Franciszek wywołał wielkie poruszenie, ponieważ udał się do sułtana bez żadnego narzędzia i gwarancji. Ryzykował własnym życiem i wiedział o tym bardzo dobrze.

Zaskakujący jest fakt, że w drodze powrotnej miał on przepustki i gwarancje, które sułtan mu dał i które bardzo dziwiły ludzi w obozie chrześcijańskim, do którego Franciszek później powrócił. Trzeba jednak powiedzieć, że wrócił on w praktyce pokonany. To nie był dla niego moment chwały. Później zinterpretowaliśmy to jako styl dialogu, ale nie było to tak automatycznie. Nie było tak, że misja zaproponowana przez Franciszka odniosła sukces. Później świat chrześcijański, a następnie także my dzisiaj, zdaliśmy sobie sprawę, że to jest sposób na rozpoczęcie dialogu bez używania czegoś, co mogłoby obrazić, bez żadnej broni. Możemy udać się do kogoś, kogo uważamy za wroga, który tak naprawdę nim nie jest, ponieważ zawsze jest naszym bratem. Jest to refleksja, którą można podjąć dopiero znacznie później.

Świętemu Franciszkowi udaje się prowadzić dialog, utrzymywać otwarty kanał komunikacji. Dziś tak się nie dzieje. Chociaż wszyscy wiemy, że byłby to pierwszy krok do rozpoczęcia procesu pokojowego i pojednania. Jeśli dwie albo różne strony konfliktu nie staną naprzeciwko siebie i nie porozmawiają, a przede wszystkim nie zrozumieją się nawzajem, jeśli nikt nie zrobi pierwszego kroku, czym będzie rozmowa o znalezieniu drogi do pokoju?

KAI: Czy ci, którzy byli blisko św. Franciszka, odradzali mu tę podróż? Jaka była ich reakcja na jego wyjazd?

RG: Z pewnością, gdy Franciszek powiedział swoim najbliższym współpracownikom, że udaje się do Ziemi Świętej, nie spotkało się to ze zrozumieniem, ponieważ nasz Zakon już wtedy borykał się z wielkimi trudnościami także dlatego, że byliśmy w początkowej fazie istnienia. Nie było jasne, co Franciszek chciał zrobić. Niestety, nie ma zbyt wielu świadectw, które mówiłyby o tym, co wydarzyło się w tamtym czasie, poza tą podróżą i zamiarem Franciszka udania się do Ziemi Świętej. Wiemy jednak dobrze, że po powrocie stamtąd musiał zająć się sprawami Zakonu, który zaczynał nie dawać rady w realizacji radykalnej propozycji Franciszka, jeśli chodzi o reguły i porządek życia.

Nie wiemy jednak zbyt wiele o tych sprawach. Mamy informacje o tym, co rozumieli inni bracia, ponieważ jego przesłanie było rzeczywiście prorocze i być może w jego czasach nie było jeszcze rozumiane. I do dziś jest nie zawsze zrozumiałe, ponieważ przez wiele wieków ukrywano ten epizod, jakby to była jakaś legenda franciszkańska, zamiast uchwycić całą proroczą wartość jego gestu w czasach, gdy wydawało się niemożliwe, żeby święty Franciszek mógł pójść tam bez żadnych gwarancji bezpieczeństwa, praktycznie bez niczego, aby rozmawiać z wrogiem. Bo krzyżowcy uważali sułtana za wroga.

KAI: Św. Franciszek często używa wyrażeń, które są przeciwstawne. Czy można powiedzieć: mój brat wróg?

RG: Franciszek przyzwyczaił nas do sformułowań, które próbują łączyć różne uczucia. Na przykład, gdy mówi o Matce-Ziemi, Siostrze-Ziemi. Franciszek nie używa słowa “brat” ze słowem “wróg”, ale w jego doświadczeniu widzimy, że drugi człowiek nigdy nie jest wrogiem, ale jest bratem. Jest to część całej drogi, którą Franciszek otwiera po swoim nawróceniu i krok po kroku daje nam to do zrozumienia. Jego siła była już wówczas znana. Mówiono o nim jako o pojednawcy, rozjemcy, nawet na ziemi włoskiej. Franciszek także tu, nie tylko na terenach misyjnych, starał się doprowadzić do dialogu, do pokoju. Pod koniec swojego życia, w czasie konfliktu między sędzią a biskupem Guido, prosił ówczesnych możnych o pojednanie. To była tak głośna sprawa, że nawet w ówczesnej Bolonii wspominano o niej.

Franciszek działa na wszystkich poziomach, najpierw rodzin, swojej wspólnoty zakonnej a potem także na poziomie instytucji i tych, którzy mogli decydować o losie ludzi, miast i narodów. Jego wizja nie ogranicza się tylko do małych kręgów, ale ma wymiar prawdziwie powszechny.

KAI: Innym znaczącym gestem Franciszka jest pierwsza żywa szopka. Równiną w pobliżu Greccio, gdzie ją urządził, przechodzili krzyżowcy w drodze do Ziemi Świętej. Ten jego gest też nie od razu został zrozumiany.

RG: Franciszek przyzwyczaił nas do nowości. A ta pierwsza żywa szopka jest z pewnością nowością, ponieważ forma szopki była już wówczas znana. Franciszek chciał, żeby rzeczy były widoczne, aby można było ich dotknąć ręką. On wiedział, że to nie koncepcje, pojęcia zmieniają ludzki umysł, ale dotknięcie ręką i zobaczenie własnymi oczami. Dlatego żywą szopką chciał przedstawić rewolucję, jaką Jezus przyniósł światu, decydując się na narodziny i życie w ubóstwie. Ten, który był królem, postanowił uczynić siebie ostatnim. Być może nawet znak osobistego udania się do sułtana wyrażał konkretność, jaką miał Franciszek.

Nie był on teoretykiem ani uczonym. Sam o tym mówi. To właśnie znaki i gesty przemawiają do ludzi. Są to mocne gesty, które mówią o wierze chrześcijańskiej, w której Franciszek chce umocnić ludzi. Inny konkretny gest: to nasi współbracia przybliżyli światu drogę krzyżową. Widoczność jest konkretnym znakiem, za pomocą którego być może trzeba dziś zaprowadzić pokój. Nie tylko mówić, bo wszyscy znamy teorię. Dziś szukanie drogi do pokoju nie jest jeszcze powszechne. Ale być może gesty wyprzedzają, są bardziej prorocze w porównaniu do kolejnych, abstrakcyjnych koncepcji.

KAI: Czy ktoś z krzyżowców zwrócił uwagę na te gesty Franciszka, na pierwszą żywą szopkę i przesłanie pokoju?

RG: Tego nie wiemy. Z pewnością epizod ten został rozpowszechniony. Sława Franciszka wynikała również z takich rzeczy. Franciszek zrobił żywą szopkę dla prostych ludzi. Proszę pamiętać, że ówcześni krzyżowcy nie byli zbyt piśmienni. Byli to prości ludzie, którzy uzbroili się i wyruszyli w drogę, żeby walczyć. Sława Franciszka mówiła o jego osobie. Kiedy widzieli go, widzieli osobę w jej fizyczności, w jej gestach, które były znane, choć może nie odnosiło się to szczególnie do szopki. Ludzie czuli siłę tego, co proponował, jak przemawiał. To właśnie jego osoba zmieniała umysły ludzi.

KAI: W ciągu ostatnich kilku dni Asyż znów wypełnił się nie tylko ludźmi, ale – jak Ojciec już wspomniał – konkretnymi gestami.

RG: W niedzielę [24 kwietnia] dotarł do Asyżu Marsz Pokoju. Niestety, wracamy do tematu rozmów o pokoju dopiero wtedy, gdy toczy się konflikt. Chociaż muszę nadmienić, że we Włoszech co roku odbywa się Marsz dla Pokoju. Przedostatni przeszedł w październiku ubiegłego roku. Nikt chyba wtedy jeszcze nie myślał o wojnie w Europie. Wiedzieliśmy o innych konfliktach w różnych częściach świata. Marsz Pokoju nigdy, jeśli można tak powiedzieć, nie zapomniał o szukaniu dróg pokoju.

Podczas debaty w Sacro Convento odbyła się bardzo ciekawa dyskusja. Moim zdaniem, owocem tej refleksji musi być szukanie nowej drogi pokoju, a jej początkiem musi być wybór ponownego rozbrojenia. Taką drogą należy iść w przyszłości. Mówimy o tym od dziesięcioleci, papieże i inne osobistości świata. Jest też przykład tych, którzy wybierając rozbrojenie, niestosowanie przemocy, dokonali właśnie wyboru pokoju. Mam na myśli wielkich ludzi pokoju: Gandhiego, Martina Luthera Kinga, Nelsona Mandelę i samego świętego Franciszka. Musimy pamiętać, że oni osobiście płacili za to więzieniem, a czasami własnym życiem. Takie wybory pokoju mają wymiar proroczy. Dlatego konieczne jest rozbrojenie i aktywne działanie bez użycia przemocy na rzecz pokoju.

Z dyskusji wynikło, że również ONZ musi odgrywać główną rolę, nową rolę. Musi się odnowić, aby stać się miejscem, gdzie ludzie spotykają się, aby rozmawiać o pokoju. ONZ być może jest zbyt mocno zakotwiczona w dziedzictwie okresu po II wojnie światowej. Ktoś powiedział też bardzo dobitnie, że nie ma sensu, abyśmy teraz prosili Rosję o zaprzestanie działań wojennych, skoro od dziesięcioleci zasilamy amunicją Putina, jeśli uzbrajamy go. Rosjanie korzystają z włoskiej broni. Niestety podobnie jest też w innych częściach świata. W naszym mówieniu jest więc trochę sprzeczności. W jakiś sposób musimy zacząć od początku, ale ze świadomością, jakie mechanizmy charakteryzują światowe konflikty. Nie możemy uchylać się od odpowiedzialności za to, co się stało.

Marsz Pokoju z Perugii zakończył się na dolnym placu przed Bazyliką św. Franciszka z Asyżu. Następnie osoby wierzące i niewierzące zaproszono do odwiedzenia Franciszka. Marsz Pokoju jest bezwyznaniowy, nie ma etykiety religijnej. Ma bardzo dużą wartość symboliczną. To część znaków, które pozostawia nam historia, a współczesność jest w stanie pojąć, że św. Franciszek nie jest tylko symbolem, ale tym, od którego należy zacząć ponowne zaprowadzanie pokoju. W przeciwnym razie pokój pozostanie zamkniętym pudełkiem, książką, w której zapisujemy wiele pięknych myśli, ale potem życie toczy się dalej. Trzeba zmienić życie, trzeba je zmienić na poziomie osobistym. Pokój jest zobowiązaniem dla wszystkich.

Piotr Dziubak (KAI) / Asyż

Wpisy powiązane

Ks. Leszek Kryża SChr: Jeździmy na Ukrainę by pokazać, że zgodnie z apelami Papieża Franciszka – nie zapominamy o wojnie

Biskup Augsburga nowym przewodniczącym Rady Fundacji Maksymiliana Kolbego

Misja sióstr na Ukrainie: życie charyzmatem pośród wyzwań naszych czasów