O. J. Cassar SJ: w Iraku pomagamy uchodźcom, chcącym ułożyć sobie życie po powrocie z wygnania

W Iraku staramy się pomagać uchodźcom, chcącym ułożyć sobie życie po powrocie z wygnania, zwłaszcza jazydom – powiedział KAI o. Joseph Cassar, jezuita, stojący na czele oddziału Jezuickiej Służby Uchodźcom (Jesuit Refugee Service) w tym bliskowschodnim kraju. Przyznał, że zanim prawie 7 lat przybył do Kurdystanu Irackiego, nic nie wiedział ani o jezydach, ani tym bardziej o tym, że doświadczyli ciężkich prześladowań ze strony tzw. Państwa Islamskiegio. Pochodzący z Malty zakonnik opowiedział też o ubiegłorocznej podróży Franciszka do Iraku i o jej owocach, na które trzeba będzie pewnie poczekać jeszcze kilka lat.

Oto treść tej rozmowy:

Piotr Dziubak, KAI Rzym: Ojciec jest w Iraku od 7 lat, kierując oddziałem Jezuickiej Służby Uchodźcom (Jesuit Refugee Service) w Iraku. Czy praca z uchodźcami była wyborem, dokonanym przez Ojca?

O. Joseph Cassar SJ: Tak, to już prawie 7 lat. Święty Ignacy wiele razy zadziałał w moim życiu. My, jezuici, musimy być gotowi, że zostaniemy dokądś posłani na misję. Oczywiście ważne, żeby kandydat odznaczał się takimi cechami, żeby był pomocny. Nie pierwszy raz jestem poza Maltą. Praca tutaj z imigrantami i uchodźcami nie jest moim pierwszym kontaktem z tą grupą ludzi. W połowie lat osiemdziesiątych pracowałem z uchodźcami w Etiopii, w okresie wielkiego głodu. I to w pewnym sensie naznaczyło charakter mojej pracy jako jezuity, od czasu formacji.

KAI: Zawsze być blisko opuszczonych i zapomnianych?

JC: W 2015 przełożeni zapytali mnie, czy pojechałbym do pracy w Iraku. Nigdy nie mieszkałem na Bliskim Wschodzie. Problemy uchodźców leżały mi zawsze na sercu. Trudno było mi zaakceptować los imigrantów, których często spotykałem.

KAI: Jak wygląda teraz sytuacja w Iraku? Czym Ojciec się tam zajmuje?

JC: Moim zadaniem jest, żeby JRS działał jak najlepiej w Iraku, żeby to była posługa dla jazydów, z którymi też tutaj pracuję. Wielu moich współpracowników to jazydzi. Pracujemy także z chrześcijanami, którzy powrócili na Równinę Niniwy, przede wszystkim do miasta Karakosz, które w zeszłym roku odwiedził Franciszek. Sytuacja jazydów jest bardzo szczególna i mało znana. W czasie wojny w Iraku dużo uwagi poświęcono tzw. Państwu Islamskiemu. Niestety jest wiele sytuacji, które mają swój początek w okresie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej, a które do dzisiaj nie znalazły swojego rozwiązania.

Jedną z nich jest właśnie wysiedlenie jazydów 3 sierpnia 2014 r. z Sindżaru w prowincji Niniwa. Większość z nich przebywa w Kurdystanie Irackim. Na początku maja br. doszło do zbrojnych starć w dystrykcie Sindżar. 10 tys. osób, które powróciły do swoich gospodarstw, musiało je ponownie opuścić. I tak oto mamy znowu 10 tys. “nowych” wysiedleńców tylko w regionie Kurdystanu. Sytuacja pozostaje nierozwiązana. W Kurdystanie irackim przebywa prawie 250 tys. jazydów w obozach dla wysiedlonych.

My pracujemy z tymi, którzy przebywają poza obozami, zwłaszcza w miejscowości Szaria. Znajduje się tam także obóz dla wysiedleńców, zresztą można powiedzieć, że większość mieszkańców tego miasteczka to jazydzi. Obecnie mamy 15 obozów dla wysiedleńców jazydzkich. Oprócz Szarii pracujemy jeszcze np. w Hange w Kurdystanie Irackim, gdzie przebywa wielu wysiedleńców jazydzkich, którym pomagamy poza obozami.

KAI: Dlaczego wśród jazydów jest tak dużo samobójstw? To chyba nie przypadek?

JC: Nie chciałbym powiedzieć, że jest to owoc rozpaczy, ale mamy tam do czynienia z wysiedleniami, które zaczęły się w sierpniu 8 lat temu. Wszystkie dzieci, które przychodzą do naszego przedszkola w Szarii – jest ich 250 – urodziły się poza ziemią swych rodziców. One nie znają miejsc, skąd pochodzą ich rodziny. Wśród jazydów bardzo wiele osób cierpi na zespół stresu pourazowego. Są to ból i cierpienie wynikające z wysiedlenia w 2014 roku, którego doświadczyły przede wszystkim kobiety. To właśnie one doświadczyły ogromnej przemocy. Wiele z nich zostało porwanych i zgwałconych. Niektóre z nich były także niewolnicami seksualnymi przez 3,5 roku. Wiele z nich sprzedawano później, nieraz wielokrotnie. To wielka trauma.

Porywano także chłopców i dziewczęta. Byli oni potem często świadkami zabójstw, przemocy. Dzieci widziały na przykład przypadki podrzynania gardła ofiarom. To bardzo głęboka trauma. Wiele kobiet składało świadectwa o zabójstwie swych mężów i synów w Sindżarze. W czasie ostatniej mojej wizyty w miejscowości Ardan widziałem masowy grób. Prowadzono ekshumacje ciał w celu ich identyfikacji. To tylko jedno z wielu miejsc.

Od wielu naszych kolegów słyszymy o osobach zaginionych. Nie wiadomo, co się z nimi stało, czy jeszcze żyją. Taki niepewny los dotyczy 2 tysięcy zaginionych osób. Nie ma żadnych perspektyw na ich powrót tutaj. Nie ma pracy. Granice bólu, bezsilności, cierpienia ciągle się przesuwają. To bardzo wpływa na psychikę ludzi, którzy i tak do tej pory bardzo dużo przeszli i ciągle muszą się zmagać z przebytymi dramatami. Trzeba też wziąć pod uwagę psychikę zbiorową. Ci ludzie widzieli i doświadczyli próby ich unicestwienia jako narodu. To kolejny wielki uraz.

KAI: Skąd się wzięła wrogość wobec jazydów?

JC: Zarówno fundamentaliści muzułmańscy, jak niestety także inni wyznawcy islamu uważają ich za niewiernych i błędnie twierdzą też, że jazydzi czczą diabła. Mamy wśród swoich współpracowników prawie 130 jazydów i zapewniam, że nie uprawiają kultu szatana. Jest to bardzo rozpowszechniony pogląd, nie mający żadnego oparcia w jazydzkich tekstach religijnych, ale niestety powtarza się jakieś rzeczy zasłyszane od innych. Jazydzi nie są satanistami, a nawet gdyby nimi byli, to nie powód, aby ich mordować.

KAI: I do Iraku przyjechał Franciszek, chociaż nikt nie wierzył, że ta pielgrzymka dojdzie do skutku.

JC: To prawda. Było to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. Na zewnątrz może nic się nie zmieniło. Zmiany pewnie przyjdą bardzo powoli, gdyż wiele rzeczy je spowalnia. Pielgrzymkę papieża określiłbym jako kairos – właściwy, odpowiedni czas. Myślę, że my, chrześcijanie, powinniśmy tłumaczyć to określenie konkretnymi działaniami, żeby poznać innych i żeby dać się poznać innym.

Trzeba sobie zadać pytanie: kim naprawdę jesteśmy? Jakie są nasze wartości? Od starożytności chrześcijanie są obecni na tych ziemiach. I nie tylko oni. Pierwszym miejscem, które odwiedził papież, było Ur, skąd wyruszył Abraham. To jest bardzo znaczące miejsce i dla chrześcijan, i dla naszych braci Żydów. Także dla wyznawców islamu postać Abrahama jest bardzo ważna. Papież przyjechał tu nie tyle z powodów, nazwijmy to, turystycznych, ile żeby wydobyć to, co nas wszystkich łączy jako braci, jako “Fratelli tutti”. Franciszek ciągle to tam powtarzał: Fratelli tutti! Nie możemy pozostawać w jakimś momencie historii. Musimy spojrzeć na to, co nas łączy, czym możemy się wspólnie dzielić. Czasami dostrzegamy tylko to, co nas dzieli, a zapominamy o tym, co mamy wspólnego, jako dzieci tego samego Boga.

KAI: Czy – zdaniem Ojca – wizyta papieża zmieniła sposób patrzenia na chrześcijan przez muzułmanów?

JC: Dla szyitów, ale myślę, że nie tylko dla nich, bardzo ważne było spotkanie Ojca Świętego z ajatollahem Sistanim. Sądzę, że bardzo istotne było zobaczenie razem tych dwóch osób, bardzo szanowanych przez swoje wspólnoty, gdy rozmawiają ze sobą. Ta ziemia ma wielotysięczną historię. Tu sytuacje nie zmieniają się z dnia na dzień. W październiku ubiegłego roku odbyły się w Iraku wybory polityczne i w dalszym ciągu czekamy na nowy rząd.

Przyjazd papieża sprawił radość nie tylko chrześcijanom. Mam wielu przyjaciół muzułmanów. Powiedzieli mi, że pierwszy raz w życiu mogli oglądać w telewizji na żywo całą liturgię z papieżem, a nie tylko spotkania z różnymi osobistościami. Mogli zobaczyć, jak on się modli. Pierwszy raz zobaczyli, jak wygląda msza, co robi ksiądz podczas niej, co mówi w kazaniu. Tu zobaczyli papieża. Mogli usłyszeć tekst modlitw odmawianych przez Franciszka za Irak, że uznaje on różnorodność etniczną i religijną tego kraju. Ludzie widzieli to w transmisjach telewizyjnych z różnych miejsc. Oczywiście byli też tacy, którym to się nie podobało, ale to się dzieje też w naszych chrześcijańskich krajach. Nie wszyscy zgadzają się z tym, co mówi Ojciec Święty. Ale on nadal jest głosem prorockim.

KAI: Jaką pomoc oferuje wasza Jezuicka Służba Uchodźcom?

JC: Staramy się towarzyszyć ludziom, których dotknęło wysiedlenie. To jest klucz naszej pracy tutaj. Nie chodzi tylko o znalezienie rozwiązania jakiejś nagłej sytuacji. Chcemy jak najdłużej towarzyszyć ludziom w ich potrzebach. Odwiedzamy rodziny czy to w namiotach, czy zaaranżowanych mieszkaniach. Pragniemy być na bieżąco z ich potrzebami, kłopotami, z którymi się borykają, żeby znaleźć rozwiązanie. Na przykład udzielamy porad prawnych, jeśli trzeba odtworzyć zagubione dokumenty albo takie, które utraciły swoją ważność. Bardzo często ci ludzie nie wiedzą, co zrobić. Często nie mogą pojechać do rodzinnego miasta albo nie mają pieniędzy na taką podróż. Czasami zdarza się, że nasi prawnicy towarzyszą im w sprawach sądowych albo w urzędach państwowych.

W ostatnim czasie zaczęliśmy rozprowadzać wśród ponad 100 rodzin żywność. To są paczki wartości 65 dolarów. Żywność kupujemy hurtowo. Dzięki temu możemy dostarczyć więcej podstawowych produktów spożywczych. Ceny mąki i oleju wzrosły o 20 proc. W naszych paczkach jest zawsze cukier i mleko dla dzieci. Staramy się robić zakupy bardzo uważnie. Prawie stu rodzinom z największymi trudnościami udzielamy miesięcznie także pomocy finansowej, żeby mogły ogarnąć nagłe sytuacje. Każda z nich dostaje 300 dolarów. To oczywiście nie rozwiąże wszystkich problemów, ale jest częścią pomocy.

Kolejnym bardzo ważnym dla nas elementem jest oświata i nauka dzieci i młodzieży. Jeśli tu nic nie zrobimy, to na podstawie naszych doświadczeń śmiało mogę powiedzieć, że to młode pokolenie pozostanie potem bez edukacji przez lata. Jeśli ktoś im nie pomoże włączyć się w naukę, to niestety nic z tego nie będzie. Państwowy system szkolnictwa jest bardzo obciążony i niewydajny.

Jeszcze jedną niezwykle ważną formą pomocy jest opieka psychologiczna we współpracy z psychiatrami i terapeutami. Bardzo wielu ludzi cierpi z powodu chorób psychicznych, ale wiele osób było świadkami wojny i przemocy.

KAI: Czy jazydzi otrzymali pomoc od organizacji międzynarodowych?

JC: Te osoby, które przebywały w obozach dla wysiedleńców otrzymały pomoc od agencji i organizacji międzynarodowych. Było to główne miejsce działań ONZ. Zwłaszcza w pierwszych latach udzielono im bardzo znaczącej pomocy. Organizacje pomocowe idą tam, gdzie są fundusze. Jeśli pieniądze takie przeczuwa się gdzie indziej, to i te organizacje idą za nimi. Nie będę się skarżył, bo oczywiście bez środków niewiele można zrobić. Chcę serdecznie podziękować instytucjom i osobom, które wspierają nas finansowo i które wierzą w sens naszej pracy, nawet jeśli przez lata tkwimy ciągle w tej samej sytuacji.

W samym tylko regionie Sindżaru działają np. Zakon Maltański, Welthungerhilfe i inne duże instytucje międzynarodowe. Oprócz nich działają także podmioty lokalne, jak organizacja Nadii Murad (Nadia Initiative) – irackiej laureatki Pokojowej Nagrody Nobla. Jest ona bardzo zaangażowana w pomoc ludziom, zwłaszcza jazydom, którzy chcieli wrócić do Sindżaru. W tym regionie mieszkali nie tylko jazydzi, ale też Turkmeni, Arabowie i chrześcijanie, jednakże bardzo mało osób powróciło tam.

KAI: Duża część Irakijczyków dotarła w ciągu ostatnich miesięcy do granicy polsko-białoruskiej. Wiele rodzin po przeżyciu kilkanaście razy tzw. push backu [odpychania; odsyłania znad granicy] wróciło do Iraku.

JC: To prawda, że byli tam ludzie dobrze ubrani i z pieniędzmi w kieszeniach. Dowiedzieliśmy się, że w niektórych przypadkach ci tak zwani podróżnicy sprzedali wszystko, aby wyjechać. Powody były bardzo różne. Niektórzy chcieli dołączyć do członków rodziny już przebywających w Europie, inni chcieli poprawić swoje warunki życiowe.

Według niektórych doniesień wśród osób, które próbowały wyjechać, byli działacze społeczni i polityczni, którzy brali udział w demonstracjach w Bagdadzie na przełomie 2019 i 2020 roku i potem obawiali się o swoje życie. Byli też dziennikarze z Kurdystanu, którzy krytykowali miejscowy rząd, za co trafiali do więzień. Byli też jazydzi z Sindżaru, ocaleni z ludobójstwa w 2014 roku, którzy nie mieli perspektyw na powrót i odbudowę życia w miejscach pochodzenia i starali się dotrzeć do rodzin lub znajomych, mieszkających głównie w Niemczech. Przyczyny tego stanu rzeczy są różne.

Oczywiście nie wszyscy z nich kwalifikują się do kategorii uchodźców, ale odmawianie wszystkim możliwości składania wniosków odbiera tym, którzy tego potrzebują, dostępu do praw gwarantowanych im przez europejskie i międzynarodowe umowy i narzędzia ochrony. I teraz te osoby po powrocie do Iraku wymagają opieki psychiatrycznej. U nas mówi się, że one wróciły z Białorusi. Ja w tych ludziach widzę cierpiącego Chrystusa.

Dlaczego pracujemy pośród jazydów? W 2016 roku jeszcze zupełnie nie wiedziałem, gdzie leży góra Sindżar i cały ten region. Muszę się przyznać, że wtedy nie słyszałem też nic o jazydach, a z wcześniejszych kontaktów wiedziałem jedynie o chrześcijanach w Iraku. I oczywiście nie wiedziałem, że jazydzi są prześladowani. Zaczęliśmy naszą posługę w Sindżarze w roku 2016, gdy trwał Rok Miłosierdzia, żeby pójść na peryferie istnienia i spojrzeć na tę rzeczywistość oczami miłosierdzia, tam gdzie cierpią ludzie. W przeciwnym wypadku nie będziemy już Kościołem, zdradzimy Ewangelię.

Dużo nauczyliśmy się z sytuacji, do których dochodziło na Morzu Śródziemnym. Ci, którzy pomagali i ratowali tonących uchodźców, często trafiali przed sąd z oskarżeniami o przemyt nielegalnych imigrantów. Kiedy druga osoba zostanie odczłowieczona, wtedy można usprawiedliwić wszystko. To jest wielkie kłamstwo rządów dyktatorskich – prawicowych czy lewicowych. Jako chrześcijanie powinniśmy patrzeć na te doniesienia ponad tym, co nam pokazują. Perspektywa chrześcijańska jest dużo szersza i bardziej inkluzywna. A niestety mamy takie końskie klapki na oczach i trudno nam widzieć innych, a co dopiero Ewangelię.

P. Dziubak (KAI) / Sindżar

Wpisy powiązane

Indie: 8 milionów pielgrzymów złoży hołd relikwiom misjonarza Azji

Ukraiński jezuita wzywa Europę i Watykan do przemyślenia wojny Rosji z Ukrainą

Generał dominikanów wskazuje na aktualność przesłania Piotra Jerzego Frassatiego