Po dwóch tygodniach w zanieczyszczonej stolicy Kolumbii, zamieszkanej przez 7mln (oficjalne źródła) albo raczej 10-12 mln mieszkańców (dane szacunkowe), nadszedł czas na wylot do dżungli. Drogi lądowe do Puerto Leguizamo bowiem nie prowadzą. Inną opcją jest wielogodzinna podróż łodzią. Miasteczko, w którym obecnie mieszkam, leży nad rzeką Putumayo na granicy kolumbijsko-peruwiańskiej. Oficjalnie zamieszkuje je 17 tysięcy osób. Nieoficjalnie 40 tysięcy. W miasteczku są dwa duże koscioły katolickie, kilka kaplic, kilka zborów protestanckich, dwie szkoły, rynek, mnóstwo małych sklepików, szpital i rozbudowana siedziba wojska. Wojsko jest wszechobecne ze wzgledu na działania partyzantów na terenie całej Amazonii. Na co dzień panuje tu jednak absolutny spokój.
Ledwie zdążyłem dotrzeć do Leguizamo, a już je opuszczałem. W sobotę poprzedzająca Niedzielę Palmową udałem się w towarzystwie padre Lisandro (Consolata Wenezuela), siostry Carminy (zgromadzenie bezhabitowe, Hiszpania, lat 67!) i Juana Gabriela (seminarzysty Consolata Kolumbia) w trwającą 4 godziny podróż łodzią w dół rzeki Putumayo, by odwiedzić społeczności Indian. W różnych wioskach Murui spędziliśmy w
sumie cały Wielki Tydzień. Warunki były dosyć niestandardowe jak dla Europejczyka – myliśmy się w deszczówce, spaliśmy w moskitierach zabezpieczających przed wszechobecnymi insektami, musieliśmy się pilnować, żeby pić tylko butelkowaną albo przegotowaną wodę (ta z rzeki jest bowiem potwornie zanieczyszczona przez znajdujące się w niej minerały i ścieki), a wszystko to w 35-40 stopniowych upałach i dosyć dużej wilgotności. Trudności z tym związane rekompensowało nam jednak indiańskie jedzenie (pieczony dzik, owoce i soki z tychże oraz… pieczone mięso małpy!) Od razu wyjaśniam, że z małpą nas oszukano, powiedziano nam najpierw, że to mały dzik, a gdy zjedliśmy babcia Indianka wyciągnęła z garnka głowę małpiszona!;)
Przede wszystkim jednak wszelkie niedogodności zrekompensowała nam praca z miejscowymi Indianami, którzy zachowali już tylko część ze swoich zwyczajów – spotkania starszyzny plemiennej czy wspólne polowania, np. na małpy właśnie. Poza tym chodzą w dżinsach i dresach, młodzież używa prawie najnowszych komorek – z tym, że tam, gdzie mieszkają, nie ma żadnego zasięgu… :) Telefon komórkowy zatem, podobnie jak w Warszawie, Rzymie, czy Londynie jest bardziej wyznacznikiem statusu materialnego i podążania za modą. W szkole, którą ufundowało państwo, indiańskie dzieci uczą się języka swojego plemiania Murui. Generalnie jego znajomość jest jednak dosyć słaba, podobnie jak poziom edukacji wśrod Indian w Puerto Leguizamo i calej Kolumbii.
Nasza ekipa misjonarska poświęciła swój czas i obecność wśród Indian aspektom religijnym – skupialismy sie przede wszystkim na obchodach Wielkiego Tygodnia.
Pozdrawiam Was wszystkich!
Łukasz, wolontariusz misyjny Consolata Polska
Za: www.consolata.pl