Misjonarki wśród migrantów w Atenach

“Wyjeżdżając do Grecji wiedziałem, że nie pojadę na Lesbos – grecką wyspę oddaloną o 20 km od granicy z Turcją.

Początkowo planowałem odwiedzić tam największy w Grecji tymczasowy ośrodek detencyjny dla migrantów z Afganistanu i Syrii. Po tym, jak obóz Moria spłonął doszczętnie w nocy z dnia 8 na 9 września br., musiałem zmienić plany” – pisze w reportażu werbista o. Jacek Gniadek.

Podczas tegorocznych wakacji poznałem w Polsce s. Ewę Pliszczak SSpS, która od dwóch lat razem z jezuitami pracuje z migrantami w stolicy Grecji. Jest przełożoną „Community in movement”. Siostry misyjne ze Zgromadzenia Służebnic Ducha Świętego nie miały dotychczas żadnego domu w tym kraju. W października 2016 roku podjęły decyzję o utworzeniu wspólnoty w Grecji, która miałaby tymczasowo pomagać uchodźcom podczas kryzysu migracyjnego.

To tu przebiega wschodni śródziemnomorski szlak migracyjny drogą morską przez Morze Śródziemne z Turcji do Grecji. Pierwotnym celem sióstr misyjnych była praca w obozach na Lesbos i Samos, gdzie są największe obozy dla uchodźców. Kiedy wynajęcie domu na wyspach okazało się dla nich niemożliwe, siostry rozpoczęły współpracę z jezuitami w Atenach. Ta decyzja okazała się dla nich opatrznościowa, ponieważ dzisiaj uchodźcy są przenoszeni z wysp do Grecji kontynentalnej.

W Atenach przebywają czasowo cztery siostry, które pochodzą z Argentyny, Filipin, Ukrainy i Polski. Mieszkają przy polskiej parafii prowadzonej przez jezuitów, gdzie znajduje się również główna siedziba Jezuickiej Służby Uchodźcom (Jesuit Refugee Service, JRS) w Atenach. Siostry misyjne, podobnie jak werbiści, żyją i pracują we wspólnotach międzynarodowych. Przykładem własnego życia dają świadectwo o uniwersalności Ewangelicznego przesłania.

Tamtejsza wspólnota, to nie tylko cztery osoby o różnych charakterach, ale także cztery siostry z różnych kultur i z różnymi doświadczeniami Kościoła. S. Leonie Prigunta SSpS z Filipin pracowała wcześniej jako misjonarka w Brazylii, a s. Carmen Bandeo z Argentyny na Tajwanie. Każdego dnia spotykają się trzy razy na wspólnej modlitwie. Stąd czerpią duchową moc do pracy wśród ludzi w drodze. Tak o migrantach mówi kościelna instrukcja „Erga migrantes caritas Christi”. Kościół, będąc sam pielgrzymującym ludem Bożym, jest powołany do budowania razem z migrantami nowej historii.

Papież Franciszek w tegorocznym orędziu na 106. Dzień Migranta i Uchodźcy, który tym razem poświęcony jest przesiedleńcom wewnętrznym, przypomina fundamentalną dla chrześcijan prawdę, że Jezus uobecnia się w potrzebujących. W swoim Orędziu papież daje całą serię wskazówek, którymi powinniśmy się kierować w relacjach z uchodźcami. Od początku kryzysu migracyjnego wyraża ją przy pomocy znanych już dobrze czterech czasowników: przyjmować, chronić, promować i integrować. Z rad papieża korzystają misyjne siostry w Atenach. Starają się poznać uchodźców, by zrozumieć ich los. Próbują się do nich zbliżyć, by móc im służyć.

Przed pandemią koronawirusa siostry mieszkały w domu JRS-u przy ulicy Filis w Atenach. Teraz uczą tu imigrantów języka angielskiego, którzy otrzymali już azyl i zostali w greckiej stolicy, wynajmując mieszkania w pobliżu polskiej dzielnicy. Siostry prowadzą tu także zajęcia plastyczne dla dzieci migrantów. Nie wszystkim udało się zapisać dzieci do greckich szkół. Po południu siostry wychodzą na pobliski Plac Wiktorii, który od pięciu lat jest punktem zbiorczym dla nowych migrantów w greckiej stolicy.

Plac otoczony jest barami i restauracjami. Nie ma w nich dużo ludzi. Turyści w tym roku nie przyjechali o Grecji z powodu koronawirusowych obostrzeń nałożonych na linie lotnicze. Sami Grecy boją się jeszcze wychodzić na zewnątrz. Z pewnością nie przyciąga ich tutaj również obecność migrantów rozłożonych na kartonach w cieniu drzew z małymi dziećmi i torbami wypchanymi po brzegi całym ich dobytkiem. Przyjeżdżają tu z obozów na wyspach i koczują przez kilka dni. Wiedzą, że miejsce to odwiedza regularnie policja, która zabiera uchodźców do obozów w okolicach Aten. Właśnie na tym placu mogą przez chwilę poczuć się na wolności. Wyjazd z przepełnionych obozów na wyspach przybliża ich powoli do celu, kory ciągle pozostaje dla nich wielką niewiadomą.

We wrześniu na Placu Wiktorii wokół pomnika mitycznego Tezeusza ratującego Hippodamię było około 150 koczujących migrantów głównie z Afganistanu. Siostry przychodzą tam kilka razy w tygodniu po południu, by dać im płomyk nadziei. Siostra Leonie rozdaje wśród zmęczonych migrantów ulotki z adresem siedziby JRS-u, gdzie mają możliwość skorzystania z prysznica, pralki i pierwszej pomocy medycznej. S. Ewa chodzi tam pograć z chłopcami w piłkę nożną. – To dobra okazja – mówi do mnie ze wzrokiem wbitym w piłkę – by zaobserwować, kto jest chory i chodzi w za dużych butach, by dać mu odpowiedni numer obuwia. S. Wiktoria Kovalchuk SSpS z kawałków używanych ubrań robi z dziewczynkami kolorowe lalki. Siada z nimi pod drzewem. – Dorośli nie pozwalają mi usiąść na chodniku – mówi uśmiechnięta – zaraz przynoszą karton lub koc. Dzisiaj zrobiliśmy 25 lalek – dodaje.

Na ulicach polskiej dzielnicy słychać wszędzie farsi, to odmiana języka perskiego używanego w Afganistanie i służącego w rzeczywistości jako „lingua franca” wśród różnych grup etniczno-językowych. Praca w JRS polega na towarzyszeniu migrantom. Do pracy z uchodźcami jezuici zapraszają także samych uchodźców. W magazynie z ubraniami razem z siostrami pracuje Mohammad, który pochodzi z pakistańskiej części Kaszmiru. Konflikt terytorialnym pomiędzy Indiami a Pakistanem o Kaszmir trwa od 1947 r. Dwadzieścia lat temu Mohammad otrzymał azyl polityczny w Grecji, który stała się dla niego drugą ojczyzną. Nauczył się mówić po grecku. Dla sióstr jest on ogromną pomocą, ponieważ mówi także w farsi. Migranci pukają do drzwi i od razu na wejście czują się jak u siebie w domu.

S. Ewa obserwuje i widzi, że nie wszyscy są uchodźcami. Większość z nich to imigranci ekonomiczni. Marzą o lepszym życiu dla swoich dzieci, a zwłaszcza dla dziewczynek. Talibów w Afganistanie już nie ma, ale los afgańskich kobiet nie zdążył się jeszcze zmienić. Ludzie zawsze migrowali w poszukiwaniu lepszych warunków i tak już pozostanie do końca świata. Wszystkich migrantów w Grecji jest około 110 tys. Są wśród nich także uchodźcy z Kamerunu, który od 2017 r. jest na progu wojny domowej, gdzie separatyści z tzw. Republiki Ambazonii ogłosili niepodległość i walczą o uniezależnienie się od wschodniej, biedniejszej części kraju. Pół miliona ludzi musiało do tej pory opuścić swoje domy.

Na drugi dzień po przybyciu do Aten, wybrałem się z o. Pierrem Salembier SJ na niedzielną Mszę św. po francusku dla kameruńskich uchodźców. Po drodze do kościoła rozmawialiśmy o kryzysie migracyjnym w Europie. Polska leży z dala od bałtyckiego szlaku migracyjnego, ale ma inne migracyjne wyzwania. Brak stabilnej sytuacji ekonomicznej jest skutkiem między innymi konfliktu zbrojnego w Donbasie pomiędzy prorosyjskimi separatystami ze wschodniej Ukrainy wspieranymi przez rząd w Moskwie, a siłami wiernymi legalnym władzom w Kijowie. Ten konflikt, który trwa już od 2014 r., przyczynił się do wielkiej migracji Ukraińców poza granice swojego kraju. W Polsce nie mówi się o konflikcie zbrojnym w Kamerunie. Na Zachodzie Europy w mass mediach nie dowiemy się wiele na temat konfliktu w Donbasie i o ponad milionie imigrantów ukraińskich w Polsce.

W kościele św. Teresy z Lisieux prowadzonej przez asumpcjonistów w Atenach jest jeszcze msza po angielsku dla imigrantów z Nigerii. Na parafii prócz proboszcza, który jest rodowitym Grekiem, pracuje jeszcze dwóch kapłanów z Kongo i jeden Hiszpan. W Grecji jest tylko 40 tys. katolików, którzy są Grekami. Wszystkich katolików jest ok. 200 tys. Pozostali to obcokrajowcy. Msza św. u asumcjonistów jest także dla Filipińczyków w języku tagalskim. W Atenach są jeszcze msze po hiszpański i włosku.

Pierwotnie siostry misyjne chciały otworzyć dwie wspólnoty. Jedną w Maroku, by towarzyszyć migrantom z Afryki, którzy próbują przedostać się przez Morze Śródziemne do Europy. Ten plan nie doszedł do skutku. Można by powiedzieć, że na pierwszy rzut oka pomysły sióstr wydają się nierozsądne. Nierozsądnie zachowuje się także Boski Siewca w przypowieści o siewcy (por. Łk 8,4-15), która była czytana w Kościele w dzień po moim powrocie z Grecji. Żaden rozsądny rolnik nie rozrzuca ziarna po drodze, skałach i w cierniach. Tak nie postępuje dobry rolnik. Ziarno jest dla niego dobrem rzadkim. Bóg kalkuluje w inny sposób. Jest nieskończoną Miłością. Nigdy nie rezygnuje z człowieka. Sieje wszędzie i czeka, aż ludzkie serce otworzy się na działanie Bożej miłości.

– Czy dzieci migrantów wiedzą kim jestem? Tak. Bardzo dobrze – mówi podczas wieczornej rozmowy na zakończenie dnia s. Wiktoria. Podczas zabawy na Placu Wiktorii biorą czasami do ręki mój zakonny krzyż i patrząc na mnie mówią „Siostro”.

Za: www.ekai.pl

Wpisy powiązane

Dominikanie: Wszyscy potrzebujemy siebie nawzajem

Michalici: Konsekracja kościoła pw. Matki Bożej Różańcowej w Kuli (Papua-Nowa Gwinea)

Św. Franciszek w Muzeach Watykańskich, na 800. rocznicę stygmatów