Świat chyba nie dostrzega tego, co się dzieje w Haiti albo może widzi, ale go to nie interesuje. Haitańczycy giną na oczach świata i wygląda na to, że nikt nie przejmuje się ich losem. Haiti nie wzbudza zainteresowań od strony ekonomicznej. Kiedy wywróci się na morzu łódź z uchodźcami, jest to przedmiotem rozmów, dyskusji i analiz przez dłuższy czas. Ale obok tych wielkich tragedii są też takie, które dzieją się w ciszy, a jedną z nich jest Haiti. O swej posłudze na tej wyspie karaibskiej opowiedziała KAI włoska misjonarka s. Marcella Catozza z Franciszkańskiej Wspólnoty Misyjnej z Busto Arsizio.
Oto zapis tej rozmowy:
Piotr Dziubak, KAI: Informacje z Haiti mówią o coraz trudniejszej sytuacji w tym kraju.
S. Marcella Catozza: Sytuacja pogarsza się coraz bardziej. To wszystko dzieje się na oczach świata, który chyba nie dostrzega, a może nie chce dostrzec tego, co się u nas dzieje. W ostatnich dniach ktoś powiedział, że tu następuje chyba “nowa Rwanda”, że tu już dochodzi do cichego ludobójstwa. I to jest prawda. Ludzie giną, żyją na ulicach. Przemoc stała się swego rodzaju kryterium, które stawia czoła życiu. Ulice są niebezpieczne, bo niespodziewanie można spotkać uzbrojone bandy. Podjeżdżają furgonetki pełne uzbrojonych młodych mężczyzn, które niszczą, kradną, gwałcą i zabijają, a odjeżdżając, zabierają jeszcze to, co im się udaje. Po nich pozostaje już tylko zapach śmierci.
Ludzie się boją, żyją w ciągłym strachu. W dzielnicach, które stały się niebezpieczne, jest coraz mniej ludzi. Wczoraj przyszła do mnie mama z czwórką dzieci, prosząc ze łzami w oczach, abym wzięła je do naszego sierocińca. Ona sama mieszka w okolicach lotniska, w Maïs Gâté, w prymitywnych warunkach. Dużo ludzi szuka schronienia przy kościołach, przy stadionie, w nadziei, że może tam będzie bezpieczniej.
Zwykle ze starszymi dziećmi z naszego sierocińca szłam na mszę świętą do nuncjatury. Teraz musiałam z tego zrezygnować, bo jest niebezpiecznie. Nuncjusz opowiadał mi, że w ich okolicy doszło w ostatnim czasie do 10 porwań dla okupu. Inni misjonarze też starają się być ostrożni z wychodzeniem poza budynki misji albo parafii.
KAI: Czy państwo robi coś konkretnego?
Państwa nie ma, jest nieobecne. Władze żyją i tworzą złudzenia. Główne gazety zajmują się piłką nożną, jak gdyby nic się nie działo. Nikt nie spojrzy problemowi w oczy. Panuje niewiarygodna cisza w tej sprawie. Ludzie oczekują w milczeniu, co się wydarzy. Wszyscy żyją z dnia na dzień, starając się tylko przeżyć, dotrwać do następnego dnia i nic innego się nie liczy.
Od niedawna uzbrojone bandy zaczęły atakować, okradać budynki kościelne i same kościoły.
KAI: Czy wcześniej czegoś takiego nie było?
Wcześniej rzeczywiście bandy hamowały się przed czymś takim. Po zabójstwie w ubiegłym roku włoskiej misjonarki granica atakowania struktur kościelnych, duchownych stała się cieńsza. Teraz to wygląda tak, jakby wszystko było wolno. Miesiąc temu zaatakowano dom sióstr zakonnych. Uzbrojeni bandyci wyrzucili je na zewnątrz. Siostry prowadzą tam szkołę. Szczęściem nie zrobili im żadnej krzywdy. Napastnicy zajęli szkołę i mieszkają tam. Coś podobnego niestety powtórzyło się już w innych miastach.
Wśród misjonarzy krąży nagranie audio, w którym ksiądz haitański opowiada podobną historię. Uzbrojeni bandyci podjechali pod kościół, wysadzili drzwi wejściowe, po czym powiedzieli proboszczowi, żeby się wynosił. Nie pozwolili mu nic zabrać ze swoich rzeczy. Tak jak stał musiał uciekać. Kościół i budynki parafialne stały się bazą dla zbrojnej grupy. Dlaczego? Budynków kościelnych nie bronią uzbrojeni strażnicy, dlatego nas jako pierwszych mogą zaatakować. Do tej pory nikomu nie zrobili krzywdy, tylko wyrzucili duchownych z domów. W obecnej sytuacji muszę powiedzieć, że to dużo. Może wydarzyć się naprawdę wszystko.
KAI: Czy biskupi podejmują jakieś działania w tej sytuacji?
Ostatnio biskupi wydali oświadczenie. Zadaję sobie pytanie, czy w takiej sytuacji wystarczy pisać komunikaty co 2-3 miesiące? Nie wiem. Nie chcę nikogo oskarżać. Czy Kościół może tylko pisać i informować o tej sytuacji? Rozmawialiśmy o tym dziesiątki razy. Nie wiem, co możemy i powinniśmy jeszcze zrobić w tej sprawie.
Świat chyba nie dostrzega tego, co się dzieje w Haiti albo może widzi, ale go to nie interesuje. Haitańczycy giną na oczach świata i wygląda na to, że nikt nie przejmuje się ich losem. Haiti nie wzbudza zainteresowań od strony ekonomicznej. Kiedy wywróci się na morzu łódź z uchodźcami, jest to przedmiotem rozmów, dyskusji i analiz przez dłuższy czas. Ale obok tych wielkich tragedii są też takie, które dzieją się w ciszy, a jedną z nich jest Haiti. Mówię o tym kraju, bo tu mieszkam. Kto wie o ilu tragediach mogliby powiedzieć misjonarze z innych części świata? Sytuacja na tej wyspie i jak patrzy na to świat, obnaża jego fałsz. Tam, gdzie kryzys dotyka gospodarki, wszyscy od razu rozdzierają swoje szaty. Wobec Haiti nic takiego się nie dzieje. Proszę pamiętać, że sytuacji takich jak tu, są na świecie setki.
KAI: Siostra ma w sierocińcu 400 dzieci.
W sierocińcu jest ich 152. Prowadzimy na naszej misji przedszkole, do którego uczęszcza 400 dzieci. Przychodzą do nas o godzinie 7 rano a o 17 wracają do domu. Dostają u nas trzy posiłki i program formacyjny. Mamy pod opieką też prawie 200 dzieci, które mieszkają ze swymi rodzinami w slumsach. Staramy się je wesprzeć, żeby nie przestawały uczęszczać do szkoły, zadbać o ich zdrowie i wyżywienie. Niestety ceny żywności w Haiti wystrzeliły w górę, i to tych podstawowych produktów. Bardzo podrożała woda. 1 galon zwykłej, nienadającej się do picia wody (3,78 litrów) kosztuje 1 dolara. Większość ludzi kupuje taką wodę, ponieważ na pitną po prostu ich nie stać. 1 galon takiej wody kosztuje 10 dolarów.
KAI: Czy są problemy ze znalezieniem żywności?
Trzeba czasu, żeby coś znaleźć. Codziennie mamy prawie 600 głodnych dzieci na śniadanie, obiad i kolację. Muszę coś wymyślić (śmiech). Moje zakupy są dość duże. W jednym miejscu nie udaje mi się kupić wszystkiego. Teraz właściciele sklepów boją się mieć duże zapasy. Pilnie potrzebujemy 40 materacy. Na razie nie udało mi się ich znaleźć. Szukałam w całym kraju. Importerzy mówili mi, że boją się, bo w razie napadu wszystko stracą. Wszystko jest coraz trudniejsze do zrobienia. Pod koniec kwietnia zaczyna się pora deszczowa. Staram się poprawić dach domu, w którym przebywają dzieci. Zobaczymy, jak będzie. Muszę się spotkać z hersztem bandy, żeby robotnicy nie bali się nam pomóc uszczelnić dziury w dachu.
P. Dziubak (KAI Rzym) / Port-au-Prince