Charków to drugie pod względem wielkości ukraińskie miasto i zarazem jednym z najważniejszych celów rosyjskiej inwazji. Od początku wojny jest intensywnie atakowane z lądu i powietrza. Najeźdźcy nie oszczędzają ludności cywilnej, budynków administracyjnych, kościołów i szpitali. W piwnicach znajdującego się na obrzeżach miasta domu zakonnego marianów przed nalotami chroni się kilkunastoosobowa grupa mieszkańców, którymi opiekuje się dwóch zakonników.
Jednym z nich jest o. Mikołaj Bieliczew. „Nasz budynek ma mocne piwnice, dlatego ludzie uciekli do nas” – wyjaśnia. „Mieszkamy razem, jemy posiłki, wspólnie się modlimy. Sami wypiekamy chleb, bo już ciężko jest kupić go w sklepie. Kiedy dzisiaj mąż jednej z parafianek przyniósł reklamówkę z chlebem, to wszyscy tak się cieszyli… Kiedy w piwnicy jedliśmy ten chleb z masłem, ludzie mówili, że to takie fajne, takie smaczne…” – opowiada ze łzami w oczach o. Mikołaj.
Podkreśla, że w Charkowie ludzie dzielą się dziś na trzy grupy: walczących i pomagających ludności, uciekających i tych, którzy dalej wierzą rosyjskiej propagandzie. „Tutaj wielu ludzi mówi po rosyjsku, uważa się za Rosjan, dlatego nie spodziewaliśmy się ataku, nie byliśmy przygotowani” – zaznacza marianin w rozmowie z Radiem Watykańskim.
Z zachodu kraju do miasta wciąż dociera pomoc humanitarna. O kolejnych konwojach powiadamiają mieszkańców lokalne władze. Wyznaczone są punkty, w których można odbierać wsparcie. Znajdują się one w kluczowych miejscach, np. przy stacjach metra, gdzie wielu ludzi chowa się przed nalotami. „Ludzie potrzebują jednak nie tylko pomocy materialnej, ale i duchowej, dlatego dużo się modlimy” – mówi o. Mikołaj.
Charków to miasto studenckie. Mieści się w nim wiele uniwersytetów, na których do niedawna studiowali młodzi ludzie z całego świata. Wojna była dla nich kompletnym zaskoczeniem. „To był całkowity szok – mówi o. Mikołaj. – Pierwszego dnia wojny, kiedy szedłem ze sklepu, widziałem studentów z innych krajów, którzy biegali po ulicach z walizkami i nie wiedzieli co robić. Metro już nie funkcjonowało ponieważ spodziewano się nalotów rakietowych. Po jakimś czasie udało się zorganizować dla nich transport i wielu z nich wyjechało. Do dziś każdego dnia z Charkowa odjeżdża kilka pociągów ewakuacyjnych. Skorzystało z nich wielu z naszych parafian, głównie kobiet z dziećmi. Wielu ludzi nadal szuka możliwości ucieczki ponieważ rozumieją, że wojna nie skończy się za parę dni i będzie tylko gorzej” – mówi marianin.
Łukasz Sośniak SJ – Watykan