Na zaproszenie brata Amira Jaje OP, przełożonego Wikariatu Regionu Arabskiego (należącego do Prowincji Francuskiej), w dniach 8-16 stycznia gościliśmy w Iraku. Mamy świadomość, jak bardzo powierzchowne jest nasze zrozumienie sytuacji tego złożonego i pięknego kraju oraz jego cierpienia. Mimo to, chcielibyśmy podzielić się tym, co widzieliśmy i usłyszeliśmy: nadzieją, której nasi bracia i siostry nie pozwalają umrzeć, a także tym, w jaki sposób możemy ich wesprzeć. Prosimy też o wyrozumiałość dla jakichkolwiek nieścisłości w tekście.
U naszych „starszych”
Nasi bracia i siostry należą do jednej z najstarszych wspólnot chrześcijańskich na świecie, której początek sięga czasów niemal samego Chrystusa. Oni są naszymi „starszymi”, więc musimy być z nimi w tym tragicznym czasie.
Także cierpienie samego Iraku jest znamienne dla kryzysu naszego całego świata. ISIS, czy najczęściej używana w Iraku nazwa Państwa Islamskiego – DAESZ – jest dzieckiem naszych czasów. Jego przemoc wyrasta, przynajmniej częściowo, z przemocy kultury świata zachodniego, wraz z jej zamiłowaniem do broni. Dżihadyści uwielbiają oglądać nasze filmy, przesiąknięte niekończącym się zabijaniem.
Jesteśmy współwinni temu, co tutaj się dzieje. Nasza inwazja na Irak pociągnęła za sobą kryzys, który mieszkańcy tego regionu muszą teraz wycierpieć.
Przewodniki: nie jechać
Zaczęliśmy w Bagdadzie. Internetowe przewodniki radziły nam w ogóle nie jechać, ale jeśli się już wybierzemy, to powinniśmy pozostawać wewnątrz zabezpieczonej Zielonej Strefy, gdzie chronieni są prawie wszyscy obcokrajowcy. Gdy ktoś wybiera się poza tę twierdzę, najroztropniej jest użyć albo helikoptera albo opancerzonego samochodu. Ani nasi bracia ani nasze siostry nie mieli żadnego z nich! Jednak kiedy jechaliśmy w okolicy Bagdadu z naszym bratem Amirem, ani przez moment nie czuliśmy żadnego napięcia czy zagrożenia. Wszędzie byliśmy podejmowani z ogromną gościnnością, co jest zdumiewające, pamiętając o roli, jaką odegrały nasze kraje w eksplozji, która ciągle wywraca ten kraj do góry nogami.
Oczywiście całkowicie bezpiecznie nie jest. Nawet podczas naszego pobytu dochodziło do porwań i samobójczych akcji zamachowców. Ale najpotężniejszą bronią terrorystów jest lęk. Jeśli pozwolilibyśmy lękowi uniemożliwić nam wizytę w Bagdadzie, albo jeśli lęk trzymałby nas uwięzionych za wysokim murem niezwyciężonej twierdzy, czyli tylko w obrębie Zielonej Strefy, terroryści wygraliby.
Irakijczycy czują się zapomniani i zdradzeni, ale gdy tylko ktoś odwiedza naszych braci i siostry w Iraku, ich gościny nie sposób wyrazić słowami. Z Bagdadu polecieliśmy do Irbis, gdzie dołączyliśmy do grupy trzech dominikanek: s. Dusty Farnan, s. Marcelline Koch oraz s. Arlene Flaherty, które odwiedzały obóz dla uchodźców w Kurdystanie. Bardzo miło wspominamy niezapomnianą gościnę u s. Marii Hanna, która jest przełożoną generalną, oraz u jej wspólnoty wspaniałych i ślicznych sióstr dominikanek.
Co zobaczyliśmy
Liczby i statystyki są przerażające. 500 tysięcy chrześcijan i jazydów, wraz z pewną liczbą muzułmanów, uciekło ze starożytnego miasta Mosul, gdy na początku sierpnia 2014 roku DAESZ ogarnął równinę Niniwy. Kilka dni później miasteczka Karakosz i Bartola, które w głównej mierze zamieszkiwane były przez chrześcijan, zaledwie w przeciągu kilku godzin opustoszały, gdy siły Państwa Islamskiego przemaszerowały przez nie. Bez żadnego czasu na przygotowanie się do tego dramatycznego wygnania, ludzie opuścili swoje miasta, biorąc ze sobą tylko to, co potrafili unieść w rękach, uciekając samochodami lub na pieszo do kurdyjskiego regionu Iraku.
W jednym z obozów dla uchodźców, spotkaliśmy małżeństwo, których maleńka córeczka została wyrwana z rąk swojej mamy, gdy uciekali autobusem z Karakosz. Nikt nie wie, gdzie córeczka się teraz znajduje.
Katolicki ksiądz – kapelan jednego z obozów dla uchodźców w Ankawie („obóz” będący niczym więcej, prócz ciemnej, wilgotnej, betonowej konstrukcji nieukończonego supermarketu) – powiedział nam, że z czterech kościołów, które obsługiwał w Mosulu, jeden został zamieniony na magazyn broni, a trzy pozostałe są używane jako więzienia i miejsca tortur.
Słuchaliśmy rozdzierających serc historii o starych, dobrych muzułmańskich sąsiadach i przyjaciołach, którzy zdradzali i wydawali chrześcijan, gdy ISIS zdobywało chrześcijańskie miasteczka i dzielnice. Niektórzy muzułmanie dzwonią nawet do swoich byłych chrześcijańskich sąsiadów, szydząc z nich i mówiąc: „Mamy teraz wasze domy i sprzedajemy rzeczy, które w nich zostawiliście po sobie, w waszych sklepach.” Chociaż spotkaliśmy wielu ludzi, którzy wciąż żywią nadzieję na powrót, to jednak wielu mówi, że ta zdrada byłych przyjaciół i sąsiadów utworzyła w nich ranę, której nie będzie się dało zagoić.
Exodus trwa
Jeden z biskupów w Kurdystanie powiedział nam, że z powodu przemocy i braku jakiejkolwiek istotnej pomocy ze strony irackiego rządu, każdego miesiąca z Iraku ucieka około 1800 chrześcijan. Niektórzy przenoszą się, przynajmniej chwilowo, do okolicznych krajów (szczególnie do Libanu i Jordanii), a inni emigrują do Europy, Australii, albo Północnej Ameryki.
Ci, którzy decydują się na wyjazd, to często ludzie z lepszym wykształceniem. Dla wielu z nich jest to początek życia na wygnaniu, ze smutną świadomością, że nigdy więcej nie zobaczą swoich ojczystych regionów. Niektórzy chrześcijanie mówią, że muszą wyjechać ze względu na dobro swoich dzieci. Pozostają najbiedniejsi, chociaż są też chrześcijanie i muzułmanie, którzy mając środki na opuszczenie kraju, decydują się jednak pozostać, aby pomóc w trudnym zadaniu budowy nowego Iraku. Odwaga naszych dominikańskich sióstr i braci, którzy wraz z innymi pozostają w Iraku, by budować jego przyszłość, jest silnym świadectwem ich wiary w niezłomną miłość Boga i Jego miłosierdzie.
Powiedziano nam, że lokalne kurdyjskie władze zaczynają zamykać swoje granice przed kolejnymi falami uchodźców, zostawiając ich bez szans na znalezienie jakiegokolwiek miejsca schronienia i bezpieczeństwa. W Ankawie (chrześcijańskich przedmieściach Irbilu, w Regionie Kurdystanu) jest około 120 tysięcy uchodźców, którzy mieszkają teraz w jednopokojowych boksach (zwanych karawanami), o rozmiarach zbliżonych do przyczepy kempingowej. W wielu miejscach, dwa mieszkalne boksy są połączone wspólną toaletą, ale w innych znajdują się tylko publiczne toalety i prysznice. Z powodu zimnego wiatru, który jest w tym roku nadzwyczaj zimny, oraz niepewnej sytuacji życiowej, wielu ludzi wymiotuje, łapie przeziębienia i inne dolegliwości. W niektórych mieszkalnych boksach żyje od 8 do 12 członków rodziny, a słyszeliśmy, że pewna wielopokoleniowa rodzina, licząca 26 osób, mieszka tylko w jednym takim boksie, czyli w warunkach niewyobrażalnych do zniesienia.
W największym obozie dla uchodźców – Ankawa Mall – mieszka 400 rodzin, czyli prawie 1700 ludzi. Mieszkańcy niezwykle pomysłowo, wyznaczyli tam pewną przestrzeń, która służy im za kawiarnię. To miejsce, gdzie każdy może przyjść, odpocząć i zagrać w domino. Obydwaj przegraliśmy z kretesem!
Siostry dominikanki św. Katarzyny ze Sieny pracują wraz z dwoma księżmi i jednym bratem z innego zgromadzenia, w nowej dzielnicy na peryferiach Irbilu, gdzie 200 nowo wybudowanych domów jest wynajmowanych rodzinom uchodźców.
Tu też niebezpiecznie
Niestety, w tych nowych środowiskach ludzie nie są zupełnie wolni od niebezpieczeństwa przemocy. Parę tygodni temu, fundamentalistyczny muzułmanin kurdyjski, zamachowiec-samobójca, wysadził się w powietrze w centrum Irbilu. Wśród uchodźców ten zamach podsycił strach, że nawet w granicach „nowego domu” nie mogą być zupełnie bezpieczni. Ocenia się, że około 18 proc. kurdyjskich muzułmanów to członkowie fundamentalistycznej grupy.
Odbija się to bardzo niekorzystnie na życiu psychicznym i umysłowym uchodźców, co budzi duży niepokój, biorąc pod uwagę jak niepewna jest ich przyszłość. W pewnym obozie byliśmy świadkami, jak 30-40 zdesperowanych uchodźców protestowało przed jednym z pracujących tam księży, błagając o wskazanie rozwiązania i ulgę. Ksiądz stał przed nimi cierpliwie, łagodnie wsłuchiwał się w ich wołanie o pomoc, nie znajdując słów odpowiedzi wobec ich rozpaczliwych żądań.
Najokrutniejszym bólem jest odzieranie człowieka z ludzkiej godności. Niedostatki tych ludzi są po prostu przytłaczające. Bohaterstwo pracowników pomocy humanitarnej, lekarzy-wolontariuszy, pielęgniarek, farmaceutów, księży i sióstr, z których wielu jest sama uchodźcami, w tych okolicznościach jest niewiarygodnie wzruszające.
Uchodźcy będący jazydami, których spora liczba jest objęta troską w ramach Kościelnych działań pomocowych, muszą znosić dodatkowy ciężar, ponieważ przez wielu sąsiadów są postrzegani jako wyznawcy szatana. Kościół zaapelował do muzułmańskich liderów, aby bardziej otwarcie potępiali używanie religii jako pretekstu do przemocy. Podczas gdy niektórzy głoszą, że islam jest religią pokoju, inni mówią, że jest to religia zrodzona przez przemoc i dlatego nigdy nie przestaną jej używać, aż wszyscy „niewierni” nawrócą się lub zginą. Jednakże umiarkowani muzułmanie dzielnie pozostają przy swoich chrześcijańskich i jazydzkich bliźnich, dzieląc z nimi trudności i udzielając pomocy uchodźcom.
Niewielu Irakijczyków ufa zachodnim państwom, które żądają od nich wzięcia pełnej odpowiedzialności za ten kryzys, co wcale nie przeszkadza im równocześnie prowadzić dalej swoje wojenne gierki o przejęcie kontroli nad ogromnymi złożami ropy naftowej w tym regionie. Muzułmańscy fundamentaliści, finansowo wspierani przez Katar i Arabię Saudyjską, tylko korzystają z zachłannej chciwości zachodu, używając jej jako pretekstu do swoich własnych agresywnych i wyrachowanych celów.
Zabijani za karykatury
Tak się zdarzyło, że byliśmy w Iraku w dniu brutalnego ataku na redakcję Charlie Hebdo w Paryżu. Cała ta późniejsza akcja „Je suis Charlie” odbiła się głośnym echem w samym Iraku i sąsiednich krajach. Niestety doprowadzi ona tylko do jeszcze większej przemocy. Jedna z irackich sióstr dominikanek skomentowała ją tak: „Kiedy w Paryżu maszeruje się w obronie wolności słowa, to my jesteśmy tymi, którzy są zabijani w odwecie za te karykatury.”
W Ankawie, bracia dominikanie zorganizowali dwugodzinne czuwanie modlitewne, w imię solidarności z ofiarami paryskiego ataku, podczas którego powtarzali błaganie papieża Franciszka o roztropną powściągliwość. Wolność słowa nie może być „prawem” oderwanym od społecznej sprawiedliwości, od zasady niestosowania przemocy oraz od moralnej odpowiedzialności. Odpowiadanie jeszcze większym atakiem na atak będzie prowadziło tylko do zwiększenia przemocy. My chrześcijanie musimy ukazywać, że to brak przemocy jest siłą, która zmienia świat.
Wiele osób wspominało o młodych ludziach z Zachodu, którzy przyłączają się do ISIS oraz do innych międzynarodowych grup dżihadystycznych. Chociaż nie zawsze jest możliwe powstrzymanie młodych radykalistów od wyruszenia na Bliski Wschód, to nie wydaje się dobrym rozwiązaniem karanie, czy aresztowanie tych, którzy rozczarowani brutalnością i ekstremizmem islamu, decydują się na powrót do swoich zachodnich państw. Musimy przyjaźnie przyjmować tych młodych i pomagać im leczyć wojenne rany. Tylko edukacja i pragnienie sprawiedliwości pokona fundamentalizm. W końcu też ci, którzy wracają do domów rozczarowani przemocą Państwa Islamskiego, mogą być najlepszymi głosicielami wobec innych młodych, którzy są kuszeni do wstępowania w szeregi brutalnych organizacji.
Taką istotną i pilną kwestią w powstrzymaniu wzrostu krwawego fundamentalizmu jest dostęp do szkół i uniwersytetów. Jeden biskup w irackim Kurdystanie powiedział, że jeśli mają powstrzymać ucieczkę wszystkich prześladowanych Irakijczyków do innych krajów, to rozpaczliwie potrzebnych jest od 30 do 40 uniwersytetów oraz pewna liczba szpitali.
Jaka nadzieja?
Pytanie, które w czasie naszej wizyty nie dawało nam spokoju, brzmi: jak nasi bracia i siostry to robią, że ciągle utrzymują żywą nadzieję? Często nam mówiono, że w języku arabskim istnieją dwa słowa oznaczające nadzieję. „Amal” wyraża zwykły, codzienny optymizm, że wszystko pójdzie dobrze. „Raja” oznacza głębszą nadzieję, osadzoną na ufności złożonej w kimś, przede wszystkim w Bogu. Większość ze spotkanych przez nas chrześcijan, całkowicie utraciła „amal”. Kompletnie nie widzą przyszłości, poza smutnym wygnaniem na obcej ziemi. Jeden z biskupów powiedział nam, że nawet nienarodzone dzieci marzą, by odejść.
Ale są też oznaki tej głębszej nadziei – „raja” – nawet jeśli nie jest to jasne, w jaki sposób mogłaby się ona urzeczywistnić. Pozostanie w Iraku samo w sobie jest już znakiem nadziei. Pewien nauczyciel chemii zapytał jedną z naszych sióstr: „Dlaczego ciągle tu jesteście? Francja was przyjmie”.
Kiedy wielu spośród uczniów odeszło, Jezus zapytał Piotra: „Czy i wy odejść chcecie?”. Piotr pozostał. Jezus mieszka pośród nas i gdy tak wielu ucieka, pozostanie w Iraku jest potężnym znakiem nadziei. Kto wie w jaki sposób my byśmy postąpili w takiej sytuacji? Jeśli mielibyśmy dzieci, czy odważylibyśmy się pozostać, ryzykując ich przyszłość? Naszym celem nie było nakłanianie członków tej jednej z najstarszych chrześcijańskich wspólnot do pozostania tam i zachowania ciągłości swojej wyjątkowej tradycji. Ale mieliśmy nadzieję, że ktoś to zrobi. Nasz brat Atisza jest wspaniałym przykładem takiego świadectwa.
Jest jakimś źródłem nadziei, gdy niektórzy muzułmanie mówią, że skończy się Irak, który kochają, jeśli chrześcijanie stąd odejdą. Więzi pomiędzy wyznającymi różne religie należą do istoty tożsamości Irakijczyków. W muzułmańskiej restauracji w Bagdadzie widzieliśmy zawieszony na ścianie obraz Ostatniej Wieczerzy oraz ikonę Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus, przed którą paliła się lampka. W Bagdadzie mieliśmy też możliwość wygłosić otwarty wykład dla prawie trzystu osób, z czego 70 proc. stanowili muzułmanie. Oni błagali chrześcijan, żeby pozostali. Jeden młody mężczyzna stwierdził: „Po co dyskutujemy o tym, czy chrześcijanie powinni zostać, czy odejść? Oni byli tutaj zanim przyszli muzułmanie.”
Budzące nadzieję jest to, że czasami muzułmanie widzą w chrześcijaństwie religię pokoju. Gdy żołnierze wkroczyli do Bagdadu, to szukając broni, wchodzili także do chrześcijańskich domów. A gdy widzieli Bożonarodzeniowy żłóbek, mówili: „Jesteście od Jezusa. Tutaj nie znajdziemy broni.” I natychmiast wychodzili. Przede wszystkim jednak wydaje się to być prawdą ze względu na tych chrześcijanach, którzy przyjmowali jazydów i wspólnie z nimi pracowali. Chrześcijanie mają do zaoferowania coś istotnego, jeśli tylko irackie społeczeństwo znajdzie nową jedność.
Powiedziano nam, że w tym roku wielu muzułmanów kupiło choinki. Oczywiście, w jakiejś części mógł to być wpływ dominujących mediów zachodnich i kreowanego przez nich obrazu Bożego Narodzenia. Ale dla wielu muzułmanów, szczególnie szyitów, był to wyraz współdzielonej czci: muzułmanie i chrześcijanie stojący wspólnie przy choince, aby złożyć sobie życzenia, czcząc proroka Jezusa.
Ta nadzieja daje o sobie znać przez zwykłe wstawanie z łóżka każdego ranka i robienie tego, co musi być zrobione danego dnia. Jeden z naszych braci – Noiran – powiedział: „Nadzieja oznacza, że teraz żyję, bez względu na to, co może wydarzyć się jutro.”
Ta nadzieja wybrzmiewa najbardziej przez zaangażowanie się chrześcijan w ciągłą troskę o innych – nawet wtedy, gdy własna przyszłość jest wielką niewiadomą. W pewnej przychodni jednego z zaniedbanych obozów dla uchodźców spotkaliśmy kobietę, która była właścicielką trzech aptek aż do momentu, gdy którejś okropnej nocy przyszli żołnierze ISIS. Teraz pracuje jako wolontariuszka, wydając ludziom leki, których znajduje się tam niewielka ilość. Powiedziała nam: „Straciłam wszystko, ale nauczyłam się być wdzięczna za to niewiele, co mam. Oto dlaczego tu przychodzę.”
Dzwoni papież
W Bagdadzie, podczas odwiedzin dwóch domów, zostaliśmy wprawieni w osłupienie. Siostry Matki Teresy z Kalkuty prowadzą dom dla dzieci wszystkich wyznań, które zostały porzucone z powodu swojego kalectwa. Kto potrafiłby zapomnieć inteligentną, delikatną twarz Nory, urodzonej bez rąk i nóg, która karmiła młodsze dzieci łyżką, trzymaną między swoimi zębami?
Drugim miejscem był dom dwóch konsekrowanych dziewic, które przyjęły 60 starszych kobiet (także różnych wyznań), nie mających swojego domu, z którymi się wspólnie śmialiśmy i modliliśmy. Ta radość w tych dwóch miejscach jest sakramentem nadziei dla nowego świata.
Odwiedziliśmy dwa ośrodki dla uchodźców, wybudowane przez naszych braci, które nazwano: „Krzew winny” oraz „Nadzieja”. Nasi bracia tłumaczyli, jak istotne jest, aby każda rodzina miała dom z oknem i drzwiami. To potrzeba bezpieczeństwa, ale także godność ludzka wymaga przestrzeni prywatności dla siebie. Tutaj sami uchodźcy są zaangażowani w budowę tymczasowych boksów i mieszkań, co daje im zatrudnienie i jakiś dochód, ale co chyba istotniejsze, także godność.
Pamięć o tych ludziach podtrzymuje ich nadzieję. Trudno sobie nawet wyobrazić tę, jaką przyniósł uchodźcom w jednym z obozów telefon, który zadzwonił w wigilię Bożego Narodzenia. Był to papież Franciszek, który powiedział im, że nie są zapomniani. My także pamiętajmy o nich i bądźmy dla nich znakiem Boga, który nigdy nie zapomina o kimkolwiek: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na obu dłoniach, twe mury są ustawicznie przede Mną.” (Iz 49, 15-16).
Kiedy odwiedzaliśmy te i inne ośrodki, byliśmy pod ogromnym wrażeniem, jak dobrze nasi bracia i siostry pamiętają imiona i historie tak wielu uchodźców. Istnieje głód bycia zauważonym. Tak wiele organizacji humanitarnych traktuje ludzi tylko jak liczby, bardziej tłum z potrzebami materialnymi niż Ludzi Boga, obdarzonych godnością synostwa, gdzie każdy jest Bogu doskonale znany z imienia.
Pamięć o przeszłości także może być znakiem nadziei na przyszłość. Rzeczy niekoniecznie muszą być takimi, jakimi są dzisiaj. Nasz brat Najeeb zdołał wyrwać sprzed nosa ISIS stare, wielowiekowe archiwum swojego Wikariatu i zabrał je ze sobą w miejsce ucieczki, przechowując dzięki temu pamięć o przeszłości. To pomaga nam pamiętać, że kryzys, który teraz trzeba przetrwać, także kiedyś stanie się przeszłością.
Jednak najbardziej intrygującym znakiem nadziei jest angażowanie się w edukacje. Jeśli ISIS będzie pokonana tylko militarnie, wtedy w innej formie odrodzi się na nowo. Prawdziwym wrogiem jest ślepy fundamentalizm, który napędza się własną przemocą.
Wykład o Wittgensteinie
W 2012 roku, dominikański brat Józef Tomasz Mirkis, obecnie arcybiskup Kirkuku, założył Akademię Nauk Humanistycznych w Bagdadzie. Liczy ona 500 studentów, głównie muzułmanów, którzy studiują filozofię, socjologię, antropologię, jak również uczą się angielskiego i francuskiego. Na zakończenie otrzymują dyplom DOMUNI, czyli Internetowego Uniwersytetu prowadzonego przez francuskich dominikanów.
Czy nie jest niepoważnym uczęszczać na wykłady o Wittgensteinie, gdy ISIS dosłownie ścina ludziom głowy? Ale w tym krwawym szaleństwie Kościół musi uparcie trwać przy swoim przekonaniu o istnieniu racjonalności. Logiem tej Akademii jest dominikański herb z umieszczonym w środku ołówkiem na tle wielkiego znaku zapytania.
Arcybiskup Mirkis powiedział nam: „Potrzebujemy miejsc, gdzie ludzie mogą oddychać powietrzem wymiany myśli.” To tutaj dyskutuje się, czy „Je suis Charlie” rzeczywiście jest prawdą, czy tylko skandowanym sloganem. Kościół wierzy w rozumność, podczas gdy wielu innych szuka tylko militarnej siły. Inteligencja potrafi obalać mury uprzedzeń i głupoty.
Nasz magazyn „Myśl chrześcijańska”, redagowany przez brata Filipa, jest chętnie kupowany przez muzułmanów, którzy chcą z nami myśleć i dialogować. Jego celem nie jest nawracanie na chrześcijańskie idee – ukazuje się dlatego, że chrześcijańska tradycja prowadzenia refleksji może otworzyć przestrzeń do wspólnego dialogu.
800 lat temu, w Bagdadzie, chrześcijanie, muzułmanie i żydzi razem studiowali. Zaangażowanie br. Amira w dialog z szyickimi uczonymi na południu Iraku, w An-Nadżaf, jest świadectwem nadziei. W grudniu, jeden z nas uczestniczył w rzymskim spotkaniu chrześcijańskich i muzułmańskich przywódców, podczas którego wielu szyitów wyrażało się z sympatią i uznaniem dla pracy br. Amira.
Na północy Ankary odwiedziliśmy uczelnię Babel, gdzie wykłada wiele naszych sióstr i braci. Dwie z nich mają doktorat nauk biblijnych, uzyskany w Oxfordzie i na Notre Dame. Co za wspaniały i dalekosiężny wyraz nadziei, by kształcić naukowców w tak przerażających okolicznościach. Na tej chrześcijańskiej uczelni trzech profesorów jest muzułmanami. Studiuje tam 120 ludzi świeckich.
Nadzieja jest zdolna przemienić w piękno również okropieństwo przemocy. Byliśmy bardzo poruszeni popołudniem w Bagdadzie, kiedy postanowiliśmy odwiedzić kościół Matki Bożej Oswobodzicielki, gdzie 21 października 2010 roku 47 wiernych oraz dwóch kapłanów zostało zamordowanych przez pięciu zamachowców-samobójców, którzy wysadzili się wchodząc do kościoła, w czasie sprawowanej tam eucharystii. Podczas naszej wizyty spotkaliśmy kobietę, która została postrzelona w tym zamachu, tracąc swoje jeszcze nienarodzone dziecko. Nowy kościół, wspaniale odbudowany i wykończony pięknym drzewem, z wyrytymi na ścianach imionami zmarłych, jest znakiem zwycięstwa zmartwychwstania, gdy rozkwita drzewo krzyża czyniąc śmierć jałową, podobnie jak to stanie się w Iraku. Wierzymy, że krew tych męczenników przyniesie owoce.
I w końcu tym, co daje nadzieję, są wesoło roześmiane twarze dużej ilości dzieci. Odwiedziliśmy w Bagdadzie dwa szpitale, założone i prowadzone przez dominikańskie siostry św. Katarzyny ze Sieny oraz Ofiarowania Pańskiego, gdzie są również oddziały położnicze. To tutaj rodzą się przyszli obywatele Iraku, muzułmanie i chrześcijanie, tuż obok siebie. Jedna siostra dominikanka, położna, została przedstawiona nam jako „matka Iraku”.
Kiedy odwiedziliśmy obóz na północy, zaabsorbowane dzieci podbiegały do nas, żeby zobaczyć tych nowych nieznajomych w białych habitach. Te dzieci zostały wyrzucone ze swoich domów, uciekając do nowego życia, życia w nędzy, ale miały w sobie dużo ufności, takiej ufnej spontaniczności, która nieczęsto jest widoczna u dzieci zachodu. Tuż przed udzieleniem komunii świętej na katolickiej liturgii w rycie chaldejskim dwoje dzieci podchodzi do ołtarza, aby odebrać od księdza znak pokoju, który przekazują całej wspólnocie. Być może te dzieci są zwiastunami nadziei na przyszłość, nawet jeśli dzisiaj nie potrafimy sobie wyobrazić, jaką formę ona przybierze.
Co możemy zrobić?
To jest pytanie, które ciągle stawialiśmy naszym braciom i siostrom. Często odpowiedzią były słowa: „Mówcie ludziom prawdę o tym, co się tutaj dzieje.” I to jest hasło naszego Zakonu: Veritas.
Prawda jest taka, że dzieje się tam ogromna katastrofa humanitarna, która druzgocze miliony ludzkich istnień.
Prawda jest taka, że ta katastrofa została w dużej mierze wywołana przez nieudolną interwencję zachodnich państw, szukających głównie własnego interesu w tym regionie.
Prawda jest taka, że konfrontacja z ISIS jest charakterystyczna dla kryzysu, który dotyka całą ludzkość u początku XXI wieku, czyli starcia się kultur tradycyjnych z nowoczesnością.
Prawda jest taka, że przemoc ISIS jest po części gorzkim owocem przemocy globalnego systemu gospodarczego, który jest budowany na coraz większej nierówności pomiędzy narodami i wewnątrz samych państw. Powinniśmy informować naszych polityków, zachęcać ich do wizyty w Iraku oraz do pracy nad rozwiązaniem tej katastrofy.
Po drugie, dominikanie w Iraku prosili o nasze modlitwy. Wielu z nich codziennie się modli: „Jak długo, Panie, jak długo?” (Ps 13,1). Powinniśmy zalewać niebiosa naszymi modlitwami, na wzór natarczywej wdowy, nękającej sędziego tak długo, aż dostała to, czego potrzebowała (Łk 18,2nn). Musimy w naszych wspólnotach, parafiach i różnych duszpasterstwach modlić się często i intensywnie o pokój w Iraku oraz za mieszkających tam chrześcijan.
Po trzecie, byłoby wspaniałe, gdyby ktoś z szeroko rozumianej Rodziny Dominikańskiej odwiedził nasze siostry i naszych braci w Iraku i spotkał się z ludźmi, którym oni służą. Nalepki rozprowadzane przez nasz Zakon w czasie ostatniej wojny w Iraku głosiły: „Mamy rodzinę w Iraku”. Wciąż ją mamy. Przyjedź, zwłaszcza jeśli posiadasz pewne umiejętności, które mogłyby pomóc uchodźcom, jeśli jesteś pielęgniarką, albo lekarzem, albo zajmujesz się pracą z ludźmi doświadczonymi traumą. Może niewielka grupa ludzi młodych mogłaby przyjechać na parę tygodni, aby poprzebywać z młodzieżą z obozów dla uchodźców, dzieląc ich doświadczenie. Byłoby to przemieniające dla każdego, dla tych, co przyjadą i dla tych, którzy byliby odwiedzeni. Oczywiście istnieje pewne ryzyko, ale nie powinniśmy być kierowani strachem: „Doskonała miłość usuwa lęk” (1 J 4,18).
I na koniec, możemy zbierać pieniądze, aby pomóc tym uchodźcom, aby mogli żyć godnie i z nadzieją. Pieniądze wspierające pracę naszych braci i sióstr mogą być przesyłane na konto:
PROVINCE DOMINICAINE DE FRANCE
DOMICILIATION : HSBC FR AGENCE CENTRALE
IBAN : FR 76 3005 6001 4801 4854 2857 016
Code B.I.C. : CCFRFRPP
z dopiskiem: “For Iraq”
Współautorem tekstu jest o. Brian Pierce, dominikanin z amerykańskiej Prowincji św. Marcina de Torres, były promotor mniszek w Zakonie Kaznodziejskim.