„To dopiero początek mojej posługi w kraju andyjskim. Na pewno jeszcze wiele razy będę się tutaj zachwycał wieloma rzeczami i dziwił tutejszym zwyczajom.” – pisze do nas w swoim pierwszym liście z Pariacoto, br. Piotr Hryma.
Moja misja w Peru rozpoczęła się miesiąc temu, 20 lipca 2015. Po prawie 14 godzinach lotu, dotarłem do stolicy kraju, do Limy. Tam mieszkałem przez tydzień. Miałem czas, aby się zaaklimatyzować. W pierwszych dniach najtrudniejsze dla mnie było przyzwyczajenie się do różnicy czasowej między Polską a Peru, która wynosi 7 godzin. Gdy w Peru mamy godzinę 21.00, w Polsce jest 4.00 następnego dnia. Podczas mojego pobytu w Limie, miałem okazję zobaczyć oraz poznać nie tylko historię oraz zabytki największego miasta peruwiańskiego, ale przede wszystkim życie codzienne i styl bycia jego mieszkańców.
Jednym z moich pierwszych spostrzeżeń było to, że w Peru bardzo szybko robi się ciemno. Czas między zmrokiem, a nocą jest bardzo krótki. Odpowiada za to równik, który znajduje się niedaleko stąd. Lima jest miastem zamglonym i wilgotnym, co sprawia, że bywa tu raczej chłodno. Zadziwiający jest styl jazdy kierowców. Najczęściej nie zachowują oni bezpiecznej odległości między samochodami, wymuszają pierwszeństwo i dużo trąbią, wcale nie dlatego, że ktoś komuś zajechał drogę, ale aby zasygnalizować innym kierowcom, że znajdują się obok nich. Już podczas mojej drogi z lotniska do klasztoru słyszałem, że co chwilę ktoś na nas trąbi. Nie wiedziałem, dlaczego, bo przecież jechaliśmy swoim pasem, nikomu nie przeszkadzając. Dopiero później jeden z braci wyjaśnił mi, że w Peru panuje taki styl jazdy.
Będąc w Limie wybrałem się nad ocean. Spotkała mnie tam mała przygoda. Byłem ciekaw, jaką temperaturę ma woda i podszedłem jak najbliżej się dało. Chciałem dotknąć wody ręką, ale niestety nie zdążyłem, bo znienacka nadeszła fala i zanim się zorientowałem, byłem już po kolana w wodzie. Dzięki temu śmiało mogę stwierdzić, że woda Pacyfiku nie była taka zimna.
Po tygodniu pobytu w stolicy, wyjechałem do Pariacoto, gdzie miałem rozpocząć swoją misyjną pracę. Przejazd z Limy do Pariacoto to ośmiogodzinna wyprawa. Jechałem autobusem, na widok którego na przystankach zbiegają się przydrożni sprzedawcy, oferując drobne przekąski. Zdarza się, że kierowca zabiera takiego sprzedawcę do środka i ten chodzi po pojeździe oferując swoje produkty. Gdy już skończy, wysiada po prostu gdzieś przy drodze.
W przeciwieństwie do Limy, która leży na wybrzeżu, Pariacoto jest położone w Andach. Pierwszego dnia nie mogłem niestety ujrzeć panoramy miasteczka, ponieważ wraz z br. Bogdanem przyjechaliśmy wieczorem. Następnego dnia po wyjściu do klasztornego ogrodu, zobaczyłem jak tu jest pięknie. Cały czas świeci słońce, w ciągu dnia jest ciepło, ale niestety noce bywają chłodne.
Ludzie żyjący tutaj są bardzo otwarci na innych. Wszyscy w wiosce się znają. Codzienność w Pariacoto wygląda zupełnie inaczej niż w Limie – dużym mieście. W Pariacoto ludzie żyją spokojniej, prowadzą niewielkie sklepy, uprawiają sady owocowe. Miałem już okazje być w kilku wioskach, do których dojeżdżają misjonarze, ale przynajmniej na razie nie jestem w stanie zapamiętać wszystkich nazw tych miejscowości. Bardzo ważnym wydarzeniem było dla mnie uczestniczenie w uroczystościach związanych z rocznicą męczeńskiej śmierci naszych braci: o. Zbigniewa i o. Michała. Szczególnie przeżyłem przejście trasą, którą wieziono męczenników na miejsce, w którym zostali zamordowani.
To dopiero początek mojej posługi w kraju andyjskim. Na pewno jeszcze wiele razy będę się tutaj zachwycał wieloma rzeczami i dziwił tutejszym zwyczajom. Myślę, że jest to wpisane w początki życia misyjnego. Kiedyś jeden z misjonarzy powiedział, że praca misyjna zaczyna się dopiero wtedy, kiedy przeminie zachwyt nad egzotyką, a życie stanie się zwyczajne, codzienne. Zatem wszystko jeszcze przede mną…
br. Piotr Hryma