Muzyka baroku misyjnego należy do ludzkości, jest wielkim dziełem sztuki i jako taka pochodzi od Boga i prowadzi do Niego – mówi ks. prof. Piotr Nawrot, misjonarz werbista. W rozmowie z KAI światowej sławy muzykolog i muzyk, odkrywca tzw. „baroku misyjnego” Indian Ameryki Łacińskiej mówi m.in. dlaczego tak ważna jest muzyka w ewangelizacji i jak się obchodzi Boże Narodzenie w Boliwii. Pytany, czego współczesny misjonarz i chrześcijanin powinien się uczyć od kultur indiańskich, powiedział: „Pozwólmy, by kultura Indian nas ewangelizowała”.
KAI: Jak Ksiądz Profesor znalazł się w Boliwii?
Ks. Piotr Nawrot: Po ukończeniu seminarium werbistów w Pieniężnie chciałem studiować i pracować w Japonii, gdzie werbiści mają prestiżową uczelnię Nanzan University w Nagoi albo w Chinach, Filipinach czy Korei. Przełożeni w Rzymie uznali jednak, że podjadę na misje do Ameryki Południowej i tak znalazłem się w Paragwaju. Tam zobaczyłem ruiny fantastycznych świątyń, w muzeach przepiękne szaty i naczynie liturgiczne, obrazy i rzeźby. Wtedy zapytałem się, a gdzie muzyka? Nie mogło tak być, aby wielka kultura była jej pozbawiona. Zanurzony byłem w muzyce od zawsze. Wcześniej nauczyłem się czytać nuty niż litery.
Uprawianie muzyki to tradycja rodzinna…
– Jedna z sióstr grała na instrumencie. W szkole muzycznej w Poznaniu uczyłem się gry na klarnecie. W seminarium zasiadłem przy organach. Było to dla mnie wielkie wyzwanie. Potem znalazłem się w Paragwaju i po trzech latach postanowiono mnie wysłać na studia. Proponowano mi KUL albo którąś z uczelni rzymskich. Wybrałem jednak Stany Zjednoczone i w Waszyngtonie uzyskałem tytuł magistra i doktora. Kiedy zastanawiałem się nad tematem rozprawy doktorskiej, pojawiła się informacja, że gdzieś w Boliwii Indianie śpiewają po łacinie, że mają jakieś notatki i w 1991 r. tam pojechałem. W kraju tym odnalazłem manuskrypty z muzyką miejscowych Indian Moxa [Mojos]. Pierwszy kontakt z nimi nie był łatwy mimo, że spotkanie było wcześniej przygotowywane, wiedzieli, że jestem księdzem i mówię po hiszpańsku. Nie od razu pokazali mi manuskrypty, ale wcześniej poprosili mnie na długą czterogodzinną rozmowę. Pytali o moją wiarę, znajomość ich kultury i tradycji, badali czy jestem wiarygodny, co chcę zrobić z manuskryptami. Na koniec rozmowy rada i kacyk powiedzieli mi, że bardzo się cieszą z mojego przybycia, gdyż gdyby manuskrypty zaginęły także i oni wszyscy by zginęli. Dla nich manuskrypty były czymś takim, jak dla Izraela Arka Noego. One dają im siłę duchową, poczucie tożsamości kulturowej i społecznej. Od tego spotkania wiedziałem, że moje życie się zmieniło. Dzięki Indianom mogłem rozpocząć systematyczną pracę nad manuskryptami i rozpowszechnić je na całym świecie, publikując 44 tomów studiów i kilkadziesiąt artykułów naukowych na ten temat. Jest to dopiero preludium do „wielkiej symfonii”, która się pojawi. Tak bogate są to zbiory.
Powrócił Ksiądz Profesor do USA.
– Po roku wróciłem i przedstawiłem gotową pracę doktorską na ten temat. Wywołała ona duże poruszenie, tym bardziej, że muzyka z redukcji indiańskich w Ameryce Łacińskiej znalazła się m.in. w słynnym filmie „Misja” Rolanda Joffe z 1986 r. Niestety, był to rok 1992, rocznica 500-lecia odkrycia Ameryki. Wtedy poddano rewizji wiele dotychczasowych opinii na temat tego wydarzenia i kolonizacji. Dlatego nie zgodzono się z jednym z moich wniosków, że dobrze prowadzona ewangelizacja w Ameryce nie niszczyła wcale miejscowych kultur, ale stawiała je na inny, wyższy poziom. Nie zgodzono się z tą tezą i poproszono o zmiany w tekście. Po roku pracy trochę ją zmieniłem, utrzymałem jednak swoją tezę i obroniłem doktorat. Po tym już wiedziałem, że wracam tylko do Boliwii, gdyż muszę kontynuować swoje odkrycia, tym bardziej, że Indianie mi zaufali.
Stał się Ksiądz Profesor odkrywcą muzyki baroku misyjnego?
– Media nagłośniły sprawę manuskryptów. Podawano, że to szwajcarski architekt Hans Roth, który rekonstruował kościoły misyjne, je odkrył. Potem mówiono, że Piotr Nawrot to zrobił. Fajnie to brzmi, mogło się mnie i innym podobać. Po pewnym czasie namysłu zaprotestowałem. Nikt nie jest odkrywcą manuskryptów, gdyż one nigdy nie zaginęły. Nie odkryli ich ani Roth, ani Nawrot, gdyż muzyka Indian nie zaginęła, ale w dużej części była grana i używana do kultu. Indianie żyli w redukcjach, czyli misjach, gdzie był właściwy Kościół misyjny, stąd barok, który tam powstawał należy odróżnić od baroku katedr i nazywamy go barokiem misyjnym, ponieważ pozostawał on pod wpływem kultury Indian. W jednej redukcji żyło od 3 do 5 tys. Indian i zaledwie 2 albo 3 misjonarzy z Europy. Była szkoła muzyczna, chór i 30 do 40 muzyków, którzy do Mszy św. śpiewali i codziennie grali. Misjonarze sprawowali jedynie nadzór nad oprawą muzyczną. Przygotowanie i wykonanie należało do Indian, którzy stworzyli część tego repertuaru, a nawet wykonywali instrumenty na wzór tych przywiezionych z Europy i dlatego też z tego powodu nazywamy ich spuściznę barokiem misyjnym. Szefami szkół muzycznych, chórów byli Indianie i dlatego, kiedy doszło w 1767 r. do wyrzucenia jezuitów z ich misji, muzyka była dalej tworzona i przetrwała do naszych czasów. Przypomnijmy przy tym, że redukcje prowadzili nie tylko jezuici, ale i inne zakony, m.in. franciszkanie i dominikanie.
Po powrocie do Boliwii związałem się jednym z chórów w La Paz i zaczęliśmy systematycznie występować. Prezentowaliśmy co roku cztery programy z muzyką misji. Później zainicjowaliśmy w Santa Cruz de la Sierra i innych miejscach Międzynarodowy Festiwal Muzyki Renesansu i Baroku Amerykańskiego „Misiones de Chiquitos”. Korzystaliśmy z tego, co odnaleźliśmy i opracowaliśmy z archiwów w Boliwii i innych krajów Ameryki Łacińskiej.
Swoimi odkryciami i festiwalem oddajecie sprawiedliwość kulturom indiańskim.
– My Europejczycy przez wieki kierowaliśmy się kulturowym szowinizmem. Uznawaliśmy tylko to, co u nas stworzono, inne kultury uznając za wtórne i naśladowcze. W Ameryce także mówiono tylko o tym, czego dokonali Europejczycy. Dlatego festiwal jest tak ważny. Nie organizujemy go, by grać tylko Vivaldiego czy Bacha, których oczywiście gramy, ale w duchu i interpretacji lokalnej. Indianie otrzymali muzykę z Europy, ale nie chcieli być tylko kopistami muzyków europejskich, lecz jej twórcami. Pisali ją na nowo według swoich upodobań. Do dzisiaj mają wielki szacunek do swojej tradycji muzycznej. Świadczy o tym choćby taki fakt, że z manuskryptów zrobione są fotokopie, które Indianie ręcznie przepisują. Kiedy im powiedziałem, że mogę zrobić im odbitki, to odparli oburzeni: „Jak Pana Boga można chwalić fotokopią?”. Myślę czasami, że to oni powinni nam udzielać rekolekcji.
W czym tkwi geniusz muzyki baroku misyjnego?
– Powtórzmy, Indianie mieli od zawsze swoją muzykę, która bazowała na trochę innym koncepcie melodii, harmonii i rytmu oraz byli bardzo muzykalni. Gdy rozpoczął się proces ich ewangelizacji, misjonarze szybko zdali sobie sprawę z tego, że słowo mówione nie wywiera na nich większego wrażenia. Gdy mówią o Bogu, o Kościele, o prawdach wiary, Indianie tylko w części się z tym zgadzają, ale nawrócenia są rzadkie. Ktoś musiał to zauważyć i zaproponował, aby zamiast mówić o Bogu i recytować Credo, śpiewać i wykonywać piękne, rozbudowane liturgie barokowe. Zauważono, że Indianie widząc takie liturgie, słysząc taki śpiew i instrumenty chętnie w nich uczestniczą, pozostają w kościołach i innych miejscach całymi godzinami, będąc wręcz w ekstazie. Muzyka zaczęła ich przyciągać.
Indianie wiedzieli, że jest to muzyka sakralna. W Europie koncentrujemy się na jej rytmie, harmonii i melodii, a sakralność zbudowana jest na tekście lub kontekście. Dla Indian jednak samo sacrum jest najważniejsze. Od niedawna na estrady koncertowe i do świątyń wchodzi muzyka skomponowana i z tekstami Indian. W swoim świecie tworzyli dzieła uniwersalne. Uniwersalność ich dzieł polega na oddziaływaniu na człowieka bez względu na pochodzenie, rasę, kulturę, podobnie jak utwory Bacha, Beethovena czy Chopina. W ogóle kultura misji ma charakter uniwersalny, co pokazuje życie codzienne, życie Kościoła i społeczeństwa. Kultura Indian jest wytworem Indian, a nie misjonarzy. Dlatego proponuję, żeby redukcje nazwać indiańskimi misjami administrowanymi przez jezuitów, franciszkanów czy dominikanów. Kultura Indian jest ich dziełem, choć z inspiracji Europejczyków. To jest ogromnie istotne.
Dlaczego muzyka jest tak ważna w ewangelizacji?
– Ewangelizacja to przepowiadanie i dawanie świadectwa. Słowo, które głoszę ma moc i znaczenie. Gdy słowo ubrane jest w muzykę, to moc i znaczenie tego słowa ogromnie się potęguje. Dam przykład modlitwy różańcowej. Wypowiadanie 50 razy „Zdrowaś Maryjo” jest pięknym i głębokim rozważaniem i medytacją, ale gdy to samo jeszcze zaśpiewam, dodam harmonię, rytm i melodię, to jeszcze bardziej siebie wyrażam. Człowiek wielbiący Boga poprzez muzykę, wielbi Go jeszcze bardziej, mocniej i solenniej niż samym tylko słowem recytowanym. Bylibyśmy nieroztropni w ewangelizacji, gdybyśmy nie używali muzyki. Przypomnijmy, że każda sztuka od Boga pochodzi. Także i dzisiaj, w nowej ewangelizacji muzyka musi być brana pod uwagę i oby była tak brana, jak to miało miejsce w redukcjach. Spójrzmy na kościoły w zlaicyzowanej Francji. Pójdźmy na nabożeństwo Wspólnot Jerozolimskich w Paryżu, gdzie jest zawsze rzesza modlitewnie rozśpiewanych ludzi. To samo widzimy w kościołach Warszawy czy Poznania. Tam gdzie jest dobry śpiew i muzyka, tam jest zawsze pełno zaangażowanych w liturgię wiernych. Ludzie wychodzą dzięki muzyce bardziej przemienieni niż ci, którzy byli karmieni suchym słowem. Z drugiej strony człowiek, nawet ten nie obdarzony muzykalnością, o wiele chętniej zaśpiewa we wspólnocie złożonej z kilkuset osób, niż będzie wysłuchiwał kolejnej części kazania. Powtarzam – muzyka jest jednym z fundamentów ewangelizacji, buduje wspólnotę i dlatego powinniśmy znaczną część środków przeznaczać na edukację muzyczną. Przez wieki każda misja miała szkołę muzyczną. Musimy do tego powrócić, gdyż to przynosi niesamowite efekty. Na Mszę św. z Franciszkiem w Santa Cruz w 2015 r. zebrałem grupę ponad 1143 muzyków. Kolejne 3 tys. gotowych było przyjechać i było bardzo rozżalonych, gdyż nie mieliśmy pieniędzy, aby ich zaprosić.
Muzyka pomaga również w samoewangelizacji.
– Bardzo lubię w polskim Kościele Msze św. roratnie w okresie Adwentu, gdy kościoły o poranku są rozśpiewane. Osobiście o wiele bardziej rozumiem sens Adwentu i Bożego Narodzenia także wtedy, gdy przy zapalonej świecy słucham czytając zawarte w oratorium „Mesjasza” Georga Friedricha Händla teksty Pisma Świętego. To jest też ewangelizacja. Dziękuję Bogu za ten dar, że dzięki muzyce, uprawianej przez siedem dni w tygodniu, mogę wyrazić najlepiej swoją cześć dla Niego. Muzyka karmi i duszę, i intelekt i dzięki niej jestem duchowo syty. Porównam to do biegacza długodystansowca, który zawsze ma siłę i energię, aby biec jeszcze dalej.
Czy z perspektywy Boliwii i Ameryki muzyka w Polsce zajmuje rzeczywiście tak ważne miejsce? Za jej poziom w polskiej parafii jest odpowiedzialny przede wszystkim organista.
– Jego rola, jeśli chodzi o muzykę w kościele jest podstawowa. Przypomnijmy, że w większości polskich parafii jest to jedyna zatrudniona osoba świecka, co uważam za złe zjawisko. Funkcja organisty jest ogromnie ważna w ożywianiu liturgii. Dobrze, że w Polsce mamy jeszcze wielu dobrze wykształconych organistów, ale przy tej okazji chcę z całą mocą powiedzieć, że organista nie może śpiewać. Jeśli śpiewa, to powinien otrzymywać podwójne wynagrodzenie. Tak nie jest, więc parafie powinny płacić karę, tak jak to było w epoce baroku. Sam Kościół o tym mówi, że gra na organach i śpiew to dwie rożne funkcje. Organista nie powinien pełnić funkcji kantora. Ponadto śpiew przy akompaniamencie organów nie może być jedynym elementem liturgii. Równie ważna jest rola chóru, dla którego mamy w repertuarze cały chorał gregoriański. Tradycję jego śpiewu bez akompaniamentu musimy absolutnie podtrzymywać. Przypomnijmy o wiekach chrześcijaństwa, gdy w świątyniach nie było żadnych organów czy innych instrumentów, a jedynie ludzkie głosy.
Zatrudniajmy przede wszystkim muzyków zawodowych i dobrze ich opłacajmy. W tym kontekście chcę powiedzieć, że lubię wracać do USA i odwiedzać tamtejsze parafie, w których widzę olbrzymie zaangażowanie laikatu. Im więcej będziemy zatrudniali w parafiach świeckich, tym lepiej dla Kościoła. Są to zawodowcy, a Lud Boży dobrze wie o tym, że trzeba ich utrzymać i na nich łożyć. Kapłan ma być przede wszystkim „specjalistą” od spraw duchowych. Znam parafie, gdzie zatrudnionych jest 10 świeckich na pełnym etacie, a tylko dwóch księży, i świetnie funkcjonują. Parafia to instytucja, a nie tylko miejsce, gdzie wspólnota się gromadzi na modlitwę. Im więcej będzie dobrze wykształconych organistów, im więcej dobrze wykształconych świeckich na parafiach, tym większa będzie hojność Ludu Bożego.
Na ile muzyka baroku misyjnego weszła w krwiobieg muzyki światowej?
– Muzykę baroku misyjnego wykonujemy przede wszystkim w Boliwii. Podczas tegorocznego dziesięciodniowego festiwalu daliśmy 140 koncertów wykonanych przez muzyków z 24 krajów świata czterech kontynentów. W Santa Cruz, największym mieście Boliwii, podczas festiwalu każdy taksówkarz wiedział, co to jest muzyka barokowa. Zresztą w całej Ameryce ludzie znają tę muzykę i ją wykonują. W Europie rocznie z tym repertuarem daje się ok. 40 koncertów. Nie jest to tylko muzyka z Boliwii czy misyjna, ale jest to muzyka taka sama jak Chopina czy Vivaldiego. Weźmy fantastycznego kompozytora, jakim był Pedro Jiménez de Abrila, który napisał 40 symfonii jak Mozart. Komponował muzykę porównywalną do późnego Haydna. Jego 40 symfonię przedstawiliśmy na tegorocznym festiwalu. Muzyka baroku misyjnego należy do ludzkości, jest wielkim dziełem sztuki i jako taka pochodzi od Boga i prowadzi do Niego. Wszyscy, bez wyjątku, nie możemy wobec niej przejść obojętnie albo pozwolić, aby ona zaginęła.
Co Ksiądz Profesor zaproponowałby nam z repertuaru baroku misyjnego?
– Przede wszystkim podróżując do krajów Ameryki Łacińskiej i odwiedzając redukcje, trzeba zobaczyć jak Kościół rzeczywiście ewangelizował. I koniecznie trzeba przyjechać do Boliwii w czasie festiwalu. Najbliższy odbędzie się od 13 do 23 kwietnia w 2018 r. Podczas niego słyszymy tę muzykę w interpretacji muzyków zawodowych z całego świata, ale przede wszystkim z ośrodków misyjnych, wykonywaną we wspaniałych wnętrzach indiańskich kościołów. Przyjeżdżają zespoły najwyższej klasy światowej. Często pytam Indian, jak im się podoba ich wykonanie. Odpowiadają zazwyczaj, że bardzo im się podoba, ale to nie jest ich muzyka. Pytam: dlaczego? Odpowiadają, że nie ma ich ducha. Jest wykonywana inaczej niż przez nich.
Jakie zespoły, wykonawców uważa Ksiądz Profesor za najlepszych?
– Z interpretacjami, z którymi najbardziej się utożsamiam osobiście to te wykonane przez zespoły: Arakaendar i angielski Florilegium. Muzyka to coś żywego i nie ma jakiejś jednej idealnej interpretacji. Nawet ten sam zespół, ten sam utwór w innej przestrzeni i czasie wykonuje w inny sposób. Mamy też wiele nagrań dokonanych we Francji, którym patronowałem. Istnieje też seria bardzo dobrych nagrań w interpretacji muzyków niezawodowych z Boliwii.
Ma Ksiądz Profesor ulubione utwory z tego repertuaru?
– Nie mam. Jeśli w danym momencie jakiś utwór mnie fascynuje, to tylko ze względu na stan mojego ciała i umysłu. Nie mam ulubionego kompozytora czy stylu muzycznego. Z drugiej strony jak nie pracuję, to nigdy nie słucham muzyki barokowej, a za to dużo jazzu klasycznego, np. Benny Goodmana, i rocka, np. Pink Floyd. Nie mam też ulubionego artysty. Na mojej drodze muzycznej pracowałem z takimi tuzami, jak choćby wybitna brytyjska śpiewaczka Emma Kirkby, Ensemble Organum Marcela Pérèsa z Francji, Alia Musica z Hiszpanii czy Continuum z Berlina.
Czego współczesny misjonarz i chrześcijanin powinien się uczyć od kultur indiańskich Ameryki?
– Przede wszystkim otwórzmy się na drugiego i innego. Jeżeli wchodzę w inną kulturę tylko po to, aby ją pouczać, a nie uczyć się od niej, to nigdy nie będę misjonarzem. Pozostaną puste słowa. Bóg działa na wiele sposobów. Zawsze był i jest obecny w wielu kulturach. Przez to musimy się na nie otworzyć. Jesteśmy autentycznymi misjonarzami wtedy, gdy w obliczu spraw ostatecznych nie pragniemy zbawiać się tylko indywidualnie, ale w jakieś konkretnej rzeczywistości. Pozwólmy, by kultura Indian nas ewangelizowała.
Zbliża się Boże Narodzenie. Co będziecie grali i śpiewali?
– Na pewno nie będzie polskich kolęd, a na stole wigilijnym nie pojawi się karp i inne tradycyjne polskie potrawy, które skądinąd uwielbiam, ale tylko wtedy, gdy jestem w Polsce. W Boliwii będzie na Wigilię picana, zupa z kilku gatunków mięs. Pasterka rozpoczyna się około ósmej wieczorem, a potem dopiero jest kolacja. A śpiewać będziemy miejscowe kolędy, m.in. w moim opracowaniu. Zamiast choinki będzie drzewko palmowe. Przypomnijmy, że w Boliwii jest środek lata. Co do boliwijskich kolęd, to wydałem dwa tomy muzyki bożonarodzeniowej. Każdego roku znajduję coś nowego i wtedy oczywiście gramy te nowe utwory. Śpiewa się oczywiście kolędy międzynarodowe, takie jak „Cicha noc”.
Jak Księdzu Profesorowi udaje się godzić tak różnoraką aktywność?
– Moje życie dzielę na cztery części. Trzy z nich związane są z pracą zawodową, a jedna z duszpasterską. Zawodowe życie to praca badawcza i artystyczna: prowadzenie festiwalu, koncerty oraz dydaktyka. Jeśli chodzi o powołanie, to w każdy weekend jestem na parafii. Tym, co mnie najbardziej pasjonuje jest praca badawcza i gdy przejdę na emeryturę, to jej chcę się całkowicie poświęcić.
Marzenia?
– Kontynuować to, co rozpocząłem przed laty, czyli zajmowanie się barokiem misyjnym, który odkryłem dzięki Indianom.
Rozmawiał Krzysztof Tomasik
***
W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, 26 grudnia będzie emitowany w telewizji polskiej film o ks. prof. Piotrze Nawrocie „Przedpokój do raju”. Jest to jeden z kilku filmów na temat jego pracy, obok m.in. „Misja Bolivia” i czy „Manuskrypt znaleziony w buszu”.
Ks. prof. Piotr Nawrot urodził się w 1955 r. w Poznaniu. W 1981 r. przyjął święcenia kapłańskie w zgromadzeniu ojców werbistów. Jest pracownikiem naukowym w departamencie muzykologii w Ministerstwie Kultury w Boliwii, dyrektorem artystycznym Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Renesansu i Baroku Amerykańskiego „Misiones de Chiquitos” i profesorem Wydziału Teologicznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie wykłada muzykę kościelną i historię kultury misyjnej.
Od 2008 roku ks. Nawrot prowadzi badania w ramach kanadyjskiego projektu „The Hispanic Baroque: Complexity in the First Atlantic Culture”. Jako kierownik projektu prowadzi seminaria oraz szkolenia w zakresie konserwacji, inwentaryzacji oraz katalogizacji manuskryptów dla studentów studium doktoranckiego The University of Western Ontario w Kanadzie.
W 2000 r. ks. prof. Nawrot został odznaczony przez Korpus Konsularny akredytowany w Boliwii za dorobek wniesiony w studia i propagowanie kultur Indian Boliwii. Wraz z Ashleyem Solomonem, profesorem i dyrektorem Wydziału Muzyki Dawnej z Royal College of Music w Londynie, prowadzi chór i orkiestrę Arakaendar. W 2012 r. w Madrycie z rąk królowej Hiszpanii Zofii odebrał nagrodę „Reina Sofía” za gromadzenie, zachowanie oraz rozpowszechnianie muzyki misyjnej Indian Chiquito i Moxo, jak również za rekonstrukcję partytur muzycznych Archiwum Misyjnego Indian Chiquito.
Za: www.ekai.pl