Ks. prof. L. Mezzadri CM: św. Wincenty widział Jezusa we wszystkich i we wszystkim

Święty Wincenty a Paulo nie widział podziału na sferę religijną i społeczną, ale dostrzegał Jezusa we wszystkich i we wszystkim – powiedział ks. Luigi Mezzadri CM, włoski historyk Kościoła, były wykładowca dziejów Kościoła na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim i w Papieskiej Akademii Kościelnej w Rzymie. Jest on również autorem wielu prac nt. św. Wincentego i założonego przezeń Zgromadzenia Misji (CM). W rozmowie z KAI opowiedział o swych kontaktach z tym świętym i o jego znaczeniu dla dzisiejszego Kościoła.

Oto zapis tego wywiadu:

Piotr Dziubak: Jak wyglądały związki Księdza Profesora ze św. Wincentym a Paulo?

Ks. Luigi Mezzadri CM: Jako młody ksiądz zajmowałem się św. Wincentym jako postacią historyczną: badałem związane z nim daty, źródła, znaczenia, bibliografię. Zachowywałem się jak lekarz medycyny sądowej, który cały czas przebywa w chłodnych miejscach wśród odrażającego fetoru. Wtedy nie był on dla mnie świętym. Był przypadkiem zamkniętym w dwóch datach: urodzin i śmierci. Pamiętam śpiewy liturgii przedsoborowych. Zapalano bardzo dużo świec, może dlatego, że w nas tego światła nie było. Nie czułem go wówczas. Mam przed oczami wiele barokowych obrazów, które go przedstawiały w takich zwiewnych szatach.

– I w pewnym momencie zaczął Ksiądz szukać Wincentego?

– Zostawiłem go na trochę jeszcze i zająłem się jego czasami. W Paryżu było wtedy bardzo zimno, Sekwana zamarzała. Czułem i wyobrażałem sobie, że On też nosił rękawiczki z wełny, z których wyłaniały się palce naznaczone artrozą [zwyrodnieniem stawów]. Pisanie musiało mu sprawiać dużą trudność. Zacząłem odkrywać jego świat. Ludzie myli się bardzo rzadko, także ludzie z bogatych rodzin. Jedzono mało i źle. Ludzie pili wodę z rzek, nie zastanawiając się, czy gdzieś powyżej w nurcie tej rzeki nie leży końskie truchło. Tylko bogaci jedli chleb z mąki. Biedni piekli swoje pieczywo z bardzo zanieczyszczonych mieszanek. Połowa dzieci umierała w pierwszym roku życia. Średnia wieku życia wynosiła ok. 25 lat. Czyli ktoś koło czterdziestki był już bardzo stary. Patrząc na obrazy z tamtego okresu nie widziałem nikogo, kto by się uśmiechał, ponieważ nie mieli zębów. Biedni nie pisali. 85 proc. Francuzów było analfabetami.

I w pewnej chwili biedni odkryli kogoś, kto mówił do nich w sposób zrozumiały. Mówił im o Bogu. To był właśnie Wincenty a Paulo. Posłał swoje siostry – szarytki do szpitali, żeby pokazać i nauczyć choć trochę higieny, czystości. Tak właśnie odkryłem innego św. Wincentego, który nie wydawał obiadów dla biednych tylko na Wielkanoc albo na Boże Narodzenie, ale był z nimi cały czas.

– Czy św. Wincenty przeżył swoje nawrócenie już jako ksiądz?

– Było to 25 stycznia 1617 roku. Święty Wincenty był dobrym księdzem. Mówiąc o jego nawróceniu nie można myśleć o przemianie od grzechu do łaski. Trzeba na nie patrzeć jak na wędrówkę w górach, kiedy wchodzi się do nowej doliny. Wcześniej był porządnym kapłanem. Umiał znaleźć się wśród ówczesnych ważnych osobistości, był szanowany. Kiedy przeszedł na drugą stronę góry, stanął pośród biednych. Zaczął inaczej patrzeć na rzeczy, dostrzegać już nie porządek, bezpieczeństwo, władzę, ojczyznę, ale potrzebujących, biednych, zaczął bronić tych, którzy nie mają głosu. To było nawrócenie św. Wincentego.

– On wtedy jechał karetą w kierunku Amiens…

– To była zima. Jechał karetą z panią Gondi i chociaż był księdzem, był jej służącym. To była bardzo wpływowa kobieta, zwracała się do króla po imieniu. Tę podróż przerwała osoba, która poprosiła o spowiedź. Oczywiście pani Gondi nie weszła do domu tego biedaka. Wincenty usiadł blisko niego i wysłuchał jego bardzo trudnej spowiedzi. Ten wieśniak powiedział mu, że jest chrześcijaninem, ale dodał, że stoi daleko od Boga. Był chrześcijaninem ze względu na politykę, ale nie z serca. Był katolikiem tylko po to, żeby przeciwstawiać się protestantom.

Po tej spowiedzi Wincenty zrozumiał, że wśród Francuzów panowało wielkie napięcie, że między ludźmi było pełno nienawiści. Francja dopiero co skończyła wojny religijne. Ludzie mówili o sobie, że są katolikami tylko dlatego, że nie są protestantami. Nie naśladowali Jezusa Chrystusa. Madame Gondi podpowiedziała mu, żeby kazał uderzyć w dzwony, a gdy to zrobił, tłum wieśniaków przyszedł do kościoła – właścicielka wzywa. Wincenty nie wygłosił żadnego wielkiego przemówienia. On w ogóle nie był wielkim mówcą. Ale mówił od serca, spontanicznie i zamiast tłumaczyć jakieś pojęcia, zaczął mówić o Jezusie Chrystusie, o Bożym miłosierdziu, o Jego miłości. Mówił, że Jezus stoi po ich stronie, że to oni są Jezusem, a nie ich panowie. Jego słuchacze zauważyli, że przynajmniej jeden ksiądz jest po ich stronie. Ludzie postrzegali dotychczas księży jako sprzymierzeńców władzy, jako tych, którzy stanęli po stronie zwycięzców wojny religijnej. A tu zobaczyli księdza, który ich rozumiał.

Wincenty zaczął mówić o spowiedzi, ale nie jako o czymś, co będzie przeglądem grzechów, ale że to będzie spotkanie z Jezusem, że przed Nim będzie się można ze wszystkiego wypłakać. Mówił im, że w spowiedzi Jezus nie będzie ich osądzał, ale przebaczy im, bo On ich kocha. Ludzie zaczęli się spowiadać. Było ich tak dużo, że Wincenty musiał zawołać do pomocy jezuitów z Amiens. To było kilka dni spowiedzi. To było coś nowego dla ludzi: jakiś ksiądz zaczął im mówić o Jezusie Chrystusie, a nie o ich grzechach.

– Innym chyba momentem w nawróceniu św. Wincentego było posłanie młodych dziewcząt, które zaczęły z nim pracować, do więzień i szpitali. To były przyszłe szarytki. Więzienia w tamtych czasach były bardzo specyficzne. Rządziły w nich korupcja i prostytucja. Święty nie postawił sobie za główny cel ochrony i bezpieczeństwa tych dziewczyn, ale przede wszystkim chciał, żeby trochę światła dobroci dotarło do tych miejsc, żeby ktoś je tam zaniósł…

– Katechizm mówi nam o piekle, czyśćcu i niebie. Piekłem w czasie św. Wincentego były dwa miejsca: więzienia i szpitale. To były przerażające miejsca. Jedno z powodu zimna i ciemności, drugie z powodu smrodu. To były strasznie brudne miejsca. Do więzień wchodziły prostytutki. Straże nie były opłacane przez władze. Musieli znaleźć rekompensatę na więźniach. Strażnicy byli gorsi od diabła. Tam panował całkowity brak człowieczeństwa. I tam, gdzie królowało największe poniżenie człowieka, miał odwagę posłać siostry. Były to wyłącznie bardzo młode kobiety i one umiały zdobyć szacunek dla siebie. Ich obecność tam była jak promień światła w piwnicy. Siostry szarytki były darzone szacunkiem zarówno przez strażników, jak i przez więźniów. Pomagały, karmiły, leczyły. Większość więźniów była skazana na tzw. galery, musieli wiosłować na statkach, przykuci do swych ław, byli siłą napędową. Inni byli pozostawieni sami i szybko umierali.

Szpitale również były strasznymi miejscami. Chorzy leżeli po kilku w łóżkach. Kiedy jeden umierał, przynoszono zaraz następnego. Bezład, fetor, ciągłe zarażenia. Wincenty i tam posłał szarytki. W szpitalach też cieszyły się wielkim szacunkiem.

– O co chodziło Wincentemu?

– Nie chciał, aby siostry były przywiązane do jednego miejsca, ale żeby były połączone z biednymi, żeby łączyły je ze światem czyny miłosierdzia. Część sióstr pracowała w szpitalach, niektóre jeździły do wiosek, inne zajmowały się biednymi na ulicach, jeszcze inne uczyły. W niektórych miejscach zdarzało się, że siostry odwiedzały chorych i uczyły. W praktyce wyprzedziły to, co się robi dzisiaj.

– Św. Wincentego jako młodego kapłana porwali na morzu piraci i sprzedali jako niewolnika na terenie dzisiejszej Tunezji…

– Ta jego przygoda źle się zaczęła już na początku podróży. Niestety Wincenty sam się naraził na niebezpieczeństwo, ponieważ chciał odzyskać dług. Wracał drogą morską. Wtedy porwali go piraci ze statku, który pływał przy brzegach Francji. W tamtym czasie statki poruszały się dość blisko brzegów. Sprzedano go jako niewolnika właśnie na terenach dzisiejszej Tunezji. Udało mu się stamtąd jednak uciec po nawróceniu jego pana, który zresztą sam był niegdyś księdzem.

– Co pisał Wincenty o okresie, kiedy był niewolnikiem wśród muzułmanów?

– Po pierwszym, trudnym okresie, odnalazł równowagę. Poznał szanujących się ludzi. Nie doświadczył znęcania się. Nie zmuszano go do przejścia na islam. Co więcej, uderzyło go to, że inni interesowali się nim. Słysząc jak śpiewał Salve Regina, jedna z żon jego pana zaczęła wypytywać, cóż to za dziwny niewolnik. On był już wtedy księdzem i nie zachowywał się jak wielu innych niewolników chrześcijańskich, którzy zupełnie nie radzili sobie z nową sytuacją, w jakiej się znaleźli. Niektóre źródła podają, że część tych niewolników przechodziła na islam tylko po to, aby móc mieć wiele żon.

– Św. Wincenty przeżył też w swoim życiu bardzo poważny kryzys powołania. Napisał do matki, że nie widzi sensu bycia księdzem…

– Kiedy wrócił z niewoli, uważał siebie za kapłana, który już się skończył. Chciał odejść, nie chciał walczyć. We Francji mówiło się wtedy, że ksiądz nigdy nie umiera z głodu. Patrząc na ówczesną sytuację, duchowni nie należeli do biednych, ale byli zabezpieczeni majątkowo. Wincenty był księdzem, który zagubił marzenia, ambicje, poczucie piękna kapłaństwa. Dla niego życie jako księdza oznaczało żyć skromnie czy raczej nie tyle żyć, ile przeżyć skromnie. Ale Pan Bóg chciał, żeby Wincenty żył i służył biednym.

– Św. Wincenty napisał, że Waszym klasztorem, Waszym domem ma być ulica i gdy ktoś dzwoni, trzeba mu otworzyć, jeśli jest głodny, trzeba mu dać jeść, jeśli jest zmęczony, trzeba pozwolić, aby się przespał…

– Mamy takie wyrażenie: zostawić Boga dla Boga. Św. Wincenty nie widział rozdziału między sferą religijną a społeczną. On dostrzegał Jezusa we wszystkich i we wszystkim. Dlatego też pozostaje ostrożnym, udając się do kardynała Richelieu, ówczesnego premiera Francji, żeby prosić go o pokój. Richelieu, mimo tego, że jego kraju nikt nie zaatakował, rozpoczął wojnę tylko dla chwały dla króla a zarazem piekła dla ludzi. I wskutek tego cierpieli ludzie, ponieważ wojna przynosi biedę, głód, przemoc, a w końcu śmierć.

– Czy święty Wincenty jest dzisiaj aktualny? Co ma nam do przekazania?

– Nie wystarczy kochać Boga, jeśli mój bliźni Go nie kocha – tak mawiał św. Wincenty. Dzisiaj duszpasterstwo w Kościele sprowadziliśmy do projektów i programów, zamiast stać po stronie ludzi. Zdobywa się ich nie wielką teologią, ale pokorą, w małych rzeczach, będąc z nimi. Musimy się nawrócić i stanąć obok ludzi, posłuchać, jak oni patrzą na problemy, jak żyją. Często jesteśmy sędziami, a powinniśmy – jak mówi o tym Księga Tobiasza – być towarzyszami podróży. Zamiast być nimi, zostaliśmy przewodnikami, sędziami. Ludzie nie podążają już za nami.

– Czy tu tkwi siła św. Wincentego?

– Tak właśnie. Trzeba, żeby Kościół był po stronie ludzi.

Piotr Dziubak (KAI Rzym) / Rzym

Wpisy powiązane

Dominikanie: Wszyscy potrzebujemy siebie nawzajem

Michalici: Konsekracja kościoła pw. Matki Bożej Różańcowej w Kuli (Papua-Nowa Gwinea)

Św. Franciszek w Muzeach Watykańskich, na 800. rocznicę stygmatów