Uczestniczyło w niej 185 osób. Spotkanie prowadził Mateusz Roman Hinc – kapucyn, psycholog, psychoterapeuta, wykładowca psychologii, zaangażowany głównie w psychoterapię osób duchownych.
Sesja była próbą poszerzenia postrzegania i rozumienia kryzysu. Kryzys, choć na ogół jest doświadczeniem bolesnym, może prowadzić do rozwoju i dojrzałości człowieka. Ważne jest jednak właściwe zrozumienie jego głębokich przyczyn i poznanie dróg odpowiedniego przeżywania kryzysu. Dobrze przeżyty kryzys może zaowocować pokojem serca.
TEKSTY HOMILII
wygłoszonych w czasie spotkania
Moja współodpowiedzialność za łódź Kościoła
homilia – święto Katedry św. Piotra, 22 lutego 2013
1 P 5, 1-4; Ps 23, 1-6; Mt 16, 13-19
Na początku postawmy sobie pytanie, co wydarzy się, kiedy na drodze spotkają się kryzys i pokój serca. W tej chwili znamy jedną odpowiedź, że mianowicie wydarzy się sesja w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie. O tym, co wydarzy się więcej, przekonają nas najbliższe godziny i o. Mateusz.
Katedra to miejsce, z którego Ojciec Święty naucza i katechizuje, z którego umacnia braci i siostry w wierze. W święto Katedry św. Piotra Apostoła dziękujemy Bogu za nauczanie Ojca Świętego Benedykta XVI, które trwa już ponad siedem lat. Dziękujemy za to, że Ojciec Święty naucza swoich braci i swoje siostry z ogromną kompetencją, mądrością i mocą, że umacnia nas w wierze będąc równocześnie, jak czytamy w liście św. Piotra Apostoła, „żywym przykładem dla stada”, przykładem człowieka modlitwy, głębokiej wiary, teologicznej kompetencji i człowieczeństwa. Czyni to, jak również czytamy u św. Piotra, z ogromnym oddaniem, a jedynym zyskiem, który ma na uwadze, jest to, by jak najwięcej serc otworzyło się na Jezusa i nawiązało z Jezusem żywą głęboką więź.
Papież Benedykt w swym nauczaniu chce nas spotkać z żywym Bogiem w Jezusie Chrystusie. Pragnie nam pomóc w Jezusie rozpoznać Mesjasza, Bożego Syna. Ale nawet gdyby ktoś nie od razu w Jezusie rozpoznał Mesjasza, a jedynie widział w Nim któregoś z proroków, wielkiego człowieka, uzdrowiciela czy nawet rewolucjonistę, myślę, że papież w jakiś sposób byłby zadowolony, bo zawsze jest nadzieja, że ten ktoś po jakimś czasie dojdzie do pełni prawdy o Osobie Jezusa, że odnajdzie i wyzna w Nim Mesjasza i Zbawiciela. Papież wie, że to, co jest najgorsze w relacji do Jezusa, to obojętność. Najgorsze byłoby uznanie Jezusa za nikogo, czyli taka sytuacja, gdy na pytanie, które dziś zadał Jezus w Ewangelii: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?”, uczniowie czy dzisiejsi wyznawcy Chrystusa odpowiedzieliby: „Za nikogo”.
Najgorszą sytuacją jest brak jakiejkolwiek relacji i jakiejkolwiek więzi z Jezusem. Wtedy rodzi się pokusa, by zamiast na skale, życie budować na piasku. Wtedy rodzi się pokusa, by sobie poszukać innego Mesjasza, a innego Mesjasza nie ma. Wtedy rodzi się pokusa, by samemu dla siebie być mesjaszem realizując w życiu opracowany przez siebie plan zbawienia siebie i świata. Dlatego papież w swoim nauczaniu próbuje robić wszystko, aby nas spotkać z Jezusem, byśmy dla Jezusa otworzyli serce, byśmy nie tylko wyznali, że On jest Mesjaszem, Synem Bożym, ale byśmy Jemu jako Mesjaszowi, Synowi Bożemu, powierzyli swoje życie.
Było dla nas wszystkich zaskoczeniem, kiedy papież Benedykt XVI powołując się na swoje coraz słabsze zdrowie i coraz mniejsze siły oznajmił, że postanowił przekazać ster łodzi Piotrowej, powiedzielibyśmy, w sprawniejsze ręce. To nie znaczy, że Benedykt XVI łódź Kościoła opuści. To nie znaczy, że on z tej łodzi ucieka, że dokonuje jakiejś dezercji. Benedykt XVI znajdzie w tej łodzi inne miejsce i dalej z całą odpowiedzialnością będzie robił wszystko, by płynęła ona według kursu, który wytyczył Jezus Chrystus, a którym jest dom Ojca Niebieskiego.
My zaś dziś w święto Katedry św. Piotr Apostoła pragniemy się modlić za tego, który podejmie posługę Piotra naszych czasów po Benedykcie XVI, aby i on umacniał nas w wierze z całą mądrością i mocą; aby był świadkiem Chrystusowych cierpień i chwały, która ma się objawić; aby pasł Bożą owczarnię, zapewniając jej pokarm na życie doczesne i wieczne; aby mocno oparty na relacji z Jezusem bronił Jego owczarni przed wilkami, złodziejami czy najemnikami, by bronił Jego owczarni przed zagrożeniami zewnętrznymi i wewnętrznymi; aby strzegł w swojej owczarni czystości obyczajów; aby bronił nas przed gnuśnością, lenistwem, otępieniem, zaniechaniem życia według Ewangelii; aby przypominał, że dopóki ta łódź jest na pełnym morzu, nie ma czasu na świętowanie, na spoczywanie na laurach, ale trzeba walczyć z żywiołem, który, jak zauważamy, jest coraz bardziej bezczelny; aby przypominał, że trzeba płynąć mimo wszystko ku upragnionej przystani, gdzie dopiero czeka nas wszystkich niewiędnący wieniec chwały.
Nasz udział w tej sesji jest dowodem naszej odpowiedzialności najpierw za swoje osobiste życie, życie ucznia Chrystusa, ale jednocześnie dowodem naszej współodpowiedzialności za życie i piękno całego Kościoła świętego. My też nie chcemy tej łodzi opuszczać czy z niej uciekać, ale będąc w niej na swoim miejscu, wpatrzeni w pasterzy Kościoła i głównego sternika, trzymać kurs wytyczony przez Jezusa.
Ryszard Stankiewicz SDS
Bóg prowadzi swoje stworzenie do doskonałości
homilia – sobota 2. tygodnia Wielkiego Postu, 23 lutego 2013
Pwt 26, 16-19; Ps 119, 1-2.4-5.7-8; Mt 5, 43-48
„Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski”. Gdy słyszymy te słowa może pojawić się w nas napięcie między tym, co jest, a tym, co być powinno; napięcie między moim, jak to mówimy, „ja” realnym i „ja” idealnym. Niebezpieczeństwo jest większe, gdy czytając Ewangelię czy Stary Testament traktujemy je jak jedynie przyrząd do diagnozowania siebie samych, gdy sięgając po Pismo Święte pytamy jedynie o to, kim jestem i co powinienem czynić. Tymczasem Pismo Święte najpierw objawia prawdę o Bogu. Zapytajmy więc, jakim objawia się nam Bóg na kartach dzisiejszych czytań.
W tekście hebrajskim dzisiejszego pierwszego czytania pojawia się czterokrotnie niewymawiane przez Żydów imię Boga. Napotykając w tekście cztery litery tworzące niewymawiane imię Boga Żydzi ich nie czytali, a w zamian mówili: „Adonai”, co na język grecki przełożono „Kyrios”, a po polsku znaczy „Pan”. Bóg w krzaku gorejącym objawił Mojżeszowi swoje imię: „Jestem, który jestem”. Słowo dzisiejsze objawia nam więc najpierw prawdę, że Bóg, w którego wierzmy, to Miłość objawiająca się poprzez Obecność. Bóg zobaczył nędzę ludu w niewoli egipskiej, usłyszał jego wołanie, poznał jego udrękę i postanowił go uwolnić. Dwa razy w dzisiejszym pierwszym czytaniu pojawia się zwrot: „Pan, twój Bóg”. Takiego Boga, obecnego w każdym momencie życia, choć czasem niedostrzegalnego, uznaję za mojego jedynego Boga. W Jezusie Bóg objawił siebie jako Emmanuela, Boga z nami. Miłość-Obecność stała się widzialna, słyszalna, wręcz dotykalna. W Jezusie kontemplujemy Miłość, która wchodzi w taki świat, jakim świat rzeczywiście jest. Jezus słowem i życiem objawia Ojca. On „widząc tłumy ludzi, litował się [gr. splachnisthe] nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza”. Jezus głęboko wzruszony, poruszony w swoich wnętrznościach, jak poruszona jest matka, której dziecku coś dolega, objawia Ojca Niebieskiego poruszonego we wnętrznościach w obliczu udręki i nędzy, opuszczenia i samotności wielu jego dzieci.
W Ewangelii dzisiejszej Jezus zaprasza nas, byśmy najpierw kontemplowali Ojca Niebieskiego, który sprawia, że słońce wschodzi nad złymi i nad dobrymi, który zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Bóg dba o cały świat, troszczy się o radzących sobie i nieradzących. Dba nie tylko o dobrą cząstkę świata, ale również o tę złą, zranioną grzechem czy słabą, bo nikim i niczym się nie brzydzi, co uczynił (por. Mdr 11, 24). Stworzył tych, którzy dziś idą ścieżką Jego przykazań i tych, którzy nią dziś nie idą. Bóg dba o całą ludzkość i – w kontekście naszych rozważań możemy podkreślić – dba o całego człowieka. Św. Paweł napisze, że Bóg tak ukształtował ciało wspólnoty Kościoła i ciało każdego z nas, że „zyskały więcej szacunku członki z natury mało godne czci, (…), żeby poszczególne członki troszczyły się o siebie nawzajem” (1 Kor 12, 24-25). Od Boga, który jest Ojcem, trzeba nam uczyć się takiego miłowania najpierw siebie, potem takiego miłowania bliźnich, jak siebie samego, a potem – na wzór Chrystusa – miłowania bliźnich aż po zapomnienie o sobie. Nigdy jednak nie zapominając o kruchości w sobie, którą szczególnie i wciąż potrzebuje miłości, nie zapominając o kruchych członkach, bo one są pierwsze „adresatami” miłosiernej miłości Ojca. Wówczas będzie można o nas powiedzieć synowie i córki Ojca, kiedy będziemy traktować siebie, bliźnich i świat, jak traktuje nas, innych i świat Ojciec niebieski.
Uderzające są w lekturze dzisiejszego pierwszego czytania i Ewangelii ostanie ich słowa: Ewangelia – w dosłownym tłumaczeniu – kończy się zdaniem: „Bądźcie więc wy doskonali, jak Ojciec wasz niebieski doskonały jest”, natomiast fragment z księgi Powtórzonego Prawa kończy się: „I [Bóg] postawił cię wysoko, (…) abyś był ludem święty dla Pana, twojego Boga, jak obiecał”. Jesteśmy zaproszeni do wpatrzenia się w Boga, który obiecał stałą pomoc narodowi, który wyprowadził z ziemi egipskiej, oraz w Boga, który jest doskonały i wzywa na drogę doskonalenia się. A doskonały w przypadku Boga to znaczy w najwyższym stopniu miłosierny, w najwyższym stopniu zdolny do pochylania się na tym, co nędzne. Miłosierny, misericors, to znaczy okazujący serce mizerii, nędzy.
W ciągu dnia powróciła do mnie myśl z Katechizmu: „Stworzenie ma właściwą sobie dobroć i doskonałość, ale nie wyszło całkowicie wykończone z rąk Stwórcy. Jest ono stworzone «w drodze» (in statu viae) do ostatecznej doskonałości, którą ma dopiero osiągnąć i do której Bóg je przeznaczył. Bożą Opatrznością nazywamy zrządzenia, przez które Bóg prowadzi swoje stworzenie do tej doskonałości” (KKK 302). Po stworzeniu Bóg nie pozostawił stworzeń samym sobie. Bóg nie jest kimś, kto był obecnym na starcie świata czy naszego życia, a potem długo… długo nic i zobaczymy Go dopiero czekającego na mecie naszego życia i świata. Nic podobnego! Bóg stworzył nas i dał nam życie, i w każdej chwili podtrzymuje nas w istnieniu, pozwala nam działać i prowadzi nas do celu, do doskonałości (por. KKK 301). Ewangelia św. Mateusza spięta jest jak klamrą: w pierwszym rozdziale słyszymy, że Dziecię Jezus to zapowiedziany Emmanuel, to znaczy Bóg z nami; a ostatnie zdanie Ewangelii to słowa Jezusa: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Bóg w swej Opatrzności nieustannie nam towarzyszy.
W jednym zdaniu Bóg, który wyprowadził z niewoli, wprowadził nas na drogę z ziemi egipskiej do ziemi obiecanej, i swoim słowem towarzyszy na tej drodze aż wprowadzi nas do ziemi obiecanej. On, nasz Bóg, jest z nami, swoim ludem, by nas wspierać w drodze doskonalenia się.
Piotr Szyrszeń SDS
Wyjdź z ciemności pustki ku oślepiającemu Bożemu światłu!
homilia – 3 niedziela Wielkiego Postu (C), 24 lutego 2013
Rdz 15, 5-12.17-18; Ps 27, 1.7-9.13-14; Flp 3, 17-41; Łk 9, 28b-36
Wielki Post z pewnością bardziej niż inne okresy w kalendarzu liturgicznym zwraca naszą uwagę na wewnętrzne zmaganie, które mamy podjąć, gdyż poza Bogiem wszystko pozostaje dwuznaczne. Tylko Bóg jest światłością. Tylko Bóg jest prosty i jednoznaczny. W ubiegłą niedzielę słyszeliśmy o wewnętrznym zmaganiu, które Jezus prowadził na pustyni. On, który jest prawdziwym człowiekiem, również wszedł w to ludzkie zmaganie i pokonał kusiciela. Dzisiaj natomiast w Liturgii Słowa jesteśmy świadkami innego zmagania, które także związane jest z walką duchową. Gdy czytałem o tym zmaganiu, wracał w moich myślach temat sesji, którą kończymy („Kryzys i pokój serca”), bo zmaganie, o którym mowa, to zmaganie między ciemnościami i światłem, między niepokojem czy lękiem i pokojem.
W Biblii znajdujemy dwa określenia dotyczące ciemności. Są ciemności nazywane „skotos”, które pochodzą z ograniczenia ludzkiego, z ludzkiej biedy i nieradzenia sobie. To ciemności, które pojawiają się, gdy – mówiąc obrazowo – człowiek ze swoimi ograniczeniami zostaje sam ze sobą w zamkniętym ciemnym pokoju. „Skotos” to ciemności samotności, pustki. Myślę, że każdy z nas bardziej czy mniej w swoim życiu ich doświadczył. Biblia mówi jeszcze o drugim rodzaju ciemności, które nazywa „gnofos”. Są to ciemności, które pochodzą z nadmiaru światła. To paradoksalne, ale przecież bardzo nam bliskie. Spróbuj, proszę, patrzeć przez dłuższy czas na słońce i w pewnym momencie zauważysz, że w twoich oczach pojawiają się ciemności. Są więc również takie ciemności, które pochodzą z nadmiaru światła. Im bardziej zbliżamy się do Boga, który jest Światłością, tym bardziej wchodzimy w ciemności (to jednak musimy sobie także dobrze wytłumaczyć). W dzisiejszej liturgii mamy do czynienia zarówno z ciemnościami ludzkimi, określanymi jako „skotos”, jak również z tymi, które pochodzą z nadmiaru światła, czyli „gnofos”.
Zacznijmy od historii Abrahama. Jest noc. Noc panuje nie tylko na zewnątrz, ale także w sercu Abrahama. Przebywa on w namiocie i – jak mówi jeden z komentarzy – nie mogąc spać, wstaje i zaczyna się modlić. Z pomocą modlitwy nie udaje mu się jednak wyjść ze swoich ciemności. Musimy sobie krótko przypomnieć to, co wydarzyło się wcześniej. Abraham ma już swoje lata, nosi w sercu Bożą obietnicę, że otrzyma ziemię i potomka, tymczasem lata mijają i nic z tego, co Bóg mu wcześniej obiecał, jak dotąd się nie spełniło. Abraham pogrąża się w beznadziei. Traci nadzieję nie dlatego, że chce ją utracić. Ręce mu opadają, bo tak długo ufał, bo walczył przez całe życie. Pamiętamy, że Abram zostawił swoją ziemię i powierzył się Temu, który go prowadził. Bóg kiedyś powiedział do niego: „wyjdź, idź” (w języku hebrajskim mamy tu do czynienia z grą słów „(lek-leka)”), które oznacza: „wyjdź dla siebie! wyjdź dla własnej korzyści!”. Sędziwy Abraham stwierdza teraz, że nie ma nic z tego, że kiedyś posłuchał Boga. To jest jednak tylko jego wyłącznie ludzkie myślenie i postrzeganie, które mają swoje granice. Abraham myśli, że skoro jest leciwy, to już nie będzie miał dziecka, że skoro chyli się już ku śmierci, to nie zobaczy już ziemi obiecanej. Oto ciemności Abrahama, które my również przeżywamy, kiedy dotykamy naszych granic, kiedy nie jesteśmy w stanie naszym umysłem czegoś objąć czy zrozumieć, kiedy nic się nam nie zgadza. Oto dlaczego zaczynamy cierpieć. Bóg zna to cierpienie. W Jezusie wszedł w to cierpienie i doświadczył ludzkich granic w noc Getsemani i w noc Golgoty, kiedy chociaż był środek dnia, to zapadły ciemności.
Co czyni Bóg, kiedy jesteśmy pogrążeni w ciemnościach, kiedy nie mamy odpowiedzi na nasze pytania, kiedy wydaje się, że On się spóźnił i że zgubił kalendarz naszego życia, kiedy wydaje się, że nie jest Bogiem wiernym, jak o tym wcześniej byliśmy przekonani? To jest największy ból i największe ciemności. Im bardziej kogoś kochamy i komuś ufamy, tym bardziej cierpimy przeżywając zawód i rozczarowanie w związku z taką osobą. Abraham jest namiocie, a Bóg już po raz kolejny mówi do niego: „wyjdź!”. Tym razem jest to zaproszenie: „wyjdź z namiotu!”, czyli „wyjdź z namiotu twojego myślenia i twojego postrzegania”. W jednym z midraszy żydowskich to polecenie Boga brzmi: „wyjdź poza twoją astronomię i spójrz na niebo, i zobacz gwiazdy!”. Czego Bóg dokonuje tym słowem? Bóg tym „wyjdź z namiotu!” jakby prostuje zgarbionego i pochylonego w swoim myśleniu Abrahama. Mówi do niego: „Spójrz w niebo! Wyprostuj się! Patrz gdzieindziej, bo w swoich myślach niczego więcej nie zobaczysz! Gapisz się w siebie i masz coraz większe ciemności w sobie”. Na niebie są gwiazdy i Bóg światłem tych gwiazd rozświetla ciemności myśli Abrahama. Abraham tej nocy, ale dopiero kiedy wyszedł z „namiotu własnych myśli”, uwierzył, że jest coś poza jego myślami i powierzył się słowu, które ponownie jest słowem obietnicy: „Policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić… Tak liczne będzie twoje potomstwo”. I widzimy, że Abraham zebrał się w sobie, że na nowo zaczyna żyć, że – jak mówi pięknie dzisiejsze czytanie- „uwierzył Bogu”. Niezwykła jest wiara tego człowieka, który się powierza Bogu. Czy Abraham widzi ziemię? Nie widzi jej! „Twojemu potomstwu oddaję właśnie tę ziemię”. Czy Abraham widzi syna? Nadal nie ma syna! Ale Abraham znowu doświadcza światła płynącego ze słowa obietnicy, ponieważ mocą wiary uchwycił się słowa obietnicy, które dało mu światło. My wiemy, że ono się spełni, że otrzyma syna, którego imię zawierać będzie głębokie przesłanie (imię „Izaak” można przetłumaczyć „Bóg się śmieje”). Bóg się zawsze śmieje ostatni. Bóg ma zawsze rację i trzeba wyjść naprzeciw światłu Jego słowa. Wychodzący z namiotu Abraham uczy nas wychodzenia poza własne ciemności, poza krąg własnego myślenia.
W czasie tego spotkania mówiliśmy dużo o kryzysie. Kiedy, według Biblii, pojawia się kryzys? Twórczy i życiodajny kryzys, bo takie jest jego znaczenie, kiedy dobrze weń wejdziemy i go przeżyjemy, pojawia się na granicy naszych ciemności i „ciemności” Bożych. Kryzys pojawia się wówczas, gdy wychodząc z naszych ciemności znowu wchodzimy w „ciemności”, bo to, co Bóg nam mówi, wydaje się mieć tyle światła, że to światło nas mroczy, że znowu opanowują nas ciemności. Wystarczyłoby przecież, gdyby Bóg powiedział Abrahamowi: „będziesz miał dziecko”, tymczasem Bóg mówi: „będziesz miał tak liczne potomstwo, jak gwiazdy na niebie”. Wydaje się, że ta obietnica jest jak światło, które oślepia, jak światło, na które nie można patrzeć. Po ludzku wydaje się, że nadal pozostaje się w ciemnościach, ale jak mówi pięknie Grzegorz z Nyssy, Abraham, podobnie jak później Mojżesz, jest skąpany w Bożym świetle.
Jeszcze piękniej wytłumaczy nam to druga historia zaczerpnięta z dzisiejszej Liturgii Słowa. I znów koniecznie musimy wrócić do kontekstu, ponieważ fragment Ewangelii wg św. Łukasza, który przed chwilą odczytaliśmy, zaczyna się od momentu, gdy Jezus i trzej uczniowie już idą na górę: „Jezus wziął z sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę, aby się modlić”. My wiemy, co się tam wydarzy, a oni jeszcze tego nie wiedzą. Tymczasem Ewangelista Łukasz opis tego wydarzenia rozpoczął od słów: „W jakieś osiem dni po tych mowach wziął z sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę, aby się modlić”. Wiemy, co w Ewangelii oznacza ósmy dzień. Ósmy dzień to dzień rozpoznania światła Poranka Wielkanocnego, dzień rozpoznania Zmartwychwstałego, dzień rozpoznania Żyjącego. Uczniowie idą na górę pełni bólu, bo przed chwilą miała miejsce trudna rozmowa, po której wpadli w kompletne ciemności czy – moglibyśmy powiedzieć – w kryzys, ponieważ niczego nie zrozumieli. Mistrz, za którym poszli i który był ich nadzieją, którego uznali za Mesjasza, powiedział im, że zostanie odrzucony, ukrzyżowany i zabity… Po ludzku myśląc nic im się nie zgadzało! Pomyślcie, drodzy, o wszystkich nadziejach, które wiązaliście z Bogiem, i wspomnijcie momenty, gdy przyszły sytuacje, które tym nadziejom zaprzeczały i je niejako przekreślały. Ile razy w takich momentach mówiliśmy Bogu, że tu się nic nie zgadza, że nas oszukał: „Boże, zaufałem Ci, poszedłem za Tobą, a Ty zmieniasz plany i karty mojego życia”. Ile było takich sytuacji, gdy modliliśmy się, jak Jeremiasz, który w bólu woła do Boga: „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść” (Jr 20, 7).
Dziś wpatrujemy się w uczniów, którzy pozwalają się uwieść, pozwalają się prowadzić słowu Jezusa. Po ośmiu dniach (mamy więc zapowiedź poranka wielkanocnego, zmartwychwstania) Jezus zabiera trzech uczniów na górę. Gdy już są na górze, Jezus zaczyna się modlić, a na tej modlitwie przychodzi światło. To jest niezwykle ważne przesłanie. Światło, które – czerpiąc z tytułu tej sesji, którą kończymy – jest słowem wewnętrznego pokoju. Co to oznacza? Światło czy pokój nie są celem modlitwy, ale owocem modlitwy. Nieraz szukamy pokoju jako celu modlitwy, który chcemy zdobyć, a pokój jest owocem drogi, owocem pewnego procesu, owocem naszej modlitwy i wierności. Ponieważ uczniowie – Piotr, Jan i Jakub – są wierni, nadal idą za Jezusem na tę górę, co zdaje się symbolizować ich trud i zmaganie. Pójście za Jezusem wydaje się czasem jak góra, która jest nie do przejścia. Ale oni trzej wchodzą na górę i modlitwa Jezusa przynosi im światło. Zauważmy, co się dzieje wówczas, kiedy Jezus jest w świetle i rozmawia z Mojżeszem i Eliaszem. Kim byli Mojżesz i Eliasz? Byli osobami skąpanymi w Bożym świetle. Mojżesz schodząc z góry, gdzie rozmawiał z Panem, promieniał na twarzy tak bardzo, że musiał zasłaniać swoją twarz. Eliasz skąpany w ogniu Bożego światła został zabrany do nieba. Obaj przeżyli swój exodus, swoje wyjście. Obaj szli ku Bogu: w stronę Bożej góry Horeb. Otóż, światło, które pochodzi z Boga, rozświetla tego, który chce w nie wejść.
Na górze Tabor widzimy uczniów śpiących. Ich sen, jak się wydaje, symbolizuje pozostawanie w ciemnościach, trwanie w swoim sposobie patrzenia. Ile razy, drodzy, przypomnijcie sobie, mieliśmy takie dni, gdy było nam trudno i chcieliśmy te chwile przespać. Chcieliśmy zamknąć oczy i żeby już nic więcej się nie działo. Sen to symbol naszych ciemności, symbol tego, że chciałoby się już nic nie widzieć i nic nie wiedzieć, tylko spać. Ludzie, którzy przeżywają depresję, bardzo mocno doświadczają trudu otwierania oczu i wstawania z łóżka, związanego z nimi cierpienia wewnętrznego, ale Bóg jest pośród tego, co przeżywają, podobnie jak jest na górze Tabor przy śpiących uczniach. Dzieje się wtedy coś pięknego, ponieważ On swoim światłem przyciąga ich do siebie poprzez obłok, który w Biblii oznacza obecność Bożą. Uczniowie zostają jakby wciągnięci w tę Bożą rozmowę, której się tak bali, bo Jezus mówił o swoim przejściu – o krzyżu, pogrzebie i zmartwychwstaniu – którego i oni musieli dokonać, a którego nie chcieli dokonać. Wówczas pojawia się światło i obłok, który ich wprowadza czy niejako wciąga w Boże tajemnice. I wtedy dzieje się coś, co się zdarza się często również w naszym życiu. Kiedy znika strapienie i kryzys, kiedy pojawia się pokój, to chcielibyśmy go jak najdłużej, a nawet na zawsze, zatrzymać. Chcielibyśmy pokój kupić, jak się kupuje coś na rynku, mieć go i zatrzymać go u siebie już na zawsze. „Mistrzu, dobrze, że tu jesteśmy. Postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Piotr był tak zachwycony tym, co go spotkało, że zapomniał, że sam pozostanie poza namiotem. Ewangelista skomentuje to zachowanie mówiąc: „Nie wiedział bowiem, co mówi”. I wtedy z obłoku wychodzi głos, podobny do tego, który w swoim namiocie usłyszał Abraham: „To jest mój Syn wybrany, Jego słuchajcie”.
Kochani, na końcu tej sesji otrzymujemy od Boga, który nas miłuje, bardzo ważne przesłanie. Jakiekolwiek ciemności byśmy nie przeżywali i w jakichkolwiek trudnościach w życiu byśmy się nie znaleźli, w środku tych ciemności i sytuacji kryzysu jest zawsze światło. W środku jest zawsze Ten, który mówi do nas: „To jest mój Syn wybrany, Jego słuchajcie! To jest Jedyne Słowo, którego macie się uchwycić!”. Jeśli nie potrafimy już chwycić się nikogo i niczego, to uchwyćmy się Słowa Boga pomimo wszystko, jak Abraham, który uwierzył wbrew nadziei, jak uczniowie wprowadzeni w tajemnicę Bożego światła na górze Tabor. Módlmy się w tej Eucharystii, aby Bóg z każdego kryzysu i jakichkolwiek ciemności, które pojawiłyby się w naszym życiu, wyprowadzał zawsze dobro; byśmy wychodzili z każdego kryzysu bardziej wewnętrznie ugruntowani, skąpani w Bożym świetle, głębiej wierzący i bardziej ufający. Prośmy także, aby ta góra Tabor, na którą dzisiaj wchodzimy, stała się dla nas górą światła, które nas poprowadzi i przeprowadzi przez cały czas Wielkiego Postu, który przez nami. Prośmy, byśmy w duchowym zmaganiu uczyli się zaufania do Boga i powierzania się Jemu. Bóg i tylko On jest źródłem pokoju i światła. Bóg zaprasza nas, byśmy wchodzili w tę Jego przestrzeń pokoju i światła, lecz wejść tam można tylko przez wiarę, przez powierzenie siebie, a więc przez wyjście poza własną „astronomię”, poza własne wyliczenia i myśli. O takie nawrócenie, o taką zmianę myślenia, módlmy się w tej Eucharystii.
Krzysztof Wons SDS
Za: www.kapucyni.pl.