Setki tysięcy migrantów napływają do Kostaryki od kilku lat. Nie mają nic i mierzą się z ekstremalnymi warunkami przeprawy. Pomoc uchodźcom niosą m.in. siostry zakonne, a że skala przytłacza, rozwijają także sieć współpracy między różnymi zakonami.
Najpierw przybyli Kubańczycy w 2015 r., potem Haitańczycy, następnie Nikaraguańczycy, a w roku ostatnim potężna fala Wenezuelczyków – zaznacza s. María Angélica Tiralle, misjonarka św. Karola Boromeusza. W wywiadzie dla portalu Global Sister Report wyjaśnia, że charyzmatem jej zgromadzenia jest pomoc migrantom, dlatego też, gdy ujrzała tłumy przybyszy na ulicach, zaczęła z nimi rozmawiać, pytając o potrzeby, oraz zwróciła się z prośbą o wsparcie do innych zakonów żeńskich. Udało się nawiązać owocną współpracę i dziś wiele sióstr poświęca się całkowicie pomocy uchodźcom. Choć, jak zaznacza s. Tiralle, nie jest łatwo zebrać fundusze na ten cel.
Wiele osób przybywa z Panamy, mając za sobą przeprawę przez puszczę i bagna przesmyku Darién. Według danych panamskiego rządu, w 2022 r. 250 tys. osób przybyło tą drogą; w pierwszych miesiącach obecnego roku naliczono już 100 tys. migrantów. Wśród nich jest Kolumbijczyk Elquin Lozano wraz z żoną i dwójką córek. Prawie umarliśmy z głodu podczas przeprawy – zaznacza. – Powiedziano nam bowiem, żebyśmy wzięli jedzenie na dwa dni drogi, tymczasem trwała ona trzynaście dni. Mężczyzna dodaje, iż niestety po drodze widzieli ciała ludzi, którym się nie powiodło. Jego córka do dzisiaj miewa koszmary. Dziś jego marzenie to zalegalizowanie pobytu w Kostaryce, znalezienie pracy i mieszkania.
Wielu migrantów jest jednak zdeterminowanych iść dalej, aż do Stanów Zjednoczonych. Siostry zakonne przestrzegają ich przed tą drogą, wskazując, że czeka ich wiele niebezpieczeństw równie groźnych jak puszcza. Żal im jest zwłaszcza dzieci. Liczni migranci, zdecydowawszy się raz na porzucenie wszystkiego, chcą jednak za wszelką cenę spróbować dotrzeć do USA.
Krzysztof Dudek SJ/vaticannews.va / San José
KAI