Nazywam się Juan Carlos Salgado. Pochodzę z Meksyku. Misjonarzem kombonianinem jestem od 30 lat, z czego 25 spędziłem na misjach w Afryce. W wieku 18 lat zacząłem się zastanawiać, co zrobić ze swoim dalszym życiem. Jak je zaplanować… Któregoś razu podczas lektury książki o powołaniu przeczytałem niezwykle istotne dla mnie słowa: „Młody człowieku, jesteś powołany do życia”. I wtedy poczułem, że Pan Bóg wzywa mnie do pracy na misjach. Rozpocząłem więc formację do bycia kapłanem. Wkrótce jednak odkryłem swoje prawdziwe powołanie. Zapragnąłem zostać bratem kombonianinem, bo to dawało mi możliwość pracy na misjach w swoim wymarzonym zawodzie. W ten sposób mogłem spełnić swoje pragnienie – zostać misjonarzem i pomagać chorym w szpitalach, a także uczyć w szkole.
Po ukończeniu studiów pielęgniarskich wysłano mnie do Kenii, abym dokończył formację jako brat kombonianin. Pierwszy prawdziwy kontakt z Afryką miałem podczas pracy w przychodni na obrzeżach Nairobi, prowadzonej przez misjonarzy miłości. Stamtąd zostałem wysłany na północ Konga do misji Duru, gdzie pracowałem wśród ludu Azande, zarządzając wiejskim szpitalem. Byłem tam bardzo szczęśliwy, ale po ataku ugandyjskich rebeliantów na naszą misję, nie można było kontynuować działalności. Wyjechałem wówczas do Ugandy, aby studiować medycynę. To również było bardzo piękne doświadczenie. Nauka i kształcenie przez afrykańskich lekarzy pozwoliły mi zrealizować marzenie św. Daniela Comboniego o ratowaniu „Afryki przez Afrykę”.
Do Konga powróciłem już jako lekarz i dalej posługiwałem wśród ludu Azande, tym razem na katolickiej misji Bondo. Pracowałem w szpitalu diecezjalnym, a jednocześnie uczyłem w szkole pielęgniarskiej. Po roku ciągłej formacji w Rzymie zostałem przydzielony do Czadu do szpitala w Donomanga, gdzie spędziłem ostatnie cztery lata. Zawsze lubiłem pracować na obszarach wiejskich, z dala od gwaru miast, gdzie człowiek uczy się żyć za niewiele i gdzie konieczność czyni każdego bardziej kreatywnym. Tam nauczyłem się gotować, zajmować rolnictwem i hodowlą zwierząt.
Będąc jedynym lekarzem na misji, musiałem robić wszystko po trochu – prowadzić konsultacje, realizować wizyty u hospitalizowanych, przyjmować porody, wykonywać operacje, USG, ale także prace administracyjne itp. Jedną z największych trudności, jakie napotkałem w mojej pracy, było radzenie sobie z tradycyjnymi przekonaniami ludzi, którzy np. wierzą, że w przypadku ukąszenia węża powinni pić benzynę lub przy zapaleniu gardła u dzieci przeciąć język, powodując tym poważne krwawienie lub groźną infekcję. Niektórzy doznają także poważnych oparzeń, bo w zimne dni umieszczają pod łóżkiem żar, w skutek czego posłanie się zapala.
Na początku tego roku przeżyłem tam bardzo trudne doświadczenie, które odcisnęło piętno na moim życiu. Pewnego dnia, po zakończeniu konsultacji pacjentów, razem z wolontariuszką z Polski zostaliśmy porwani dla okupu przez uzbrojonych bandytów. Zabrali nas do lasu. Po ponad godzinnej jeździe motocyklem zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie mieli ukryte zaopatrzenie, wodę, napoje gazowane i koce chroniące przed nocnym zimnem. Bandyci zapewnili nas, że nie zamierzają nas zabijać, tylko chcą pieniędzy. Jednak po kilku minutach odnaleźli nas miejscowi policjanci. Po wymianie strzałów bandyci uciekli, pozostawiając mnie na miejscu, natomiast wolontariuszkę wzięli ze sobą. Dziewczyna była przetrzymywana przez pięć dni, na szczęście żołnierze z czadyjskiej i francuskiej armii zdołali ją bezpiecznie odbić. Dzięki Bogu wszystko się pomyślnie zakończyło.
Teraz po 25. latach posługi w Afryce zostałem wezwany do swojego kraju, aby opiekować się starszymi i schorowanymi misjonarzami. Dziękuję Panu Bogu za to piękne doświadczenie pracy na misjach w Afryce, do której mam nadzieję wkrótce powrócić.