Klasztor na koreańskiej granicy – marzenie Jana Pawła II

Już od 70 lat Półwysep Koreański przeszywa naszpikowania bronią granica, wzdłuż której żołnierze przez cały czas zachowują pełną czujność. Zawsze może nastąpić ten jeden moment, w którym napięcie między dwoma Koreami przerodzi się w nową wojnę. W tym właśnie miejscu swój klasztor założyły siostry wizytki i od prawie 10 lat zanoszą modlitwę o pojednanie na Półwyspie Koreańskim.

Gdy powstała granica „rodziny zostały rozdzielone, np. ojciec został na północy, a matka na południu… – mówi periodykowi Misión s. Ángela Mercedes. – Niektórzy umarli, nie mając możliwości za życia, by jeszcze raz zobaczyć swych bliskich”. Klasztor otaczają bazy militarne i siostry nieraz słyszą wybuchy podczas ćwiczeń lub prób militarnych. „Panuje tutaj spokój pełen napięcia, ale już się przyzwyczaiłyśmy” – mówi zakonnica.

Jak wyjaśnia, wszystko zaczęło się od pragnienia św. Jana Pawła II, by nieść Boga tam, gdzie brak miłości i wiary. Na to marzenie Papieża zdecydowało się odpowiedzieć pięć kolumbijskich sióstr wizytek, które przybyły do Korei w 2005 r. Początkowo siostry zamieszkały w Pusan, wielkim mieście na południu półwyspu. Był to bardzo trudny czas. Wyzwaniem był język koreański, tak daleki od hiszpańskiego. „Zaczęłam pisać niezrozumiałymi bazgrołami i miałam bardzo silny kryzys wewnętrzny” – wspomina s. Ángela. Pocieszył ją pewien franciszkanin, mówiąc: „nie ma takiego misjonarza, który nie płakałby w którymś momencie”. Obok trudności językowych jeszcze bardziej dokuczliwe było ubóstwo. Pewnego dnia podczas odwiedzin sióstr pewien ksiądz zadał im pytanie, co jedzą. I siostry tajemniczo milczały. Poszedł więc zobaczyć lodówkę i nic tam nie znalazł. „Zmartwił się bardzo i zaczął nam pomagać – opowiada s. Ángela. – Wysyłał nam owoce, warzywa i mięso. Byłyśmy bardzo biedne”. A kiedy siostry kończyły fazę przystosowawczą, nagle dowiedziały się, że muszą opuścić Pusan, bo biskup nie planuje otwierania nowych wspólnot. „To był cios” – wspomina kolumbijska zakonnica – „[w tym momencie] powiedziano nam, że jest pewien biskup, jezuita, który może nas przyjąć [w górach w pobliżu granicy], ale jego diecezja jest uboga i nie będzie tam praktycznie nic. Odpowiedziałam więc: «jeżeli diecezja jest uboga i my jesteśmy ubogie, to zrozumiemy się bardzo dobrze». I poszłyśmy tam”.

W 2014 r. siostry zaczęły wznosić swoimi siłami budynek klasztoru na szczycie góry. Do dzisiaj trwają jeszcze prace. Kaplicę zorganizowały tak, by patrząc na tabernakulum, były jednocześnie zwrócone w stronę Korei Północnej. „Nikt nie wie, do czego dochodzi w tym kraju, dlatego właśnie modlimy się za nich każdego dnia – tłumaczy s. Ángela. Zapytana, czy wyobraża sobie, że przed śmiercią mogłaby postawić nogę w Korei Północnej, odpowiada, że jest to jej marzenie. „Mówią, że całkowite zjednoczenie jest praktycznie niemożliwe, ale dla Boga nie ma nic niemożliwego. Po obu stronach [granicy] jest wielu męczenników, prędzej czy później światło przeniknie do serc” – dodaje zakonnica.

Za: vaticannews.va

Wpisy powiązane

VIII Zebranie pallotyńskiej Regii w Rio de Janeiro

Orędownicy dla młodych

Ks. Leszek Kryża SChr: Jeździmy na Ukrainę by pokazać, że zgodnie z apelami Papieża Franciszka – nie zapominamy o wojnie