Do naszego domu w Buckedn dotarłem bez problemu, a to dzięki uprzejmości ojca Jima, przełożonego wspólnoty, który wyjechał po mnie na lotnisko. Gdyby nie to, nie byłoby tak łatwo. Po pierwsze dlatego, że to mój pierwszy wyjazd do Anglii; po drugie dlatego, że kiedy wylądowałem było już ciemno; po trzecie – Buckden to nieduża miejscowość (3000 mieszkańców) i niełatwo się do niej dostać transportem publicznym. Poproszono mnie, bym przyleciał na lotnisko London Stantsed. Londyn ma kilka lotnisk, w tym największe w Europie lotnisko Heathrow. Kiedy po przyjeździe do Buckden ludzie pytali mnie czy byłem w Londynie, odpowiadałem, że owszem, ale tylko na lotnisku. Nie rozumiałem czemu się śmiali kiedy mówiłem, że wylądowałem na Stansted. Zrozumiałem to dopiero patrząc na mapę. Choć lotnisko w nazwie ma London, położone jest ponad 60 kilometrów od centrum Londynu. To tak, jakby ktoś wylądował w Modlinie i mówił że był w Warszawie. Natomiast plusem tego lotniska jest to, że znajduje się mniej więcej w połowie drogi z Londynu do Buckden. Dzięki czemu ojcowie chętnie zgadzają się na odebranie z tego lotniska. Tak więc dotarłem bez problemów.
Parafialne zwyczaje
Następnego dnia, w niedzielę, dołączyłem się do Mszy św. parafialnej. Niewielki kościół zapełnił się ludźmi, co ciekawe, nie tylko starszymi, bo przyszło także wiele rodzin z dziećmi. Na czas Liturgii Słowa dzieci razem z katechetką i opiekunami wyszli do kaplicy obok (dzięki temu można było w spokoju wysłuchać czytań i kazania). Przed Ofiarowaniem dzieci wróciły, wszystkie stanęły przed ołtarzem i zaprezentowały prace namalowane podczas naszej Liturgii Słowa, po czym wróciły do rodziców. Myślę, że to pomysł godny naśladowania.
Kolejny ciekawy zwyczaj (znany z amerykańskich filmów), to pożegnanie się z kapłanem po Eucharystii. Ksiądz w ornacie wychodzi przed kościół, aby osobiście uścisnąć rękę każdemu parafianinowi. Przyznam, że byłem nieco zaniepokojony, kiedy stałem przed kościołem czekając na wychodzących parafian, ale wystarczył moment, abym poczuł się między nimi jak w domu. Było to bardzo serdeczne przyjęcie, pełne uśmiechów i miłych słów. Czekało mnie tu kolejne zdziwienie, kiedy jedna z pań zwróciła się do mnie po polsku. Okazało się, że długo mieszka w tej parafii i nie jest jedyną Polką. Tak więc zostałem bardzo dobrze przyjęty. Buckden, choć jest niewielką miejscowością, odwiedzane jest przez wielu turystów i ludzi zainteresowanych historią. Znaleziono tu ślady cywilizacji rzymskiej, prawdopodobnie więc już w pierwszych wiekach po Chrystusie kwitło tu życie. Więcej dowodów znajdujemy z początkiem drugiego tysiąclecia.
Garść historii
Nie wiadomo dokładnie kiedy w Buckden powstała pierwsza rezydencja biskupia, ale według informacji potwierdzonych przez historyczne dokumenty, na pewno istniała w czasie rządów św. Hugo, biskupa Lincoln, czyli między rokiem 1186 a 1200. Podróżując z Lincoln do Londynu (ponad 250 km), święty biskup zatrzymywał się tu na nocleg. Rozbudowaną od tamtych czasów rezydencję przez wieki odwiedzało wielu sławnych ludzi, między innymi angielscy królowie, jak Henryk III, Edward I, czy chyba najbardziej znany angielski król Henryk VIII. Miejsce to razem z nim odwiedziła jego piąta żona – Katarzyna Howard. Jednak dla mieszkańców Buckden inna osoba jest najważniejszym i zawsze wspominanym gościem. To ją uwieczniają witraże, ma tu piękny ogród ku swojej czci i wciąż żyje we wspomnieniach kolejnych pokoleń ludzi. Chodzi o pierwszą żonę Henryka VIII, ukochaną przez angielski lud królową Katarzynę Aragońską. Król, rozgoryczony brakiem męskiego potomka (Katarzyna urodziła mu córkę, kilka razy też poroniła), postanowił ją oddalić, biorąc za żonę damę dworu Annę Boleyn i w ten sposób wchodząc w konflikt z papieżem. Konflikt ten doprowadził do powstania kościoła anglikańskiego, niepodległego papieżowi, licznych prześladowań katolików oraz konfiskaty dóbr kościelnych. Z tego powodu katolicy w Buckden modlą się we współczesnym, niewielkim kościele, zaś w przepięknej, niegdyś katolickiej, gotyckiej świątyni, stojącej tuż obok, modlą się anglikanie. Pochodząca z Hiszpanii królowa Katarzyna nie była jednak zwykłym gościem. Była więźniem buckdeńskiej wieży, kiedy Henryk VIII postanowił pozbyć się jej z dworu i umieścić jak najdalej od Londynu. Przebywała tu około jednego roku (1533-1534), następnie została przeniesiona do pobliskiego zamku w Kimbolton, gdzie zmarła w lipcu 1536 roku. Jej skromny grób znajduje się nieopodal, w potężnej, gotyckiej katedrze w Peterborough (zbudowanej przed benedyktynów, ale od reformacji należącej oczywiście do anglikanów). Mimo iż od śmierci królowej minęło prawie pięćset lat, ludzie nieustannie o niej pamiętają i przynoszą na jej grób różne pamiątki, między innymi jej symbol – owoce granatu.
Dzisiejszy kompleks Towers of Buckden składa się z murów i starej bramy, stanowiących część fortyfikacji, dwóch sporych budynków, z których jeden jest częściowo przeznaczony dla klaretyńskiej wspólnoty oraz pokaźnej wieży. Całość zbudowana jest z czerwonej cegły i pięknie się prezentuje. Zarówno wieża, jak i oba budynki, poza częścią wykorzystywaną przez wspólnotę, są przeznaczone na działalność usługową. Są więc pokoje hotelowe, sale konferencyjne i kuchnia z jadalnią. Najstarszą częścią tego kompleksu jest wieża, którą zbudowano przed rokiem 1480. Obok wieży stoi wspomniany wyżej gotycki kościół otoczony starym cmentarzem.
(nie) ostatni rzut oka
Sama miejscowość jest bardzo zadbana. Czyste ulice biegną między zabytkowymi domami krytymi strzechą. Gdyby nie nowoczesne samochody, można by odnieść wrażenie, że czas się tu zatrzymał na XVI wieku. Wartość tego miejsca potwierdzają turyści, których mimo zimy, szczególnie w weekendy nie brakuje.
British claretian
Wspólnota klaretynów w Buckden składa się z czterech ojców: dwóch Anglików i dwóch Hindusów. Anglia od lat boryka się z problemem braku powołań i to nie nowość, że pracują tu kapłani z całego świata. Najstarszy we wspólnocie jest ojciec Peter, który pochodzi z Liverpoolu (kibic Everton F.C.). Jest już dawno po osiemdziesiątce, w przeszłości był prowincjałem i długie lata formatorem. W Buckden cieszy się zasłużoną emeryturą.
Następny to ojciec Jim. Pochodzi z Londynu i mówi piękną angielszczyzną (niestety bardzo szybko) i jest przełożonym wspólnoty. I dwóch Hindusów: ojciec Paul – ekonom i ojciec Antony – proboszcz.
Czym na co dzień zajmują się współbracia?
Po pierwsze, prowadzą dwie parafie. Z powodu deficytu kapłanów z Anglii, klaretyni prowadzący parafię w Buckden zostali poproszeni o prowadzenie także drugiej parafii, znajdującej się w niedalekim St. Neots. Codziennie tam dojeżdżają, by pełnić duszpasterską posługę. Dodatkowo ojciec Paul jest kapelanem w więzieniu.
Po drugie, ojcowie dbają o należące do nich budynki. To zabytki, potrzebują więc ciągłej pracy i stałej opieki, a także sprawnego zarządzania częścią hotelową.
British life
Warunki mieszkaniowe w Buckden Tower można podzielić na dwie kategorie: hotelowe i zakonne. W części hotelowej są zarówno pokoje tańsze, ze wspólnymi łazienkami, jak i piękne, ale za to droższe apartamenty. Wszystkie jednak utrzymane są w stylu nawiązującym do miejsca – jest to stara rezydencja, w której zatrzymywali się nawet angielscy królowie (myślę że i dziś mogliby się tu zatrzymać). Są tu stare drzwi, schody, rzeźbione poręcze, sporo antyków. Wszystko, co powinna zawierać taka rezydencja. Natomiast część zakonna jest surowsza i dużo uboższa od hotelowej. Łatwiej tu zauważyć ząb czasu oraz specyficzny klimat, spotykany często w starych plebaniach. Ma w sobie coś wyjątkowego, niezapomnianego. Jedną z rzeczy nie do pomyślenia w Polsce są stare okna. Chyba ze względu na łagodne zimy (niezmiernie rzadko temperatura spada tu poniżej zera) nikt nie myśli o ich wymianie. A byłoby co wymieniać… Można powiedzieć, że w wielu pomieszczeniach okna jakby istniały. Cieniutkie szybki nie chronią przed zimnem, a wiatr wiejący przez szpary robi z firankami co zechce. Nie potrzeba otwierać okien żeby wywietrzyć. Strach pomyśleć co byłoby, gdyby temperatura spadła poniżej zera. Nie mówiąc już o bezpieczeństwie, ale na szczęście Buckden to spokojna miejscowość.
Kolejna różnica, której nie da się nie zauważyć, to oddzielne krany z ciepłą i zimną wodą w łazienkach. Poranny dylemat – czy dać się oparzyć, czy przymrozić. Długo nie umiałem go rozwiązać, aż niedawno jedna z moich nauczycielek wyjaśniła mi, że umywalkę należy zatkać korkiem, napuścić wodę, wymieszać i dopiero się myć. Nasze rozwiązanie – mieszające wodę już w kranie – jest prostsze i wygodniejsze, ale według Anglików mniej oszczędne. Może coś w tym jest.
British street
Kolejna niespodzianka to jazda samochodem lewą stroną ulicy i kierownica siedzący po prawej stronie. Jestem tu trzeci tydzień i jeśli zdarza mi się jechać samochodem, to oczywiście jako pasażer (czuję się jak na odwyku, ponieważ od dziesięciu lat nie miałem tak długiej przerwy w prowadzeniu samochodu). Za każdym razem kiedy chcąc grzecznie usiąść jako pasażer, ląduję przy drzwiach kierowcy, ku oczywistej radości współbraci. Słyszałem, że nie jest trudno przestawić się na angielską stronę jazdy. Bałbym się tylko sytuacji, w której jechałbym pustą drogą, zamyślony i nagle z za zakrętu wyskoczyłby samochód z naprzeciwka. Podejrzewam, że z przyzwyczajenia zjechałbym na prawy pas, prosto pod jego koła. No i jeszcze ronda – ruch zgodnie ze wskazówkami zegara. Kto to wymyślił?
British food
Oczywiście inna jest też kuchnia. W ciągu tygodnia we wspólnocie gotuje kucharka, a w niedziele ojcowie jeżdżą na obiad do pubu. Muszę przyznać, że angielska kuchnia nie jest moją ulubioną. Żeberka z barbecue czy burgery – są bardziej typowe dla kuchni amerykańskiej. A tradycyjne angielskie dania to na przykład Sausage & Mash, czyli ziemniaczane purée z białymi kiełbaskami i ciemnym, słodkawym sosem albo osławione fish & chips, które (jak dla mnie) przegrywa z pierwszą lepszą bałtycką flądrą smażoną w budce pod Łebą czy na Helu. Można też zapomnieć o sałatkach warzywnych – zastępują je zielony groszek i fasola. Ciekawym urozmaiceniem kulinarnym w tej wspólnocie są potrawy robione co jakiś czas przez ojców z Indii. Najwyraźniej im też nie wystarcza kuchnia angielska i wtedy sięgają po swoje oryginalne przyprawy. Nie jestem w stanie ich zidentyfikować, ale całkiem ciekawie się prezentują w orientalnych sosach z ryżem.
Jednak z każdym dniem wzrasta moja tęsknota za zwyczajną pomidorówką lub schabowym…
British english
Powód dla którego Buckden stało się na cały miesiąc moim mieszkaniem jest prosty – przyjechałem tu uczyć się języka angielskiego. Dlaczego jednak właśnie w tej malutkiej miejscowości, a nie w pobliskim Cambridge czy Londynie? Otóż już od dwudziestu lat grupa tutejszych parafian podejmuje się wyjątkowego wolontariatu – prowadzenia kursu języka angielskiego dla misjonarzy klaretynów. W ciągu tych dwudziestu lat przez Buckden przewinęli się bracia i ojcowie z całego świata. Nauczyciele dla każdego klaretyna przygotowują indywidualny program, dostosowany do jego możliwości i potrzeb. To niesamowity „uniwersytet”, prowadzony przez ludzi tworzących prawdziwą wspólnotę i, mimo często podeszłego wieku, podchodzących do tego dzieła z prawdziwą pasją. Zajęcia zaczynają się o godzinie 10.00, po Mszy Świętej, w której niektórzy nauczyciele uczestniczą każdego dnia. Dla przyjeżdżających tu klaretynów wielką radością jest możliwość nauczenia się sprawowania Eucharystii i innych modlitw w języku angielskim. Chyba żaden inny kurs nie daje takiej możliwości. Co prawda czasem cierpią na tym parafianie (zdarzyło mi się na Mszy Świętej ofiarowanej za żywą osobę, pomodlić się za niego modlitwą za zmarłych). Myślę, że nie zawsze parafianie rozumieją wszystko co czyta czy odmawia kursant. Jednak mają dla nas wiele cierpliwości i życzliwości. Moja pierwsza Eucharystia, którą tu prowadziłem po angielsku, była niezapomnianym doświadczeniem, zarówno z powodu stresu (podobnego do tego przed Mszą Świętą Prymicyjną), jak i z powodu niesamowitej serdeczności miejscowej wspólnoty. Oczywiście miesiąc to za krótko, żeby nauczyć się obcego języka, ale to nieoceniona pomoc w pracy nad poprawną wymową i okazja do poznania kultury i miejscowych zwyczajów. Bo przecież wszystko (a nie tylko gramatyka) składa się na naukę nowego języka.
o. Marcin Kowalewski CMF
CDN
Więcej (zdjęcia) na: www.klaretyni.pl