Kardynał-nominat G. Marengo o „szeptaniu” Ewangelii do serca Mongolii

„W Mongolii chodzi przede wszystkim o humanizację codziennej rzeczywistości. Trzeba wziąć ludzi w opiekę, zwłaszcza osoby cierpiące, realizować projekty edukacyjne, medyczne, wszelkie związane z rozwojem człowieka” – mówi kardynał-nominat Giorgio Marengo IMC, prefekt apostolski Ułan Bator. W rozmowie z KAI pochodzący z Włoch duchowny zapewnia, że w jego pracy misyjnej chodzi przede wszystkim o „szeptanie” Ewangelii do serca Mongolii. Jutro w Bazylice Watykańskiej otrzyma z rąk papieża Franciszka insygnia kardynalskie.

Piotr Dziubak (KAI): Skąd “szeptanie Ewangelii” w Mongolii?

Kard. Giorgio Marengo: Zapożyczyłem wyrażenie “szeptanie Ewangelii” od ks. Thomasa Menamparampil. On jest autorem tego wyrażenia. Korzystam z niego w kontekście piękna misji, czyli „szeptania” do serca kultury, jej duszy. Ks. Menamparampil używał tego określenia w stosunku do duszy. Chodzi o „szeptanie” Ewangelii do serca Mongolii mając przed sobą trzy części tego wyrażenia. Ewangelię, która jest szeptana, a jej treścią jest Chrystus i Jego Osoba, Jego żywa istota. Drugą częścią jest “komu Go głoszę”, w tym wypadku do serca człowieka, zapraszając do pójścia ku głębi, żeby dotrzeć do wibrujących strun ludu, ale też konkretnej osoby, która stoi przede mną, od której zresztą zawsze wszystko się zaczyna. I w końcu czasownik „szeptać”, czyli zaistnieć w dialogu życia, w doświadczeniu wzajemnego zaufania i poznania. W Mongolii chodzi przede wszystkim o humanizację codziennej rzeczywistości. Trzeba wziąć ludzi w opiekę, zwłaszcza osoby cierpiące, realizować projekty edukacyjne, medyczne, wszelkie związane z rozwojem człowieka. Oczywiście nasze „szeptanie” jest obecne publicznie w czasie liturgii odprawianych w parafiach przekazujemy i budujemy głęboką relację z Chrystusem.

KAI: Kiedy przyjechał Ksiądz Kardynał do Mongolii zaraz po święceniach kapłańskich ponad 20 lat temu, trzeba było zacząć od nauki niełatwego języka…

– Wszyscy misjonarze zaraz po przyjeździe muszą się zmierzyć z językiem, ponieważ to jest główny wehikuł komunikacji. Musiałem na to poświęcić trzy lata nauki. Cały czas kontynuuję naukę mongolskiego. Teraz staram się nauczyć staromongolskiego sposobu pisania i kaligrafii, z której korzystano do 1941 roku. Obecnie pisze się cyrylicą. Zresztą w szkołach ponownie wróciła nauka kaligrafii staromongolskiej, co chyba jeszcze bardzo długo potrwa.

KAI: Mongolia była już w swojej historii ewangelizowana przez misjonarzy syryjskich. Miało to miejsce przed X wiekiem. W VI wieku w Pekinie rezydował biskup. Zatem Kościół katolicki ma już wielowiekową tradycję.

– Staramy się to podkreślać i robić wszystko, aby pamięć o tym się nie zagubiła. W tym roku obchodzimy 30 lat Kościoła w Mongolii epoki współczesnej. Wiara chrześcijańska była tu obecna i praktykowana już dawno. Mamy świadectwa o tym od przedstawicieli papieskich. Kiedy dotarli tu franciszkanie ojcowie Giovanni da Pian Del Carpine i Guglielmo da Rubruk w latach 1246 – 1251 napisali, że zetknęli się tu z lokalnym chrześcijaństwem. Było to tzw. chrześcijaństwo nestoriańskie chociaż dzisiaj wielu historyków preferuje określenie chrześcijaństwo syryjskie. Trzeba pamiętać, że wiara w Chrystusa dotarła tu w czasach starożytnych. Staramy się, aby ta część historii Mongolii była prezentowana w publikacjach. Ludzie niestety tego nie wiedzą i myślą, że chrześcijaństwo dotarło do Mongolii tak jak inne religie na początku lat 90-tych XX w. po upadku komunizmu. Prowadzimy badania historyczno-archeologiczne w Karakorum, starożytnej stolicy Mongolii, ponieważ wiemy, że istniało tam oficjalne miejsce kultu chrześcijańskiego. Chcielibyśmy, żeby wiedza na ten temat była przedstawiona w sposób kompetentny i była też źródłem dumy Mongolii. Fakt, że w średniowieczu mogli współżyć w sposób pokojowy wyznawcy różnych religii: muzułmanie, chrześcijanie, buddyści i taoiści przysparza wielkiej chwały mongolskiemu społeczeństwu. W publicznych wstąpieniach mówimy o tym otwarcie. Jeśli wtedy było to możliwe, to warto spróbować i dzisiaj.

KAI: W maju br. towarzyszył Ksiądz Kardynał grupie buddystów mongolskich, którzy spotkali się z Papieżem, zwiedzili Watykan i Rzym.

– Było to bardzo braterskie spotkanie. Z opatem klasztoru buddyjskiego w Ułan Bator i jego asystentem znamy się od dawna. W czasie pobytu w Rzymie mogliśmy jeszcze bardziej pogłębić naszą znajomość i przyjaźń. Podobnie przeżyli to moi dwaj mongolscy księża i nasi buddyjscy goście. Wizytę przygotowywaliśmy od dwóch lat przy wydatnej pomocy Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego, z którą współpracuję. Nie była to pierwsza wizyta mnichów buddyjskich z Mongolii w Watykanie. Podobne spotkania miały już miejsce, ale one odbywały się przy okazji jakichś wydarzeń międzyreligijnych. W tym przypadku to była oficjalna delegacja buddystów mongolskich, która przyleciała specjalnie na spotkanie z Franciszkiem, żeby rozmawiać z papieżem i z Papieską Radą ds. Dialogu Międzyreligijnego. W czasie spotkania mogłem zauważyć, że byli bardzo usatysfakcjonowani rozmową z papieżem. Mogli lepiej zrozumieć wiele kwestii, które wcześniej były dla nich niejasne.

KAI: Mógłby ktoś pomyśleć, że do Rzymu może warto byłoby jednak przede wszystkim przywieźć chrześcijan?

– (śmiech) Moi dwaj jedyni księża mongolscy byli ze mną więc lokalny Kościół był w pełni reprezentowany: biskup i jego dwóch księży.

KAI: Jak w kontekście Kościoła w Mongolii wyraża się Franciszkowe pojęcie braterstwa?

– Braterstwo to sposób przeżywania Ewangelii, naszych relacji z innymi osobami, które są w Kościele. Jest jeszcze ludzkie braterstwo, które pozwala rozwinąć się na co dzień przyjaźni, zaufaniu, wzajemnemu zrozumieniu, co jest z kolei założeniem do “szeptania Ewangelii”. Musimy to robić delikatnie z wyczuciem, aby kogoś nie przestraszyć i nie zrazić. Musimy najpierw zbudować relację międzyludzką, poznania, szacunku, autentycznej opieki jednej osoby nad drugą. Gdy w końcu w ramach dynamiki braterstwa poczujemy się nawzajem braćmi, możemy wtedy mówić swobodnie rzeczy, które leżą nam na sercu. Tak właśnie zrobiliśmy przy okazji wizyty mnichów buddyjskich w Rzymie. Przez długie godziny mogliśmy dyskutować, opowiadając o różnych sytuacjach, stawiając sobie pytania. Pojęcie braterstwa jest jednym z wyznaczników misyjności, pozwala nam na dialog, osiągnięcie „dostrojenia” z innymi ludźmi a wtedy można stawiać swoje propozycje, dzielić się spostrzeżeniami, nawet tymi które mogą się wydawać bardzo odważne.

KAI: Czy ci mnisi buddyjscy mówił, co dla nich kryje się pod określeniem braterstwo?

– Nie zapytałem ich wtedy o to. Muszę to zrobić teraz. Oni są bardzo ostrożni i dyskretni. Sam fakt, że przyjęli zaproszenie do Rzymu i bardzo przeżywali spotkania w sposób szczery, jest już bardzo znaczące. Przemawiając w czasie spotkań, także i z papieżem mówili m.in. o ulżeniu cierpieniom ludzkim. Stale wybrzmiewało przekonanie, że los drugiej osoby dotyczy każdego! Co możemy zaoferować drugiej osobie w ramach religijnej wrażliwości, co będzie dla niej takim wsparciem w cierpieniu. Nie używają określenia braterstwo, ale myślą podobnie jak my.

KAI: Jako misjonarze ze zgromadzenia Misjonarzy Matki Bożej Pocieszenia niesiecie bardzo konkretną pomoc w Mongolii, m.in. pomagacie dzieciom i młodzieży w odrabianiu lekcji po szkole, zajmujecie się osobami dotkniętymi alkoholizmem i wieloma innymi problemami…

– To tkwi trochę w DNA naszego zgromadzenia. Już samo słowo „pocieszenie” ma bardzo szeroki wachlarz znaczeń i odnosi się do konkretów życia codziennego. Działamy w sposób bezinteresowny. Nasze działania zrodziły się jako odpowiedzi na konkretne sytuacje, z którymi mamy do czynienia. To nie było tak, że przy stoliku zaczęliśmy sobie mówić, że zróbmy to a może coś innego nie zastanawiając się gdzie jesteśmy i w jakim kontekście działamy. Pierwsze trzy lata poświęciliśmy na naukę języka mongolskiego, ale też na zrozumienie sytuacji społeczeństwa tego kraju. Następnie obok Ułan Bator zaczęliśmy działać w mieście Arwajcheer, gdzie Kościół nigdy nie istniał. Tam też musieliśmy zrozumieć w jakich dziedzinach życia społecznego moglibyśmy się zaangażować. Nasze odpowiedzi i propozycje konkretnej pomocy są wynikiem obserwowania, dialogu ze społeczeństwem. Możemy to realizować dzięki pomocy osób z zewnątrz, ponieważ w Mongolii nie prowadzimy żadnej działalności, która pozwalałaby nam się samodzielnie utrzymać. Ludzie widząc, że nasza pomoc potrzebującym dobrze funkcjonuje włączają się i wspierają nasze projekty.

KAI: W działalność waszej misji zaangażowaliście dużą grupę miejscowych świeckich np. przy katechezie.

– Osoby, które przybliżają się do wiary potrzebują, żeby ktoś im towarzyszył. Staramy się wyszukiwać osoby w naszych wspólnotach, które mają talent opowiadania o swoim darze wiary. Staramy się zapewnić im odpowiednią formację. Niektórzy wyjechali za granicę, aby zdobyć formację, jak na przykład dyrektorka biura duszpasterskiego naszej prefektury apostolskiej. W Rzymie skończyła wydział katechezy misyjnej. Trzeba też starać się połączyć umiejętności danej osoby z jej zainteresowaniami. Musimy pamiętać też o języku. Dla nas, zagranicznych misjonarzy, niektórym lepiej wychodzi nauka języka innym słabiej. Osoba miejscowa, która jest zaangażowana w duszpasterstwo jest ogromnym bogactwem, pozwala ona dzielić się Słowem Bożym w sposób zrozumiały dla ludzi. Prowadzimy kurs dla katechetów, który trwa 2 lata.

Katechumenom, czyli osobom przygotowującym się do chrztu, proponujemy 2 lata na przygotowanie. Niektóre z osób, które są już dłużej w naszych wspólnotach, mają pogłębioną wiedzę religijną i osiągnęły kompetencję w przekazywaniu wiary, biorą udział w kursach dla katechetów, przygotowują też wiernych do kolejnych sakramentów: komunii św. i bierzmowania.

KAI: Jak to wygląda sytuacja duszpasterska w Mongolii? Macie wystarczającą liczbę księży? Czy macie powołania kapłańskie?

– Obecnie mamy w Mongolii 22 księży i można powiedzieć, że jesteśmy bogaci. Dla tak małej ilości katolików to wręcz coś wyjątkowego. W tej grupie, jak już wspomniałem, jest tylko dwóch miejscowych księży. W Mongolii jesteśmy w fazie pierwszej ewangelizacji. Nasza uwaga nie jest skierowana wyłącznie na osoby, które już są w Kościele, ale też wobec osób, które są niewierzące, nie znają Ewangelii. Teraz nie mamy nikogo, kto wyraziłby chęć zostania księdzem. Nasza sytuacja jest inna od tej, której doświadcza Kościół w Europie. Kiedyś było na Starym Kontynencie dużo dzieł bo było dużo księży. Obecnie coraz częściej różne projekty trzeba redukować albo integrować, ponieważ brakuje kapłanów. Fakt braku księży na Zachodzie obserwowałem jeszcze wiele lat temu we Włoszech. Rozmawiając niedawno z kilkoma osobami doszliśmy do wniosku, że należałoby powrócić do tego, co najważniejsze w kapłaństwie. Ważne jest też to jaki wzorzec kapłaństwa będziemy propagować. Kościół istnieje od ponad 2 tysięcy lat, przechodził w różnych kontekstach sytuacje kryzysowe. Jednak nawet kiedy brakowało kapłanów życie wiary podążało naprzód, angażowały się bardziej osoby świeckie. Wszystko zależy od wzorców, które zaproponujemy.

KAI: Jak wygląda pierwsza faza ewangelizacji Mongolii? Jesteście trochę chyba jak pierwsi chrześcijanie?

– My odczuwamy jakieś podobieństwo do pierwszych wspólnot chrześcijańskich. Zwłaszcza kiedy w okresie wielkanocnym czytamy Dzieje Apostolskie, słuchając opisanych tam historii są one dla nas bardzo bliskie, bo mamy podobne sytuacje. To nas bardzo fascynuje i czujemy się, niezasłużenie, podobni do pierwszych chrześcijan. W Mongolii jesteśmy mniejszością. Społeczeństwo ma od trochę inne cele niż my. Mongolscy chrześcijanie starają się wyrażać wiarę w swoich kategoriach kulturowych, okazywać ją w uczynkach miłosierdzia i przebaczeniu. Łatwo jest uciekać się do rzeczy widzianych już gdzie indziej i próbować je powtarzać w naszym kontekście. Trudniej jest się zatrzymać i zastanowić, co jest najwłaściwsze do zrobienia w naszej rzeczywistości? Jesteśmy początkującymi. Ciągle musimy się uczyć. W roku, w którym obchodzimy 30-lecie Kościoła w Mongolii mamy synod biskupów na temat synodalności. Papież zaprasza nas, żeby zatrzymać się, zastanowić, podzielić się z innymi tym, co czujemy. Wspólnie razem prowadzimy rozeznanie.

KAI: Co Księdza Kardynała zaskakuje w praktykowaniu wiary miejscowych chrześcijan?

– Największą niespodzianką jest to, jak łaska może dotknąć ludzkich serc na różne sposoby i do tego nieoczekiwane. Towarzyszenie ludziom, którzy po raz pierwszy w ich życiu otworzyli się na relację z Chrystusem, tu w Mongolii, jest już powodem do dziękczynienia. Pozwala zrozumieć, jak Pan Jezus dotyka serc i posługuje się przeróżnymi sposobami. Kiedy jeszcze pracowałem na wiejskiej parafii pewna starsza pani chodziła za mną po bazarze, na którym robiłem zakupy. Z bazaru do naszej misji było ok. 3 kilometrów. Kiedyś poszła za mną. Doszła do drzwi i powiedziała mi: „śledziłam cię, bo chciałam wiedzieć, co tu robisz, zaciekawiło mnie kim jesteś”. Dzisiaj ta pani jest katechetką. Poprzez nasze spotkanie zaczęła swoją drogę wiary. Ona przyjęła chrzest pomimo niezrozumienia ze strony swoich bliskich. Jest jedną z niewielu osób, która codziennie uczestniczy w mszy św. Doświadczyła w swoim życiu bardzo dużo cierpienia. W świetle wiary umiała swoje cierpienie inaczej zinterpretować, być pewną bliskości Boga i Jego obecności w życiu.

Często zdarzają mi się bardzo długie spowiedzi. Ludzie często płaczą w trakcie. Bardzo mocno wyrażają swoje emocje. I muszę powiedzieć, że potem czują się uwolnieni od zła, które popełniły. To co nas misjonarzy zadziwia to ich pytania, czy wybaczyć wrogom i jak to zrobić, co to znaczy łaska? Niestety tego słowa nie można przetłumaczyć na mongolski. Staramy się to przedstawić opisowo. Wiele osób cierpi ze względu na doświadczenie przemocy. Jak uświadomić im, czym jest odpuszczenie win i jak z własnej woli zaoferować komuś przebaczenie? Dzięki spowiedzi tych ludzi jesteśmy świadkami pojednania w rodzinach, dzięki chrześcijaństwu spotykają nowy wymiar życia i starają się żyć nim na co dzień.

KAI: Czym jest chrześcijaństwo dla Mongoła?

– Chrześcijaństwo jest skandalem i pozostaje nim dla wszystkich kultur. Bóg, który umiera za nas na krzyżu burzy pojęcie Boga stworzone przez ludzi. Kultura mongolska jest nomadyczna. Jest w niej wiele elementów podobnych do kultury hebrajskiej, wiele obrzędów związanych z tradycją chowu zwierząt, przeganiania bydła z pastwiska na pastwisko, specyficznego życia rodzinnego związanego z posiadanymi zwierzętami. Podobne obrazy spotykamy w Starym Testamencie.

Rozmawiał Piotr Dziubak.


Giorgio Marengo urodził się 7 czerwca 1974 r. w Cuneo w Piemoncie. Był skautem, uprawiał szermierkę i ukończył liceum klasyczne. Studiował filozofię na Wydziale Teologicznym Północnych Włoch i teologię na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Q 2000 r. złożył śluby zakonne w Instytucie Misjonarzy Matki Bożej Pocieszenia, a w 2001 r. przyjął święcenia kapłańskie. W 2016 r. zdobył doktorat z misjologii na Papieskim Uniwersytecie Urbaniańskim, na którym studiował w latach 2000-2006. Wysłany po święceniach kapłańskich jako misjonarz do Mongolii, został proboszczem parafii Matki Bożej Miłosierdzia w Arvajhėėr. Był też radcą regionalnym Azji i przełożonym swego zakonu na Mongolię. W 2020 r. papież Franciszek mianował go prefektem apostolskim Ułan Bator i biskupem tytularnym Castra Severiana. Będzie najmłodszym kardynałem Kościoła katolickiego.

Piotr Dziubak (KAI Rzym) / Rzym

Wpisy powiązane

VIII Zebranie pallotyńskiej Regii w Rio de Janeiro

Orędownicy dla młodych

Ks. Leszek Kryża SChr: Jeździmy na Ukrainę by pokazać, że zgodnie z apelami Papieża Franciszka – nie zapominamy o wojnie