Ludzie giną podczas modlitwy. Z kolan pewnej matki zabrano trzyletnią dziewczynkę. Tęsknimy za kościołami, dzwonami, ulicami i sąsiadami.Rozpoczął się trzeci tydzień od naszego przesiedlenia. Jak długo jeszcze będziemy musieli tak żyć?
Chcemy podzielić się z Wami wieściami o naszej sytuacji, licząc na to, że nasze wołanie dotrze do świata. Jesteśmy jak ślepy spod Jerycha (Mk 10, 46-52), który nie miał nic, czym mógłby wyrazić siebie, poza głosem, który wołał do Jezusa o zmiłowanie. Chociaż niektórzy zignorowali ten krzyk, niektórzy go usłyszeli i pomogli mu. Liczymy na ludzi, którzy nas usłyszą!
Rozpoczął się trzeci tydzień od naszego przesiedlenia. Bardzo powoli cokolwiek zmienia się, jeśli chodzi o zapewnienie ludziom schronienia, żywności czy innych artykułów pierwszej potrzeby. Wciąż wielu mieszka na ulicach. Nadal nie ma zorganizowanych obozów obok szkół, które są przekształcone obecnie na ośrodki dla uchodźców, podobnie jak nieukończony trzypiętrowy budynek. Dla zachowania odrobiny prywatności rodziny urządzają „pokoje”, wykorzystując plastikowe prześcieradła dostarczone przez UNHCR (agenda ONZ ds. uchodźców). Wygląda to jak stajnie.
Brakuje nie tylko żywności
Wszyscy zastanawiamy się, jak długo jeszcze będziemy musieli tak żyć. Doceniamy wszystkie wysiłki podjęte na rzecz osób przesiedlonych. Pamiętajcie jednak, że żywność i schronienie to nie jedyne rzeczy, jakich potrzebujemy. Sprawa jest dużo bardziej złożona. Mówimy o dwóch mniejszościach – chrześcijan i jazydów – które straciły swoją ziemię, domy, majątki, pracę i pieniądze. Niektórzy zostali rozdzieleni z rodzinami i bliskimi, wszyscy jesteśmy prześladowani z powodu religii.
Przywódcy naszych Kościołów robią, co tylko w ich mocy, by rozwiązać te sytuację. Spotykają się z politykami, m.in. z prezydentem Iraku i Kurdystanu, ale inicjatywy i działania tych polityków są naprawdę powolne i umiarkowane. Tak naprawdę wszystkie spotkania z politykami do tej pory nie dały zupełnie nic. Do tej pory nie zapadły jakiekolwiek decyzje co do obecnej sytuacji przesiedlonych mniejszości.
Wolę umrzeć niż żyć bez godności
Nasze zaufanie do przywódców politycznych, jeśli jeszcze w ogóle jakieś jest, coraz bardziej maleje. Ludzie nie mogą tego dłużej znosić, to zbyt duży ciężar. Wczoraj pewien młody mężczyzna oświadczył, że woli raczej umrzeć, niż żyć bez godności. Ludzie czują się odarci z godności. Jesteśmy prześladowani z powodu religii – nikt z nas nie spodziewał się, że z tego powodu będzie musiał żyć w obozie dla uchodźców.
Powtórka z historii?
Trudno uwierzyć, że to wszystko dzieje się w XXI wieku. Zastanawiamy się, o co tak naprawdę chodzi. Czy to kolejny plan albo porozumienie w sprawie podzielenia Iraku? Jeśli tak – przez kogo i dlaczego? Dlaczego wydarzenia z 1916 roku, związane z dzieleniem Bliskiego Wschodu, powtarzają się dzisiaj? Wtedy był to wynik decyzji politycznych, wskutek których cierpieli niewinni ludzie.
Widocznie i dziś w Iraku nie brakuje podstępnych ludzi, którzy chcą podzielić kraj. W 1916 roku straciłyśmy siedem sióstr, zginęło wielu chrześcijan, a jeszcze więcej musiało uciekać. Czy to tylko zbieg okoliczności, że znów musimy stawiać czoło podziałom, czy to jednak działanie celowe?
Wyrzucani z domów, zmuszani do ucieczki
Nasza troska nie ogranicza się jedynie do tego, co dzieje się w obozach z przesiedlonymi Irakijczykami. Dużo gorsze jest to, co stało się w chrześcijańskich miastach, z których wygnano mieszkańców. Islamiści wyrzucili z domów tych, którzy nie opuścili ich sami do wieczoru 6 sierpnia.
Wczoraj wywieziono 72 osoby z Karakosz. Nie wszyscy z nich dotarli do nas, a ci, którym to się udało, byli w bardzo kiepskim stanie. Musieli pieszo przekroczyć rzekę Al-Khazi (dopływ Dużego Zabu), ponieważ most na niej został zniszczony. Wciąż kilka osób pozostało na brzegu rzeki. Nie wiemy, kiedy dotrą do Erbil – to zależy od sytuacji i negocjacji między Peszmergami i Państwem Islamskim.
Giną po drodze
Kilka osób wyszło po osoby starsze i niezdolne do chodzenia. Jedna z naszych sióstr poszła po swoich rodziców. Z kolei inna kobieta została rozdzielona z mężem i dziećmi, nie wie, co się z nimi stało – być może są oni jeszcze wśród tych, którzy czekają na brzegu rzeki, a może zostali wzięci jako zakładnicy bojowników Państwa Islamskiego. Z kolan pewnej matki zabrano trzyletnią dziewczynkę – jej los też pozostaje nieznany. Nie wiemy, dlaczego islamiści wyrzucają ludzi z Karakosz; ci, którzy do nas dotarli, opowiadają, że islamiści przywożą do miasta beczki z nieznaną zawartością.
Ponadto wiemy o czterech rodzinach chrześcijańskich, które ponad trzy tygodnie temu utknęły w Sindżarze i prawdopodobnie nie mają już wody ani jedzenia. Jeśli nie uzyskają pomocy, zginą. Nie mamy z nimi kontaktu i nie mamy możliwości negocjowania z islamistami.
Jeśli chodzi o naszą wspólnotę, wiemy, że klasztor w Tel Kaif stał się siedzibą władz Państwa Islamskiego. Islamiści zajęli także nasz klasztor w Karakosz. Osoby, które do nas ostatnio dotarły, relacjonują, że islamiści zniszczyli wszystkie święte obrazy, ikony i figury. Na szczytach kościołów krzyże zostały zastąpione flagami Państwa Islamskiego.
To wszystko dzieje się nie tylko w Tel Kaif i Karakosz. Dowiedziałyśmy się, że chwilowy spokój zapanował w Bagofie – jedna z sióstr wybrała się tam więc z kilkoma osobami, by zabrać lekarstwo. Okazało się, że nasz klasztor został przeszukany, wszystkie pomieszczenia były pootwierane, a nasze rzeczy wywleczone na podłodze. W chwili, gdy nasza siostra i jej towarzysze weszli do klasztoru, na miasto spadły trzy bomby. Natychmiast uciekli.
Chrześcijanie schodzą na dalszy plan
Oprócz tego, co się dzieje z chrześcijanami – w piątek 22 sierpnia szyicki zamachowiec-samobójca zaatakował sunnicki meczet Abou Mussab w wiosce znajdującej się pod kontrolą rządu irackiego w prowincji Dijala; zginęło 68 osób. To straszne słyszeć o ludziach, którzy giną podczas modlitwy. W mediach i wiadomościach ta masakra zdominowała to, co dzieje się z chrześcijanami w prowincji Niniwa. Obawiamy się, że nasza sytuacja stanie się problemem już tylko dla nas, bez wpływu na zachowanie świata.
Na koniec musimy podkreślić, że ludzie zaczynają tracić cierpliwość. Tęsknią za tym wszystkim, co mieli dotąd u siebie: za kościołami, dzwonami, ulicami i sąsiadami. Nie mogą pogodzić się z tym, że ich domy zostały splądrowane. Chociaż kochają swoje miasta, większość ludzi myśli teraz o opuszczeniu kraju, aby żyć z godnością i zapewnić przyszłość dzieciom. Trudno jest mieć nadzieję w Iraku i ufać przywódcom kraju.
Pamiętajcie o nas w modlitwie.
s. Maria Hanna OP i siostry dominikanki św. Katarzyny ze Sieny, Irak
PS. Prosimy, przekażcie ten list dalej. Niech świat usłyszy wołanie ubogich i niewinnych.