Wizyta duszpasterska w parafii Świętej Maryi w Ndele zaplanowana na koniec lutego i początek marca była realizacją mojego pragnienia od lat, aby pojechać do najdalszej wspólnoty w Golongosso. Wyjechałem z domu w Środę Popielcową rano i dotarłem do centrum parafii Ndele na północy nazajutrz (330 km od Kaga Bandoro), skąd w piątek rano pojechaliśmy do odległej ponad 200 km na zachód wspólnoty w miejscowości Golongosso, nad brzegiem granicznej z Czadem rzeki Barh Aouk. Mój poprzednik był tam tylko raz, początkiem 2006. Później pojawiły się w tym regionie grupy zbrojne, ludzie z wioski uciekli do Czadu… i chyba dopiero w 2018/2019 roku powrócili! Byłem tam, razem z proboszczem, od piątku po południu do poniedziałku rano (28 i 29 II, 1-2 III). W drodze powrotnej jeszcze była msza święta we wtorek rano we wspólnocie w Miamere. I powrót popołudniu do Ndele z psującym się autem. Okazało się, że szwankująca pompa wtryskowa paliwa sprawia coraz większe kłopoty. Co 10 – 15 km w czasie drogi kierowca mechanik musiał odpowietrzać przewody i pompować paliwo za pomocą pompy na filtrze. Dojechaliśmy z wielkim trudem z powrotem do Ndele we wtorek przed siedemnastą. Przy wjeździe poinformowano nas, że są pewne niepokoje w mieście, napięcia między grupami muzułmańskimi odmiennych plemion. Mimo tej sytuacji bezpiecznie dotarliśmy do parafii usytuowanej na wschodnim krańcu miasta, pod wielkim skalistym wzgórzem. Zadzwoniliśmy do ekonoma, aby nam załatwił, to znaczy kupił w stolicy i przesłał samolotem, może w czwartek, nową pompę wtryskową. Jednak tego nie otrzymaliśmy, więc zostaliśmy zmuszeni na pozostanie w Ndele. Mieszkałem w izbie w domu sióstr (nieobecnych od 2013), dwaj księża i kierowca schronili się w dzielnicy u życzliwych ludzi a następnie, jak wszyscy inni, uciekli schować się poza miasto. Byłem sam, przynoszono mi coś do zjedzenia raz na dzień, zwykle późnym popołudniem. Telefon już nie działał. Miałem czas na modlitwę, na Mszę świętą w moim pokoju, na czytanie ksiązki – wywiadu z papieżem Franciszkiem: „Imię Boga to miłosierdzie” a także życiorysów świętych z mszalika po francusku, na notowanie treści listów do wysłania, na próbę wyliczenia wydatków na dokończenie budowy kaplicy itp. Doświadczyłem w czasie tych kilku dni dość mocno i ciszy i samotności. W środę wieczorem pierwsze mocne oznaki zamieszek i walk, strzelanina gdzieś od 18tej do 23ciej. W czwartek cicho. W piątek do południa znowu ciągłe walki blisko naszego domu. Nieznośne dla uszu dźwięki rozrywających powietrze strzałów z różnego kalibru broni, świsty pocisków tuż przy domu, gdzie pozostałem sam. Jedna z grup przegoniła drugą. Ci, co „wygrali”, przyszli do naszego domu. Auto, które usiłowali bezskutecznie uruchomić, ukradli, wypychając je na zewnątrz; pokradli rzeczy (pełne walizki i torby) kilku osób, mieszkających czasowo w pokojach domu sióstr. Mnie tylko jeden zagroził długim nożem, ale nieco później przyszedł do pokoju, ukląkł i przepraszał!… Inny, z pistoletem w ręce, robił ruchy ramieniem, wskazując chyba, abym się „usunął” z miejsca kradzieży samochodu (stałem blisko na rogu werandy). Wymagali ode mnie pieniędzy, dużo pieniędzy! A ja miałem tylko małą sumę na podróż, którą im dałem, wartości około 50 euro. Nie byli zadowoleni!
W niedzielę około południa inna ich grupa zaczęła plądrować. Wyszedłem w albie z krzyżem na piersiach. Krzyczeli, więc chyba ze dwa razy też krzyknąłem na nich. Pamiętam, jeden kilkakrotnie mierzył do mnie z kałasznikowa, z pogróżkami. Stałem w drzwiach izby, rozmawiałem, stanowczo powiedziałem ”nie”, kiedy szarpali mnie i mówili, aby iść z nimi do ich bazy. Któryś powiedział: „prisonnier” = więzień; i to mi dało do myślenia, bo z pewnością chodziłoby o okup za białego człowieka! Jeden z nich zaczął przeszukiwać mój pokój, otwarł walizkę liturgiczną, zostawił, zabrał się do plecaka, gdzie włożyłem wszystkie moje rzeczy osobiste. Znalazł aparat fotograficzny, później dokumenty, paszport! Próbowałem mu je odebrać, było trochę szarpaniny i wtedy ktoś będąc na zewnątrz, kogo wcześniej zauważyłem z pałką policyjną (taką z bocznym uchwytem), uderzył mnie w lewy bark. W tym momencie byłem zwrócony do środka izby. Ponieważ sytuacja była groźna, nawet nie poczułem bólu. Albo wcześniej, albo zaraz po tym, ten, który zabierał moje rzeczy, gwałtownym ruchem chwycił mnie za przegub ręki i ściągnął mi pierścień biskupi z palca. Na nic były moje usilne prośby o oddanie. Podobnie próbowałam odzyskać aparat, dokumenty, paszport (telefon i klucze od domu zostały w kieszonce skradzionego plecaka) „Daj zegarek, oddam ci dokumenty!” I tak zrobiłem. Zostawił mi ubrania i sandały, i zabrał pusty plecak.
Mimo tych wszystkich doświadczeń zachowałem pokój serca, byłem bez złości w sercu. To naprawdę dar Pana. Wydaje mi się, że byli bardzo zdziwieni, widząc, że jeden samotny człowiek, biały, pozostał w tej części miasta, kiedy wszyscy inni ludzie uciekli daleko w pola. Tłumaczyłem, że czekam, aby wyjechać, że się modlę (pokazałem różaniec). A prawda jest taka, że po ich odejściu zacząłem się poważnie niepokoić i byłem gotowy opuścić dom, jak tylko przyjdą chłopcy z jedzeniem. Czekałem nieco nerwowo, wychodząc kilkakrotnie z wewnętrznej werandy, aby popatrzeć na zewnątrz, w stronę miasta, będącego poniżej misji, czy ktoś nie przychodzi.
Po południu poszedłem wzdłuż zamkniętego kościoła zobaczyć dom księży. Wszystkie zamki krat i drzwi do mieszkań oraz do refektarza rozbite. Poprzewracane meble, rzeczy i książki, dokumenty porozrzucane na podłodze. Wartościowe rzeczy zagrabione. Zawartość kredensu, który przewracając się zatrzymał się na stole, wypadła na zewnątrz; talerze, kubki rozbite i rozrzucone. (Kilka dni później dowiedziałem się, że jeszcze w niedzielę wieczorem powrócili, rozbili wszystkie drzwi do kościoła, roztrzaskali także tabernakulum, wyrzucając hostie na ziemię, przewrócili drewniany ołtarz, zabrali elementy nagłośnienia, zniszczyli rzeczy w zakrystii, gdzie znaleźli kilka butelek wina mszalnego, którym niektórzy się upili.)
Wierzę, że dzięki modlitwom i westchnieniom do Pana, który jest miłosierdziem, około 17-tej podjechało pod dom auto ONZ, (Pakistańczycy i imam miejscowy, który im wskazywał drogę na misję). – Tak więc w tym samym dniu jedni muzułmanie okazali mi złość, a inni życzliwość i pomoc! – Zabrali mnie do ich bazy wojskowej a następnie przewieźli do części cywilnej. Tam dano mi miejsce do spania i w poniedziałek dzienną rację żywnościową. We wtorek załatwili mi transport, i dzięki temu po południu rosyjskim MiGiem, helikopterem kierowanym przez naszych towarzyszy ze wschodu, przyleciałem do Kaga Bandoro.
Dziękuję Panu Bogu, że mnie uchronił od złego!
On chce, abym jeszcze tutaj służył!
Dziękujmy Panu, bo jest dobry,
bo Jego miłosierdzie trwa na wieki!
BÓG ZAPŁAĆ za wasze modlitwy!
Nadal polecam się waszemu duchowemu towarzyszeniu
mojej misji w Sercu Afryki!
+Zbigniew Tadeusz KUSY, OFM
Biskup diecezji Kaga Bandoro
Republika Środkowoafrykańska
KB, 19 kwietnia 2020.