Homilia kard. Barbarina w La Salette

Homilia ks. kard. Philippe’a Barbarina wygłoszona w sanktuarium w La Salette podczas Mszy Świętej w 175. rocznicę objawienia Matki Bożej

Drodzy bracia i siostry,

Ewangelia zostawia nam piękny obraz: „Tego dnia uczeń, którego Jezus miłował, wziął Maryję do siebie” (por. J 19,27). Mówi się, że to był św. Jan. To wyrażenie wziąć Maryję do siebie znamy także z początków Ewangelii, gdy jest mowa o św. Józefie. On wziął Maryję do siebie. Usłyszał:  „[…] nie bój się wziąć do siebie Maryi […]” (Mt 1,20). W roku św. Józefa możemy wspomnieć tego, który przygarnął całą świętą i pomnożył dobra – taki jest sens jego imienia. Józefpo hebrajsku to ten, który pomnaża dobra. On pomagał Jezusowi wzrastać jak małej gałązce przy wielkim dębie. Pomagał mu stać się tym, kim jest – naszym Zbawicielem.

Dzisiaj, kiedy słyszymy to polecenie, by wziąć Dziewicę Maryję do siebie, stawiamy się w miejscu św. Jana – ucznia, którego Jezus miłował. Zadajemy sobie pytanie: Czy Ona ma nam coś do przekazania? Właśnie tutaj, na La Salette, Maryja chce nam coś powiedzieć. Powiedzieć o czymś trudnym, o czymś, co jest powodem Jej łez.

Pierwszy raz przybyłem tutaj z okazji wielkiego święta – 15 października. To było bardzo trudne, ponieważ Maryja płacze w tym miejscu, a my świętowaliśmy i śpiewaliśmy Magnificat, który jest eksplozją radości. Dzisiaj przeciwnie, w Ewangelii widzimy Ją u stóp krzyża w niewyobrażalnym cierpieniu matki, która patrzy na swojego Syna okrutnie potraktowanego i która stoi tam, u Jego boku, kiedy najwierniejsi uczniowie składający wielkie obietnice („Choćby wszyscy Cię opuścili, ja Cię nigdy nie opuszczę” – por. Mk 14,29) uciekli.

Na początku naszej książeczki [z tekstami liturgii na jubileusz – przyp. tłum.] znajduje się krótkie wprowadzenie abpa de Kerimela, bardzo piękne i mocne. Pisze w nim: „Jest wiele osób, które uważają, że czas łez się skończył, ale to nie jest prawda. Czas łez się nie skończył… Niestety, one wciąż są aktualne”.

Maryja pytała Maksymina i Melanię o modlitwę: „Czy modlicie się, moje dzieci?” – „Nie bardzo, proszę Pani”. Mówiła także o dniu Pańskim – siódmym dniu – jak bardzo nie był zachowywany. Wczoraj przejeżdżałem przez miasto Diou. Wiecie, że w późniejszym okresie życia Melania przebywała tam przez dość długi czas i gdy ona widziała to miasto, mówiła: „Diou, Diou – to Diou bez Boga” [gra słów: po francusku ‘Bóg’ to Dieu – przyp. tłum.]. Jest tam kościół, są ludzie, którzy chodzą na mszę, ale mam wrażenie, że nie ma u nich Boga. A więc Maryja płacze, gdy widzi, co zrobiono z Jej Synem, ale także płacze nade mną, nad nami wszystkimi…

Czy naprawdę jestem ochrzczony? W dniu chrztu otrzymałem łaskę. Co z nią zrobiłem? Co zrobiłem z tym prezentem od Boga – nowym życiem, życiem wiecznym, które od momentu chrztu jest we mnie? Maryja jest zasmucona, kiedy na mnie patrzy. Ale jest to także spojrzenie zachęcające, pełne słodyczy, matczyne i możemy je dostrzec, kiedy przeżywamy życiowe trudności.

Wczoraj ks. Marisa [przełożony generalny misjonarzy saletynów] komentował fragment o weselu w Kanie Galilejskiej. Maryja mówi tam: „Nie mają już wina” (J 2,3). Zauważa, że na weselu brakuje czegoś bardzo ważnego. I być może widzi, że także nam brakuje czegoś istotnego. Mówi do Jezusa: „Spójrz na chrześcijan, którzy tutaj są. Nie mają już wiary, nie mają zapału, nie mają wina, nie mają siły, wigoru i radości z życia duchowego”.

Czy jest czymś złym zwracanie komuś uwagi na jego błędy? Ostatecznie nie. I to jest bardzo ważne, żeby przyjrzeć się Maryi, która płacze. Oczywiście wolę, kiedy śpiewa swój hymn Magnificat, ale cóż… Kiedy zbliża się do Jezusa, widzi, że chrześcijanie nie mają już wiary, że w tym małżeństwie nie ma już wina, radości wiary w naszych sercach… Jej smutek bardzo nas porusza. My także mamy prawo mówić o wadach bliskich, o wadach Kościoła, wspólnoty, naszego społeczeństwa. Czasami jest to brutalna, cierpka krytyka – ale nie tak to powinno wyglądać. Chodzi o to, by nasze słowa były podobne do Jej słów. Możemy prosić Maryję o łaskę, byśmy wiedzieli, jak wypowiadać krytyczne słowa, kiedy jest taka potrzeba, i jak to robić, aby coś mogło się zmienić na lepsze.

Dzisiejsza Ewangelia przedstawia nam cierpienie o wiele większe od tego, które wynikało z powodu braku wina w Kanie. Śmierć Jej Syna. Wszyscy Go zostawili. Ona tam jest. Została wraz z kilkoma innymi kobietami, Marią Magdaleną, która uzdrowiona i ocalona przez Jezusa pozostała wierną aż do samego końca. Jest też uczeń, którego Jezus miłował, często utożsamiany ze św. Janem. On wziął Ją do siebie. I ja także wiem, co mam robić.

Bracia i siostry, czy odbyliście już tę drogę, która prowadzi od Golgoty do domu Jana przyjmującego Maryję? Wyobraźcie sobie, że słuchacie rozmowy Maryi ze św. Janem. Pewnie nie mówili zbyt wiele. Przyszli do domu. Czy jedli kolację tego wieczoru, w Wielki Piątek? Raczej nie mieli apetytu… A w nocy z piątku na sobotę – czy spali po wydarzeniu tak tragicznym, po wylanych łzach, po spotkaniu z tak wielką przemocą wobec Jezusa, Zbawiciela świata?

To, co wiem, to fakt, że wszyscy Go opuścili. Został tylko uczeń, którego Jezus miłował. Musieli sobie z Maryją zadawać pytania: „Czemu nie ma ich tutaj – tych, którzy składali obietnice, którzy zostali wybrani, tych, którym Jezus ufał? Nie ma ich tu!”. Jednakże w niedzielę rano Piotr przyjdzie do tego domu. Czytamy, że Piotr i Jan wyszli razem i pobiegli do grobu. Czy zastanawialiście się, kiedy św. Piotr wrócił? W którym momencie się pojawił? Jak mógł wrócić do tego domu? A kiedy wszedł, przekroczył próg – jak został przyjęty? Jak patrzyła na niego Maryja? Co mu powiedziała, zranionemu zarówno przez śmierć Pana Jezusa, jak i przez swoją własną, publiczną zdradę? On zaparł się Pana, nie było go przy krzyżu. Teraz spotykają się – Piotr i Ta, która jest pełna łaski.

To, co mnie bardzo porusza w tym wydarzeniu to fakt, że Maryja płacze. To płacz, który wypływa z miłości do swojego Syna i ze smutku spowodowanego naszymi grzechami. Płacze po to, by odbudować, rekonstruować i zgromadzić na nowo Kościół, który się rozproszył z powodu zdrady. Myślę, że to jest cały czas prawdziwe…

To właśnie dlatego w pierwszym czytaniu, które słyszymy dzisiaj, słowo przymierze pojawia się siedem razy. A w drugim słowo pojednanie, wielkie dzieło pojednania. To ważny temat w liście św. Pawła do Koryntian. Paweł pisze do nich językiem, który rozumieją.

Sakrament pojednania. Znamy to wezwanie do pojednania – jest napisane na fasadzie domu spowiedzi, który jest tutaj obok. „W imię Chrystusa prosimy, pozwólcie pojednać się z Bogiem” (2 Kor 5,20). Znacie historię tego słowa, bracia i siostry? Paweł pisze do mieszkańców Koryntu, gdzie było straszne trzęsienie ziemi i miasto zostało całkowicie zniszczone. Chcieli oni odbudować port, który był ich bogactwem. Wtedy ukazał się dekret pojednania. Powiedziano więźniom: „Możecie wyjść z więzienia. Odzyskacie wolność pod warunkiem, że będziecie pracować przy odbudowie portu”. I Paweł pisze dokładnie o tym samym. „Ja prześladowałem Kościół, Piotr zaparł się Chrystusa, a On nas pojednał ze sobą, przygarnął do siebie i powiedział: byliście żałośni, byliście prześladowcami, ale Ja was potrzebuję, aby budować Kościół”. I cała księga Dziejów Apostolskich mówi o tych dwóch postaciach: św. Piotrze i św. Pawle.

Myślę, że dziś toczy się ta sama historia. Chrystus zwraca się do was, zwraca się do mnie i mówi: „Dobrze wiem, że jesteś biednym grzesznikiem, ale cóż… pojednaj się ze Mną. Wydam dekret pojednania w sakramencie spowiedzi. Na nowo staniesz się moim przyjacielem. Na nowo obdarzę cię całkowitym zaufaniem, ponieważ cię potrzebuję, aby budować Kościół”. I my dzisiaj właśnie to robimy. Na nowo budujemy Kościół. Piszemy naszą księgę Dziejów Apostolskich.

Maryja płacze, płacze nad moimi grzechami, także nad waszymi. Jej łzy sprawiają, że moje serce topnieje. Kiedy je widzę, lepiej rozumiem hojność, dobroć, miłosierdzie Tego, który zechciał mnie pojednać ze sobą. Lepiej rozumiem apostoła, który wydaje z siebie ten mocny okrzyk: „Pozwólcie pojednać się z Bogiem!” (2 Kor 5, 20). Chrystus przyszedł, żeby podpisać ten dekret pojednania i możemy powiedzieć, że podpisał go swoją krwią. Zapłacił za niego całym swoim życiem, w ofierze za nas.

Największą słodyczą jest słodycz Maryi, która patrzy na nas i mówi nam: „To właśnie z wami chcę odbudowywać Kościół. Nie obchodzą mnie wasze grzechy – znam je. Wiem, że ich ceną była śmierć mojego Syna, ale was kocham i On was kocha. I potrzebuje was. Chodźcie, powróćcie, razem będziemy budować Kościół”.

tłum. ks. Marek Koziełło MS

Za: www.saletyni.pl

Wpisy powiązane

Dominikanie: Wszyscy potrzebujemy siebie nawzajem

Michalici: Konsekracja kościoła pw. Matki Bożej Różańcowej w Kuli (Papua-Nowa Gwinea)

Św. Franciszek w Muzeach Watykańskich, na 800. rocznicę stygmatów