Franciszkanie w Ugandzie: Mango, mango i jeszcze raz mango!

Po kilku miesiącach spędzonych w Ugandzie z pewnością mogę powiedzieć jedno: życie na równiku jest niezwykle fascynujące. Już w zeszłym roku, kiedy byłem tutaj przez krótki czas na przygotowawczym kursie misyjnym nie spodziewałem się, że zaraz po wylądowaniu będę wręczał… “darowiznę”. Tutaj to powszechne, że muzungu (biały) jako potencjalnie bazungu (bogaty) powinien podzielić się sente (pieniędzmi). Później jeszcze tego samego dnia miałem bliskie spotkanie z półtorametrowym wężem wspinającym się po drzewie mangowca. Moi uciekający w popłochu przewodnicy stwierdzili, że była to zabójcza zielona mamba.

Moją bieżącą misję rozpocząłem na początku tego roku od przylotu do Ugandy jako towarzysz Trzech Mędrców na Objawienie Pańskie. Lokalnie dostałem przydomek faza (ojciec) Lucas Kasozi (wzgórze) z powodu mojego wzrostu. Natomiast misjonarz dostaje imię oficjalnie od biskupia i tak też się stało, kiedy po dwóch miesiącach spotkałem miejscowego biskupa Poul Ssemogerere, ten patrząc na mnie odrzekł: “będzie ojciec Ssemakula z mojego klanu”. Ssemakula możemy przetłumaczyć jako duży, silny mężczyzna lub prezent o wielkiej wartości. Nie powiem, żeby mnie to nie dowartościowało. Nazwa każdego klanu pochodzi najczęściej od jakiegoś afrykańskiego zwierzęcia i wiąże się to z kategorycznym jego niespożywaniem. Tak więc należę do klanu Lugave, czyli “pancernego ssaka” pokrytego łuskami. Kiedy lokalni mieszkańcy dowiadują się, że muzungu (biały) przynależy do klanu są zaciekawieni i od razu witają mnie szerokim uśmiechem, raz z rozbawienia, a raz z szacunku, że chcę należeć do ich świata.

Uganda jest krajem Trzeciego Świata położonym w środkowo-wschodniej Afryce nad jej największym jeziorem Wiktorii. Graniczy z Kenią, Tanzanią, Rwandą, Demokratyczną Republiką Konga oraz Sudanem Południowym. Terytorialnie państwo posiada prawie o 1/4 mniejszą powierzchnię od Polski, natomiast może pochwalić się większym o 5 mln zaludnieniem. Uganda jest też w czołówce krajów z najszybciej rosnącą populacją. Na dziś średnio każda Ugandyjka posiada sześcioro potomstwa. Natomiast smutne jest to, że większość dzieci wychowuje się bez opieki ojców, gdyż ciągle króluje tu poligamia oraz mężczyźni nie biorą pełnej odpowiedzialności za potomstwo. Wiele osób żyje w nieformalnych lub przygodnych związkach i dlatego większość dzieci nie zna swoich biologicznych ojców. Wychowanie więc spoczywa na matkach.

Moją pierwszą i obecną placówką misyjną jest nasza Franciszkańska Parafia w Matugga, oddalona na północ ok. 20 km od 1,5- milionowej stolicy Kampali. Warto zaznaczyć, że z powodu czasami ogromnych korków pokonanie tej odległości zajmuje nawet 2h i więcej. Sama parafia składa się z głównego kościoła i 11 mniejszych kościołów dojazdowych. Założone zostały również cztery szkoły przyparafialne oraz szpital im. Wandy Błeńskiej, ugandyjskiej “Matki trędowatych”. Posługuję również regularnie m.in. w dwóch miejscowych szkołach technicznych. Obecnie jako wikariusz na misji jestem z drugim współbratem – gwardianem i proboszczem – o. Adamem Klagiem OFMConv. Do pomocy mamy również dwóch naszych ugandyjskich kleryków, którzy są na roku pastoralnym. Na terenie parafii żyje ok. 40 tys. katolików, natomiast wielkim wyzwaniem jest zachęcenie większości z nich do regularnego praktykowania i wzrostu w wierze, a nie tylko chodzenia od tzw. święta. Zauważyłem, że potencjał ewangeliczny jest bardzo duży, kiedy mogłem przygotować prawie 600 dzieci do pierwszej Komunii Świętej. W Ugandzie, zwłaszcza im dalej od stolicy, bieda aż piszczy, dlatego zajmujemy się różnego rodzaju programami pomocowymi jak np.: adopcją na odległość (finansowa pomoc w opłacie nauki dla ubogich uczniów). Często na misji gościmy również wolontariuszy, jak ostatnio dentystów z Karoliny Północnej.

W posłudze Ugandyjczykom niesamowicie ważna jest cierpliwość i wyrozumiałość. Trzeba zawsze brać poprawkę na inną mentalność i niedopowiedzenia. Niekiedy trzeba powtarzać prozaiczne dla nas Europejczyków rzeczy np. gaszenie światła. Wynika to z faktu nieposiadania elektryczności w większości domów. Podobnie jest z bieżącą wodą, nie mówiąc już o kanalizacji. Dlatego szukamy sponsorów i zakładamy studnie tam, gdzie nie ma dostępu do pitnej wody i nierzadko dzieci, bo to zazwyczaj ich powinność, zamiast iść do szkoły, muszą długi dystans dźwigać wodę do domu. A dom to jeszcze często lepianka. Cierpliwość ma swoje niebotyczne znaczenie, również w umawianiu się na konkretną godzinę. Pamiętam, że jeszcze w naszym franciszkańskim krakowskim seminarium, jeden z ugandyjskich braci, kiedy nie przyszedł punktualnie na spotkanie, przekazał mi złotą radę: “wy macie zegarki, my mamy czas”. I tak faktycznie tutaj ludzie funkcjonują. W większości ich postrzeganie czasu jest różne i trzeba brać na to poprawkę. Mógłbym powiedzieć, że my żyjemy według zegarowego Kronosa, oni chwilowego Kairosa. Już się nauczyłem, że kiedy umawiam się na godzinę np. 10.00, to muszę brać poprawkę ok. 1, czasem 2 godzin. A bywa, że i więcej. Tutaj na równiku słońce praktycznie przez cały rok wschodzi o 7 i zachodzi o 19. Jako że Ugandyjczycy, zwłaszcza poza stolicą Kampalą, są bardzo związani z rytmem przyrody to nie dziwi ich, że umawiają się np. na rano. I trzeba czekać na przyjście pracownika między godziną 7 a 10.

Na wyposażeniu misji mamy dwa używane auta terenowe 4×4. Bez nich ciężko byłoby dojechać do kościoła lub innego miejsca posługi. Zwłaszcza jeżeli mamy porę deszczową. Tutejsze drogi zamieniają się w błotny off-road. Stąd też raczej odległości tutaj liczy się w czasie niż dystansie. Wozimy też ze sobą wszystko, co jest nam potrzebne do posługi sakramentalnej. Dużo Mszy św. odbywa się przed domem rodzinnym, nierzadko w buszu, w tym pogrzeby, kiedy bliscy chowani są w pobliżu domu. Nie ma oficjalnych cmentarzy dla lokalnej ludności.

Uganda posiada ok. 60 grup etnicznych z ok. 30 odrębnymi językami. Największe plemię Baganda posługuje się językiem Luganda. Tego też staram się uczyć. Nie jest łatwo, gdyż posiada pełno wyjątków. Gdy często pytam mojego omusamese (nauczyciela): dlaczego tak? To słyszę: bo tak. Co prawda, dzięki naszej polskiej wymowie, czytanie idzie mi znacznie lepiej, gdyż praktycznie dosłownie wymawiam poszczególne słowa z drobnymi zmianami literowymi. Natomiast zrozumienie, to już inna bajka. Dlatego zazwyczaj korzystam z pomocy przychodnych tłumaczy. Większość posługuje się uganda-british z racji początkowego w XIX w. ploretariatu brytyjskiego wynikłego z zaproszenia Brytyjczyków przez króla Ugandy. Jednakże część Ugandyjczyków do dzisiaj błędnie określa Ugandę jako kraj pokolonialny. I tak też nierzadko postrzegają białego człowieka jako tego, którego przodkowie ich ciemiężyli. Natomiast nie jest tajemnicą, że współcześnie kolonizują Afrykę Chińczycy.

Sama przyroda Ugandy potrafi zaprzeć dech w piersi. Począwszy od bogatej flory z przeróżnymi gatunkami egzotycznych kwiatów i owoców, skończywszy na faunie przeróżnych zwierząt z ich królem na czele. Z racji dostępu do jeziora Wiktorii kraj ten posiada ogromną różnorodność ptactwa. Można zapuścić się w dżunglę, aby spotkać goryle i szympansy lub podziwiać żyrafy, lwy, nosorożce, słonie, zebry, hipopotamy i krokodyle, a jak dopisze szczęście to i lamparta na safaryjskich bezdrożach.

Prawie wszyscy Ugandyjczycy posiadają odniesienie duchowe. Katolicy stanowią ok. 40 procent ludności Ugandy. Natomiast tendencja praktyki i wzrostu w wierze wygląda już różnie. Bardzo często się zdarza, że ktoś został ochrzczony jako dziecko i tyle. Lokalne tradycje, zabobony i pierwotna kultura „bierze górę”. Często zdarza się, że kiedy ktoś ma problem to najpierw radzi się witch-doctor’a, miejscowego czarownika, a dopiero w następnej kolejności przychodzi do swojej parafii. Nierzadko składane są też ofiary, nawet z dzieci, aby zdobyć dany cel. Stąd też już u małego niemowlęcia przebija się uszy, aby stało się mniej atrakcyjne do uprowadzenia. Sam kilka razy zostałem obudzony o 3 w nocy przez rytmiczny dźwięk bębna z pobliskiego wzgórza, gdzie odbywał się rytuał. Szerzą się też bardzo tzw. wolne kościoły balokole, w których za pieniądze obiecuje się cuda i uzdrowienia. Tutaj to biznes, bo w większości ludność jest prosta i niewykształcona. Odsetek analfabetyzmu sięga 80%.

Infrastruktura medyczna jest słabo rozwinięta. Średnio na 1 mln ludności przypada 100 lekarzy, dlatego tak powszechnie oraz również z biedy ludzie korzystają z usług lokalnych zielarzy tzw. natural doctor. Malaria i tyfus są tu powszechne. Sam właśnie pisząc tych kilka linijek odchorowuje drugi raz malarię w ciągu 8 miesięcy. Miałem też z 2 razy ugandyjską grypę, co mnie bardzo zdziwiło, jako że jestem na równiku i mamy polskie temperatury letnie. Na szczęście nie miałem większych problemów żołądkowych. Po prostu pierwszy rok to aklimatyzacja.

Nie można nie wspomnieć o ugandyjskiej gastronomii. Chociaż tutejsze posiłki nie są tak zróżnicowane jak polskie, to i tak jest w czym wybierać. Podstawowe ugandyjskie danie składa się z posho (mączka kukurydziana) i beans (fasola) oraz chapatis (placki mączne). Bogatsze to już rolex (chapatis z jajkiem i dodatkami), a przysmakiem jest matoke (gotowane banany) i kurczak. Na drugim miejscu jest wołowina lub wieprzowina z Irish potatoes (ziemniakami). Osobiście przepadam za dobrze przypieczonym chapati z ostrą gotowaną fasolą. No i oczywiście mango, mango i jeszcze raz mango. Lepszego nie jadłem nigdzie indziej. Uganda jako “perła Afryki” słynie również z soczystego ananasa i arbuza oraz ponad 20 rodzajów bananów. Ugandyjczycy uwielbiają słodkie, dlatego jak posiłek im smakuje podkreślają “very sweet” (bardzo słodkie). Najsłodszym owocem, którym zajadają się najczęściej jest chyba jackfruit rosnący na korze drzewa. Może po otwarciu zapach przypominający śmierdzącą skarpetę nie zachwyca, za to lepki miąższ jest najsłodszy, jaki kiedykolwiek próbowałem. Posiada również dużo wit. B1, która podobno chroni przed komarami. Dlatego pomimo niechęci zacznę chyba regularnie go spożywać.

Ugandyjczycy kochają kolorowe błyskotki i wszystko odblaskowe, stąd też przy różnych okazjach kościoły czy domy poobwieszane są kolorowymi ozdobami, aby urozmaicić szarą codzienność. Czasami wygląda to komicznie, jak nasz odpustowy targ.

Oprócz wspomnianej już dr. Wandy Błeńskiej w Ugandzie nie brakuje również innych polskich odniesień. W Kojja koło Mukono i w Nyabyeya koło Masindi znajdują się polskie cmentarze i kościół pozostałe po dużych osiedlach istniejących w latach od 1942-51 r. dla prawie 30 tys. polskich uchodźców syberyjskich.

Kończąc tym polskim akcentem pozdrawiam serdecznie ze słonecznej “perły Afryki”.

Niech Pan Was obdarzy swoim pokojem!

o. Łukasz Ssemakula OFMConv
za: misje.franciszkanie.pl

Wpisy powiązane

Indie: 8 milionów pielgrzymów złoży hołd relikwiom misjonarza Azji

Ukraiński jezuita wzywa Europę i Watykan do przemyślenia wojny Rosji z Ukrainą

Generał dominikanów wskazuje na aktualność przesłania Piotra Jerzego Frassatiego