Franciszkanie: Jesteśmy rodziną

Zachęcamy do lektury rozmowy o. Mateusza Stachowskiego z o. Robertem Leżohupskim, która ukazała się w ostatnim numerze Wiadomości z Prowincji (nr 44).
 

Urodził się Ojciec w Gdańsku. Jaki jest Ojca ulubiony klub piłkarski?

Arka Gdynia!

A co z Lechią Gdańsk?

Gratuluję awansu do 1. ligi. Cieszę się, że derby Trójmiasta będą się odbywać na Baltic Arenie.

Czy mógłby Ojciec przypomnieć naszym Czytelnikom wszystkie funkcje jakie Ojciec pełni w Rzymie?

Oficjał Penitencjarii Apostolskiej, sędzia Trybunału Wikariatu Kościelnego Państwa-Miasta Watykan, adwokat ex-ufficcio Roty Rzymskiej w sprawach nova causa propositio, członek Prokuratorii Generalnej Zakonu, wykładowca zaproszony na Papieskim Uniwersytecie Antonianum i Papieskim Uniwersytecie Urbaniana, gwardian klasztoru św. Antoniego przy Termach Karakalli – Vigna Antoniana.

Proszę przybliżyć nam szczegóły tych obowiązków.

W Trybunale Penitencjarii Apostolskiej do 30 września 2023 r. jako oficjał zajmuję się przestępstwami zastrzeżonymi Stolicy Apostolskiej na forum wewnętrznym. W Trybunale Państwa-Miasta Watykan jestem sędzią, nominowanym przez papieża Franciszka. W marcu tego roku otrzymałem nominację na kolejne pięć lat – pozostaję na tej funkcji na zasadzie pracy zdalnej oraz sesji wyjazdowych sądowych. Jako członek Prokuratorii Generalnej Zakonu, czyli reprezentacji prawnej Zakonu przy Stolicy Apostolskiej, zajmuję się analizą oraz pracuję jako sędzia asesor w sprawach przede wszystkim języka polskiego i języka angielskiego oraz we wszystkich innych sprawach powierzonych Prokuratorii. Jako adwokat ex-ufficcio Roty Rzymskiej w sprawach nova causa propositio: w przypadku kasacji poprzednich decyzji i decyzji co do tego, czy sprawa zostanie na nowo dopuszczona przez Rotę, występuję jako adwokat urzędowy stron. Wykładam prawo na wydziałach prawa uniwersytetów Antoniana i Urbaniana – zajęcia i zjazdy semestralne raz na tydzień będę prowadził w trybie zdalnym. Jako gwardian klasztoru św. Antoniego jestem przełożonym kolegium doktorantów naszego Zakonu, którzy studiują na różnych rzymskich uczelniach. W ciągu mojej kadencji, która upływa wraz z końcem września, przewinęło się tam trzydziestu dwóch braci z ponad osiemnastu krajów, studiujących na dziesięciu uczelniach w Rzymie, którzy ukończyli doktoraty albo licencjaty.

Która z tych funkcji jest najtrudniejsza?

Każda z nich ma swoje ciężary, radości, chwile trudne i piękne. Sądzę, że jedną z najbardziej wymagających rzeczy nie są kwestie prawne, kompetencyjne, zawodowe, ale troska o dom, o wspólnotę, o nasze kolegium doktoranckie – z jednej strony troszczenie się o przestrzeń właściwą naszego życia, o codzienne sprawy, a z drugiej troska o przestrzeń formacyjną, czyli przeprowadzanie każdego z braci przez proces formacji ciągłej, kwestia ewaluacji wyników, zabezpieczenie medyczne, a więc troska o zdrowie, o sprawy formalne, biurokratyczne dotyczące obecności w Rzymie. I oczywiście cała przestrzeń obowiązków gwardiańskich związanych z życiem duchowym wspólnoty, z rekolekcjami, dniami skupienia. To jest obowiązek 24/7/365, to znaczy przez cały czas. Myślę, że nigdy nie powinno się o tym zapominać, nigdy nie powinno się tego wyrzucać z głowy ani z serca.

Czy jest jakiś moment określający początek Ojca pracy w strukturach Watykanu?

1 stycznia 2016 r.

Czy o. Robert przed tą datą i o. Robert po niej jest tą samą osobą, jeśli chodzi o myślenie o Kościele? Czy coś się zmieniło w postrzeganiu Kościoła?

Te siedem lat na Watykanie to dla mnie czas błogosławiony, który wypełniło wiele pięknych i jednocześnie trudnych chwil. Odkrywam nieustannie jak katolicko-uniwersalny jest Kościół. Już doświadczenie pracy w Kenii pozwoliło mi zrozumieć jak jesteśmy różni – na misjach widziałem różne plemiona, języki, struktury czy kultury, ale przede wszystkim sposób patrzenia na Kościół. I w miarę upływu czasu coraz bardziej jest we mnie autentyczne umiłowanie tego, co jest treścią bycia franciszkaninem, to znaczy umiłowanie posłuszeństwa: posłuszeństwa Ojcu Świętemu, posłuszeństwa Magisterium. Czasem szukanie, pytanie, może nawet nierozumienie czegoś, ale nie kontestowanie. Widzę z perspektywy czasu, że to, czego być może nie rozumiałem czy z czym się nie zgadzałem, nabiera zupełnie innej przestrzeni. Myślę, że jest to dojrzewanie – rodzi się we mnie większe posłuszeństwo i większe zrozumienie, że coś wykracza poza horyzont mojego wyobrażenia. Jestem głęboko przekonany, że każdy Ojciec Święty jest prorokiem naszych czasów danym na te właśnie czasy; że otwiera nowe przestrzenie. Pewne rzeczy nie są być może zrozumiane do końca, ale przyjdzie czas, kiedy je zrozumiemy i przyjmiemy. Niezwykłym jest uczestniczyć w reformie dyscyplinarnej spraw trudnych, wrażliwych, móc pomagać choć trochę w procesie oczyszczania i prewencji świadomości, wysłuchiwania bólu, który niestety jest częścią naszego życia – myślę tu o wielu osobach pokrzywdzonych, które szukają zrozumienia i prawdy. Jestem za to wszystko głęboko wdzięczny. Sądzę, że jest to dla mnie proces dojrzewania, docierania coraz głębiej w przestrzeń własnego serca i życia wiary.

A jak Ojciec radzi sobie praktycznie z ciężarem spraw, którymi się zajmuje? Czy nie pozostaje on w sercu?

Każda sprawa prawna ma swój początek i koniec. Czyli w momencie zakończenia sprawy prawnej powinien nastąpić moment oczyszczenia, czyli pozostawienia tej sprawy. I nie ma innej drogi. Na wykładach powtarzam, że nie można żyć życiem innych ludzi. Chodzi o wewnętrzną decyzję pozostawienia spraw – wraz z ostatnim podpisem na dekrecie sądowym „coram Deo – Robert Leżohupski“, należy daną sprawę zostawić i iść dalej. Oczywiście wspomnieć w modlitwie, ale pamiętać, że wszystko jest w ręku Boga. Bardzo podobało mi się, kiedy poprzednie Definitorium zrobiło koszulki z napisem“ Bądź spokojny – to do ciebie nie należy, to należy do Boga“. Wszystko jest w Jego rękach. I to jest genialne, że nie jesteśmy wszechmogący, ale jesteśmy Jego narzędziami. Narzędziami Jego łaski i oby zawsze także prawdy, miłosierdzia i dobra.

Pytam o te ciężary dlatego, że – jeśli wolno mi tak ocenić z zewnątrz – wydaje mi się, że Ojciec, zajmując się bardzo trudnymi sprawami, umie widzieć w nich sposobność do wzrastania, drogę do dojrzewania. Chyba dziś coraz częściej jest nam trudno radzić sobie z obciążeniami, problemami, dlatego świadectwo kogoś, kto się nie zniechęca, nie poddaje, ale pozostaje szczęśliwy, jest niesamowicie inspirujące.

Przede wszystkim jestem głęboko przekonany – być może zabrzmi to jak truizm, ale nie jest to żaden banał – że moim schronieniem jest moja wspólnota. Modlitwa w regularnym rytmie, niedyspensowanie się od obowiązków życia zakonnego. Podkreślę to jeszcze raz: moim schronienim jest moja wspólnota. Gorzej, jeśli czasem w samej wspólnocie są napięcia, bo wtedy nie ma gdzie uciec… Moim miejscem odpoczynku są też góry. Takie zdeptanie, sponiewieranie w górach, wymagające szlaki, które potrafią naprawdę przetestować życiowo. To sposób na rozpakowanie całego stresu, który się kumuluje wewnątrz. Nie jesteśmy przecież cyborgami, trudności wcale po nas nie spływają jak woda po kaczce. A decyzje trzeba podejmować… Dekrety sądowe rozpoczyna się zawsze tak: w imię Boga, zaś na koniec: coram Deo (wobec Boga) i podpis. I reszta należy do Niego. Od czasu do czasu potrzeba jednak, nazwijmy to, relaksu duchowego. I dla mnie są to góry. Albo długie spacery nad morzem. Jednak wraz z upływem lat uświadomiłem sobie, że schronieniem dla mnie jest wspólnota. Jesteśmy razem, razem się modlimy, możemy porozmawiać. Zakon jest genialny, nie zamieniłbym go na nic innego!

Wspomniał Ojcem o Kenii, w której poznał Ojciec nie tylko nowych ludzi, język, ale także nowy sposób myślenia. Jak Ojciec widzi sprawę dostosowania charyzmatu franciszkańskiego do różnych kultur, środowisk, sposobu widzenia świata? Czy może on owocować w każdych warunkach, w każdym miejscu?

Wierzymy, że nasz charyzmat pochodzi od Ducha Świętego, więc śmiało odpowiem: tak. Pytanie brzmi: jak przetłumaczyć nasz charyzmat na różne sposoby myślenia? Kiedy pracowałem w Kenii wyzwaniem dla mnie było głoszenie ubóstwa, ponieważ byliśmy – jako zakonnicy – relatywnie bogatsi od wszystkich osób wokół nas. Mamy tam domy, mury, struktury, instytucje, samochody, paliwo, jedzenie. Dla mnie osobiście jest to wielkie wyzwanie. Spotkałem tam pewnego brata z jednej z włoskich Prowincji, który mieszkał w slumsach z biednymi, dzielił ich sposób życia. Rodziło to nawet sprzeciw niektórych braci miejscowych, którzy mówili: „My nie chcemy, żebyś się do nas zniżał, tylko żebyś pomagał nam wzrastać, żebyśmy przemieniali ten świat“. Być może odpowiedzią na te wątpliwości dotyczące głoszenia ubóstwa, a naszego wyżej położonego poziomu życia, jest nasze poznańskie wezwanie do pracy organicznej – może o to chodzi, może do tego jesteśmy wezwani w tym nowym tłumaczeniu pojęcia ubóstwa. Jestem głęboko przekonany, że charyzmat pochodzący od Ducha Świętego, tłumaczony przez pokolenia franciszkanów – samego Franciszka i innych świętych naszego Zakonu, jest dynamiczny. Nie działa on na zasadzie kopiuj-wklej, z pogwałceniem rzeczywistości, która została nam dana i zadana, ale domaga się wciąż przemyślenia. Gorzej, jeśli wszystko będzie przeciętne, byle jakie, jeśli wszystko będzie pozbawione smaku, pozbawione płomienia; gdybyśmy robili wszystko, żeby tylko przetrwać. Myślę, że to jest największe zagrożenie dla naszego charyzmatu – trucizna przeciętności, bylejakości, decyzja, byśmy niczego nowego już nie wymyślali, niczego nowego nie szukali, tylko próbowali bronić twierdzy, którą sami zbudowaliśmy, nie wychodząc już do innych. Kiedyś któraś z jurysdykcji nie chciała pomocy z zewnątrz, mówiąc: pozwólcie nam spokojnie umrzeć. Z pewnością dostosowanie naszego charyzmatu musi być procesem spokojnym, dojrzewającym, pełnym rozwagi; bez huraoptymizmu, ale też bez niepotrzebnych blokad. Trzeba na pewno bardzo uważać na różne ideologie i pamiętać, że kiedy rozpoczyna się jakieś działania, trzeba być głęboko odpowiedzialnym za sam proces wzrostu: musi to być wcześniej przemyślane, przygotowane. Jakiekolwiek ideologie kończą się zawsze tragicznie, a spontaniczne eksperymenty nie przynoszą efektu: można coś zniszczyć nie dając niczego w zamian.

Jak, mówiąc ogólnie, ocenia dziś Ojciec kondycję naszego Zakonu?

Najłatwiej przychodzi nam żyć w pesymizmie, patrząc na kwestię powołań. Ale gdybyśmy mieli nawet tłumy, a żylibyśmy byle jak, a mielibyśmy małą grupkę braci żyjących ewangelicznie, którzy słuchaliby siebie nawzajem, szanowali, to jak to porównać? Jestem nieobiektywny, bo kocham nasz Zakon i jestem w nim przeszczęśliwy, zwłaszcza wracając do Prowincji. Otóż nasz Zakon rozwija się dynamicznie bez względu na liczby i statystyki, które widzimy. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych otworzyliśmy nowe misje, które teraz zaczynają wydawać plon. Te nowe i młode wspólnoty potrzebują czasu ugruntowania, wzrostu, by w pełni owocować. Zachowaliśmy też ducha otwartości na siebie nawzajem, ducha braterstwa – ludzie się dobrze czują w naszym gronie. Jestem głęboko przekonany, że udało nam się zachować ducha rodziny. Inne zakony mogą być – tu cytuję pewną wypowiedź: „Fajne, super, pociągające“, ale my zachowaliśmy nasze relacje braterskie. Próbujemy zdobywać nowe przestrzenie, próbujemy nowych rzeczywistości ewangelizacyjnych i coś się udaje, coś się nie udaje, ale pozostajemy rodziną. Będąc w ręku Boga wierzymy w proroctwo św. Franciszka, że dotrwamy do końca czasów. I obyśmy dotrwali jako ci, którzy są świadkami tego, co Franciszek złożył w naszym sercu. Bez tryumfalizmu, bez pesymizmu, ale z otwartością. Póki żyjemy i póki mamy czas, możemy czynić wiele dobra.

Czy Ojciec czuje się bardziej duszpasterzem czy prawnikiem, który pracuje za biurkiem?

Nie przyszedłem do Zakonu, żeby być prawnikiem. Zawsze myślałem, że stając się franciszkaninem, zostawiam bycie prawnikiem, a jednak nigdy nie było mi to dane. Szedłem więc dalej starając się łączyć te rzeczywistości. Oczywiście bycie prawnikiem jest gdzieś z tyłu moich pleców profesjonalnych kompetencji, zawodowych wyzwań. Ale nawet jeśli chodzi o duszpasterstwo – przyszedłem do Zakonu, żeby być bratem, być franciszkaninem. Bycie duszpasterzem jest po prostu wpisane w nasze bycie bratem dla innych. Jestem szczęśliwy, że nie spędzę życia od 8 do 18 przy biurku, ale że będę wśród ludzi. Chcę posługiwać tym, co zostało mi dane, bo to wszystko jest darem. Wszystkie funkcje, nominacje nie są treścią mojego życia.

Ostatnie pytanie: gdyby Ojciec zajmował się powołaniami, co powiedziałby Ojciec, zachęcając do wstąpienia do Zakonu? Jak zachęcać do stania się franciszkaninem?

Pozwolę sobie zacytować tu pewnego szlachetnego młodzieńca, który właśnie rozeznaje swoją drogę życiową. Bardzo chciał wstąpić do dominikanów. Ale powiedział mi coś niesamowitego: „Ojcze, dominikanie, to taki świetny zakon, taki super. Ale… wy jesteście rodziną“. I my jesteśmy rodziną. Ze wszystkimi jej plusami i minusami. Tak jak w życiu rodzinnym – raz jest lepiej, raz jest gorzej, ale jesteśmy za siebie odpowiedzialni, czujemy, że do siebie przynależymy. I chcemy dla siebie dobra. Czasem, jak w każdym domu, jest niełatwo. Ale pozostajemy wspólnotą. Szczególnie my, w naszej nadmorskiej Prowincji: jak każdy marynarz wraca do swego portu, tam my zawsze wracamy do naszej wspólnoty.

Za: franciszkanie.gdansk.pl

Wpisy powiązane

VIII Zebranie pallotyńskiej Regii w Rio de Janeiro

Orędownicy dla młodych

Ks. Leszek Kryża SChr: Jeździmy na Ukrainę by pokazać, że zgodnie z apelami Papieża Franciszka – nie zapominamy o wojnie