Dwie zakonnice nominowane do Nagrody Nobla

Pierwszym krokiem do zmiany był przykład: podczas gdy miejscowi lekarze i pielęgniarki używali maseczek, rękawiczek i ochronnych kombinezonów, obie kobiety, które nie miały jeszcze trzydziestu lat, pracowały bez środków ochronnych. Nawet wtedy, gdy pryskały im na twarz krew i ropa z zainfekowanych ran.

Duch poświęcenia, jakim wykazały się podczas czterdziestu lat posługi „powinien stać się punktem odniesienia dla tej naszej epoki, skoncentrowanej na materializmie”. Tak brzmi motywacja dyrekcji koreańskiego szpitala państwowego, który postanowił zgłosić kandydaturę dwóch katolickich misjonarek austriackich do pokojowej Nagrody Nobla. Obie one spędziły większą część swojego życia pracując dla trędowatych w kraju, gdzie choroba Hansena była i jest widziana jako „przekleństwo z nieba”.

Siostry Marianne Stoeger i Margaret Pissar przekroczyły próg osiemdziesięciu lat. Pierwsza z nich w maju tego roku wróciła na wyspę Sorok, gdzie mieści się krajowy szpital Sorokdo, by wziąć udział w obchodach 100-lecia założenia tego ośrodka. Druga została natomiast w Austrii, ponieważ podróżowanie uniemożliwia jej wiek i choroba zwyrodnieniowa. Nadzwyczajność tych dwóch zakonnic polega na tym, że uważają one, iż „nigdy nie zrobiły niczego nadzwyczajnego”. Innego zdania są byli pacjenci szpitala, ich dzieci i wnuki, którzy dziś – mówią – „nie byliby tutaj, gdyby nie te dwie zakonnice”.

W Korei, podobnie jak w Japonii i w Chinach, choroba Hansena pociąga za sobą społeczne piętno, związane z myśleniem, że jest to coś w rodzaju kary Boskiej. Dziś jeszcze trędowaty jest uważany – w społeczeństwie, w którym silnie zakorzeniona jest koncepcja karmy – za osobę, która w jakiś sposób „ma to, na co zasłużyła”. Przez dziesięciolecia, a w sposób szczególny w okresie najazdu japońskiego, we wschodniej Azji powstały autentyczne obozy, w których zamykani byli chorzy. Pozostawieni samym sobie, sterylizowani, by nie mogli mieć dzieci, żyli – blisko dwadzieścia tysięcy osób – jak więźniowie, choć w niczym nie zawinili. Niemożliwa do policzenia jest natomiast liczba tych, którzy umarli z powodu braku opieki, izolacji, być może przemocy.

Wyspa Sorok przez wiele lat była jednym z tych obozów. W 1962 r., kiedy siostra Marianne przybyła do kraju, sytuację, jaką zastała, nazwała później przerażającą: „Chorzy musieli mówić do nas 'proszę pani’, zachowywać się w sposób pokorny i uniżony. Bicie było na porządku dziennym, podobnie jak przymusowa aborcja i sterylizacja. Żeby zmienić tę sytuację, potrzeba było dziesięcioleci”. Pierwszym krokiem do zmiany był przykład: podczas gdy miejscowi lekarze i pielęgniarki używali maseczek, rękawiczek i ochronnych kombinezonów, obie kobiety, które nie miały jeszcze trzydziestu lat, pracowały bez środków ochronnych. Nawet wtedy, gdy pryskały im na twarz krew i ropa z zainfekowanych ran.

Wyzwolenie spod okupacji japońskiej nastąpiło po zakończeniu drugiej wojny światowej i kapitulacji Tokio. Lecz dla pacjentów Sorokdo niewiele to zmieniło. Ja potwierdziło orzeczenie sądu w Seulu w 2015 r., nadużycia w stosunku do trędowatych i ich rodzin „były systematyczne, godzące w ich prawa ludzkie i całkowicie nieuzasadnione. Trwały od wyzwolenia do połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Ci, którzy przeżyli, mają prawo do odszkodowania ze strony rządu”.

Jedynym wyjściem było wyzdrowienie, które siostra Marianne nazywa „największą z radości. Kiedy widziałyśmy pacjenta, który był wypisywany ze szpitala, mógł wrócić do domu z wyleczonymi ranami, otwierało się okno nadziei”. W tamtych dziesięcioleciach bowiem główną misją sióstr było przywracanie pacjentom godności: „Starałyśmy się odwiedzać ich wcześnie rano, kiedy nie było nikogo, i rozmawiałyśmy z nimi. Bardzo często jadłyśmy razem z nimi kolację późno wieczorem, by uniknąć kontroli. Robiłyśmy to, co możliwe”. W Austrii siostry zorganizowały zbiórkę lekarstw i środków finansowych na budowę domu dla zdrowych dzieci pacjentów, skrzydło dla gruźlików i drugie dla chorych umysłowo.

Kandydatura do Pokojowej Nagrody Nobla ma wielką wartość symboliczną, lecz pragnie być również przestrogą. Według Światowej Organizacji Zdrowia trąd jest chorobą chroniczną, ale uleczalną. Na przykład pacjentów zarejestrowanych w Korei Południowej jest prawie czternaście tysięcy, ale liczba ta może być zaniżona: według źródeł miejscowego Kościoła istnieją setki chorych nierejestrowanych, którzy wolą izolować się w swoich domach, by nie znaleźć się w sanatoriach.

Wczesne postawienie diagnozy i podawanie leków multi-drug resistant są wciąż elementami o podstawowym znaczeniu, by zwalczyć tę chorobę jako problem zdrowia publicznego. Kiedy nie jest leczony, trąd może spowodować stopniowe i trwałe uszkodzenia skóry, nerwów, kończyn i oczu. Na podstawie najnowszych oficjalnych danych, które są do dyspozycji, ze 115 krajów pod koniec 2012 r. liczba chorych na trąd wynosiła 189 018. Lecz w tym samym roku odnotowano 232 857 nowych przypadków zachorowań. Spowodowanych, według Światowej Organizacji Zdrowia, przez brak informacji, prewencji i zbyt wielki nieuzasadniony strach.

Za: www.deon.pl

Wpisy powiązane

Orędzie „Urbi et Orbi”: Jezus jest Bramą zbawienia otwartą dla wszystkich

O. Parol przy grobie św. Jana Pawła II o Bożym Narodzeniu i pierwszym męczenniku

Kościół na świecie 2024 – najważniejsze wydarzenia